
Autor zdjęcia: archiwum piłkarza
Tomasz Cywka. Piłka dzień po dniu, a od święta... wędka
Gdyby zapytać przeciętnego kibica w naszym kraju, który polski piłkarz nie przynosi wstydu w ligach zachodnich, niemal na pewno wymieniłby Ireneusza Jelenia i Jakuba Błaszczykowskiego. Być może obu i dodatkowo jakiegoś bramkarza z Wysp Brytyjskich. Dziś jeszcze niewielu wskazałoby na Tomasza Cywkę, jednego z kluczowych zawodników Derby County, obecnie czwartej drużyny angielskiej Championship. Czas 22-letniego pomocnika jednak dopiero nachodzi. Oto wychowanek Polonii Bytom w rozmowie z portalem 2x45.com.pl. Poruszamy temat futbolu i... wędki. Jak widać na zdjęciach, Cywka wie, jak się jej używa.
2x45.com.pl: - Wygląda na to , że "Barany" wykonały strzał w dziesiątkę, wykupując Pana latem z Wigan. A powrót do Polski wcale nie był taki odrealniony...
Tomasz Cywka: - Zgadza się. Bez wątpienia dużo dało mi wypożyczenie do Derby w drugiej części poprzedniego sezonu. Spędziłem w tym zespole parę miesięcy, zagrałem kilka meczów, zobaczyłem, jak wszystko funkcjonuje, więc kiedy w czasie wakacji dostałem ofertę pozostania, naprawdę nie zastanawiałem się długo. To super klub, ze świetnymi kibicami, super zapleczem i wielkimi celami. Wiedziałem, że dobrze robię i na szczęście jak dotąd się to potwierdza.
- Trener ostatnio nie daje Panu odpocząć. Gra Pan co trzy dni po 90 minut. Pojawiają się trudności z wytrzymaniem wysokiego tempa?
- Życzyłbym sobie samych takich problemów, że cały czas gram i nie mam odpoczynku (śmiech). A już poważnie. Kiedy przygotowywałem się przez letnie miesiące, wiedziałem, że czeka mnie najważniejszy sezon w karierze i jeśli dostanę szansę, będę musiał ją wykorzystać. Nie mam żadnych kłopotów z kondycją czy wytrzymałością. Wszystko jest w porządku.
- Czy w takim razie znajduje Pan jeszcze czas na coś innego niż mecze, treningi, jedzenie i spanie?
- Ja koncentruję się tylko na piłce. Rano trenujemy, później odpoczynek, czasami - dwa lub trzy razy w tygodniu - przyjeżdżamy do klubu również po południu, żeby pracować dodatkowo nad siłą czy jakimś innym elementem. Dlatego skupiam się wyłącznie na treningach, meczach i regeneracji. I mówiąc szczerze, nie przeszkadza mi to.
- Można powiedzieć, że na swoje szczęście nie ma Pan pasji pochłaniającej dużo czasu...
- To znaczy, moim hobby jest wędkarstwo, ale zajmuję się nim głównie podczas pobytu w Polsce. Gdy czasem dostanę kilka dni wolnego, przyjeżdżam do kraju i wybieram się na ryby. Jest to dla mnie swego rodzaju odskocznia. Przy codziennych treningach realizacja tej pasji jest raczej niemożliwa.
- Czyli gdy trzyma Pan w ręku wędkę, obowiązuje zakaz rozmawiania o futbolu?
- Można tak powiedzieć (śmiech). Tylko woda, natura i zupełny relaks, zapominam o wszystkim.
- Wróćmy jednak do piłki. W trwającym sezonie zaliczył Pan już 15 występów ligowych, z czego 11 od pierwszej minuty. Trzy gole strzelone, do tego kilka asyst. Taki dorobek jest satysfakcjonujący?
- W tym nie względzie nie stawiałem sobie żadnych konkretnych celów. Bardzo cieszy mnie 11 meczów w wyjściowym składzie, a gdyby nie złamanie szczęki [w trakcie sierpniowego spotkania z Cardiff, przyp. red.] niewykluczone nawet, że zanotowałbym komplet gier w podstawowej jedenastce. Mimo wszystko jednak trzy bramki oraz cztery czy pięć asyst, to na pewno nie jest zły wynik. To mój pierwszy pełny sezon w seniorskim futbolu. Z drugiej strony nie spoczywam na laurach. Chciałbym jeszcze więcej strzelać i asystować.
- Z którego meczu w tym sezonie jest Pan najbardziej zadowolony?
- Na pewno wyjątkowe było dla mnie spotkanie z Watfordem, w którym strzeliłem dwa gole i zaliczyłem asystę. W dużej mierze pomogłem drużynie wygrać 4:1. Później z Portsmouth też było dobrze. Najpierw wypracowałem karnego, a potem asystował koledze, więc miałem udział przy obu zwycięskich bramkach. W pamięci utkwiło mi także trafienie ze starcia z Cardiff, ale wtedy przegraliśmy i na dobrą sprawę nie cieszyłem się ani trochę, bo ostatecznie nic to nie dało. Najważniejsze są zawsze trzy punkty dla Derby.
- A jak Pana właściwie sklasyfikować co do boiskowej pozycji?
- Przeważnie gramy w ustawieniu 4-2-3-1 i najczęściej pełnię funkcję prawoskrzydłowego, ale nieraz zamieniamy się rolami i wtedy występuję na lewej stronie lub jako ofensywny pomocnik za napastnikami. Często muszę też pomagać w defensywie. Ogólnie w drugiej linii czuję się najlepiej.
- W Polsce coraz głośniej mówi się, że selekcjoner Franciszek Smuda powinien dać Panu szansę w reprezentacji. Czy ktokolwiek ze sztabu kadry kontaktował się z Panem?
- Nie, nikt. Sporo właśnie słyszę, że w kraju jest coraz większe zainteresowanie moimi występami i ludzie zaczynają upominać się o Cywkę, ale nikt z reprezentacji do mnie nie dzwonił. Dalej robię swoje. Mam nadzieję, że ciągle będę grał, nawet lepiej niż do tej pory, i kiedyś przyjdzie także czas na drużynę narodową.
- Ale nie liczył Pan, że otrzyma powołanie na mecz z Wybrzeżem Kości Słoniowej? Radosław Majewski, mający problemy z miejscem w składzie Nottingham, regularnie wyjeżdża na kadrę, więc Pan, grający częściej i w wyżej notowanym klubie, tym bardziej na to zasługuje!
- Już mi to pytanie zadawano i wtedy odpowiedziałem tak samo jak teraz: nie oczekiwałem tego. W internecie sprawdzałem, jak zawsze, kto otrzymał nominację, ale nie robiłem tego myśląc "może w końcu i ja tu będę". Po prostu interesuję się reprezentacją, jestem ciekawy najnowszych wydarzeń. Trzeba wszystko robić krok po kroku. Dopiero od kilku miesięcy gram regularnie na poważnym poziomie i najpierw muszę się na nim utrzymać przez dłuższy czas.
- Wróćmy do Derby. Klub zajmuje teraz czwarte miejsce w tabeli, więc raczej trudno wciąż mówić, że najważniejszy jest najbliższy mecz, a o awansie do Premier League nie myślimy...
- No tak. Wystartowaliśmy bardzo przeciętnie, później byliśmy w środku stawki. Planowaliśmy wskoczyć do strefy barażowej i na dłużej w niej zagościć. Zaczyna się nam to udawać, pomału idziemy wyżej i niedługo chcemy szturmować jeszcze wyższe lokaty. Plan się jednak nie zmienił. Nadal myślimy przede wszystkim o wygrywaniu najbliższych spotkań.
- Jakim menedżerem jest Nigel Clough? To bardziej wojskowy generał, czy przyjaciel, partner piłkarzy?
- To niezwykle specyficzny trener. Niedawno oglądałem film o jego ojcu, którym był słynny Brian Clough [ten, który przed meczem na Wembley w 1973 roku nazwał klaunem Jana Tomaszewskiego, przyp. red.] Był osobą bardzo kontrowersyjną, wybuchową i muszę przyznać, że syn pod tym względem sporo odziedziczył. Podczas meczu żywiołowo reaguje, dużo krzyczy i gestykuluje. Przyjacielem też jednak potrafi być. Dużo z nami rozmawia, czasem zażartuje. Normalnie bierze udział w gierkach treningowych. No i nie boi się stawiać na młodych zawodników. Średnia wieku w naszej drużynie nie jest zbyt wysoka. To bardzo dobry szkoleniowiec.
- Podtrzymuje Pan opinię, że zaplecze angielskiej ekstraklasy wcale nie jest ligą piłkarskich drwali?
- Zdecydowanie. Przed przyjściem do Derby tak mi właśnie wmawiano. Dziś z pełnym przekonaniem mogę stwierdzić, że większość klubów Champioship wcale nie gra na zasadzie "kopnij i biegnij". Taki styl nadal dominuje na niższym poziomie, w League One czy League Two, ale tutaj wszystkie drużyny z czołowej dziesiątki starają się prezentować techniczną piłkę. Jeśli o to chodzi, jest coraz lepiej.
- To w takim razie jest Pan bardziej piłkarzem technicznym, czy walczakiem i wytrzymałościowcem?
- Zawsze na pierwszym miejscu stawiałem technikę. Ona liczyła się najbardziej. Wiedziałem też jednak, że w nowoczesnym futbolu musisz być wybieganym, nie możesz odstawać pod względem szybkościowym i wytrzymałościowym. Nie zapominam o tych elementach. Po każdym meczu dostajemy statystyki, kto ile przebiegł i tym podobne. Nie chcę, żeby ktoś uznał, że się chwalę, ale nikt w Derby nie pokonuje w trakcie spotkania więcej kilometrów ode mnie. To o czymś świadczy. Jestem przygotowany do gry pod każdym względem. Na boisku trzeba połączyć technikę, siłę i myślenie. Wtedy będzie dobrze.