
Autor zdjęcia: facebook.com/DyskoboliaGrodzisk
"Pieniędzy nie ma, ale są oddanie i wierność". Nasza Dyskobolia, czyli kibice wyciągają klub z dna
Kiedy dziesięć lat temu Zbigniew Drzymała dobił targu z Józefem Wojciechowskim, licencja Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski trafiła do Polonii Warszawa. Klub z niespełna 15-tysięcznego miasteczka wylądował w niższych ligach, z których bez powodzenia próbował piąć się w górę przez kolejne lata. Nagromadzenie problemów doprowadziło nawet do tego, że w pewnym momencie drużyna seniorów przestała w ogóle istnieć. W 2017 roku powstała na nowo, startując od B-klasy pod nazwą Nasza Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski. Na koncie ma już pierwszy awans i kolejne ambitne plany. Jak w realiach ósmej ligi odradza się klub, który kilkanaście lat temu ogrywał Herthę Berlin i Manchester City?
Tytułem wstępu - rys najnowszej historii. W 2008 roku Grodzisk stracił ekstraklasę, ale nie musiał startować z samego dołu. Klub, dzięki swoim zasługom dla polskiej piłki, uzyskał zgodę na grę w czwartej lidze. Drzymała przestał angażować się w prowadzenie drużyny, jednak pozostało przy niej wielu sponsorów, którzy gwarantowali spore jak na ten poziom rozgrywek pieniądze. Zespół złożony z dobrze opłacanych piłkarzy z okolicznych miejscowości (niektórzy za miesiąc gry kasowali nawet po kilka tysięcy złotych plus zwrot za dojazdy) zamiast iść do góry, zaczął pikować w dół.
Koniec końców w 2010 roku Dyskobolia spadła do ligi okręgowej, a rok później do A-klasy. Pojawiły się też problemy finansowe, zmienił się właściciel. Został nim posiadacz jednego z grodziskich supermarketów, biorąc na siebie ciężar związany z prowadzeniem i finansowaniem klubu. W 2014 roku pojawiła się iskierka nadziei w postaci awansu z A-klasy do ligi okręgowej, ale w połowie sezonu 2015/16 kłopoty budżetowe urosły do tego stopnia, że dalsze funkcjonowanie okazało się niemożliwe. Drużyna została wycofana z rozgrywek.
14 tysięcy złotych na start
Kiedy Dyskobolia rozgrywała swój pierwszy sezon w ekstraklasie (1997), na trybunach pojawiał się już 28-letni dziś Filip Groszczyk. Na pierwszy mecz zabrał go ojciec, zagorzały kibic. Filip był przy klubie w czasie największych sukcesów, był też wtedy, kiedy bez powodzenia próbował wyrwać się z niższych lig. W 2017 roku drużyny nie było w ogóle na piłkarskiej mapie Polski, a on postanowił działać.
Groszczyk: - Najpierw zawiązaliśmy oficjalne stowarzyszenie kibiców. Chodziliśmy od drzwi do drzwi do ludzi, którzy mogliby podjąć się prowadzenia klubu organizacyjnie i finansowo. Były też starania, żeby Dyskobolia stała się klubem miejskim, ale stanęło na niczym. Zabrzmi to dziecinnie, ale pomyśleliśmy, że skoro mamy doświadczenie w zakładaniu stowarzyszenia, to założymy kolejne, sportowe. I ruszymy sami.
Dawna Dyskobolia jest zadłużona na kilkaset tysięcy złotych względem byłych piłkarzy, firm i urzędów. Konieczne było powołanie nowego podmiotu, który zaczął funkcjonować pod nazwą Nasza Dyskobolia.
Groszczyk: - Na start mieliśmy 14 tysięcy złotych plus dotację od miasta, czyli 8 tysięcy. Do tego przez cały rok spływały nam składki od członków stowarzyszenia. Mieliśmy założenie, że przez pierwsze pół roku poza tym, co uzbieraliśmy sami, nie wyciągniemy do nikogo ręki. Nie mieliśmy pewności, jak to wszystko się ułoży.
Zaczęli od zera, nie mając nawet piłek ani strojów treningowych. Koszulki meczowe, które wykonała firma Keeza, zaprojektował sam prezes. W końcu przyszło lato i pora na najważniejsze: stworzenie drużyny.
450 złotych za mecz
Kiedy do Dyskobolii Grodzisk Wielkopolski trafiał Sebastian Mila (2002), do drużyny wchodził też Tomasz Piątyszek (dziś 35-latek). Zdolny junior regularnie trenował z zespołem pełnym ligowych gwiazd i jeździł na zgrupowania, dzieląc hotelowy pokój m.in. z Andrzejem Niedzielanem. W ekstraklasie nie zadebiutował, a później osiadł w niższych ligach wielkopolskich.
Piątyszek: - Koledzy, którzy założyli klub szukali trenera i pytali mnie, czy kogoś nie znam. Ja trenuję w Grodzisku dziewczęta. Miałem dwa zespoły i akurat w tym momencie kończyłem pracę z jednym z nich. Zaproponowałem, że chętnie obejmę to stanowisko. Nie ukrywam, że czekałem, aż ktoś w końcu utworzy drużynę.
Teraz pracę w klubie łączy z tą w szkole (jest nauczycielem wychowania fizycznego w grodziskiej podstawówce) i trenowaniem dziewczyn. Jako grający trener regularnie pojawia się na boisku. Jest środkowym obrońcą, ale bramce przeciwnika również umie zagrozić.
Początki były trudne. Pierwsza chwila zwątpienia pojawiła się, kiedy na przedsezonowym spotkaniu organizacyjnym pojawiło się... ośmiu zawodników chętnych do gry.
Piątyszek: - Nie wyglądało to optymistycznie. Nie wiedzieliśmy, co robić. Podzwoniliśmy, popytaliśmy i na pierwszy trening, półtora miesiąca przed ligą, przyszło chyba 18 chłopców. Drużyna stopniowo się wyklarowała.
Do rozgrywek zgłoszono 24 graczy. Na treningach, które odbywają się dwa razy w tygodniu, pojawia się średnio 15-16 ludzi.
Groszczyk: - Pierwszą rundę graliśmy w Ptaszkowie, 4-5 kilometrów od centrum Grodziska. Mogliśmy tam grać za darmo. To obiekt, który należy do gminy, a szatnia jest równocześnie wiejską świetlicą. W Grodzisku mieliśmy tylko treningi, które finansowało nam miasto.
Jesień - mimo, że rozegrana praktycznie w całości na wyjeździe - zakończyła się wynikiem znacznie powyżej oczekiwań. Na 12 zwycięstw przypadła tylko jedna porażka. Jak się później okazało, jedyna w całym sezonie. Nie przeszkodził fakt, że rywale w meczach z Naszą Dyskobolią z ponadprzeciętnym zaangażowaniem podchodzili do wykonywania wślizgów i innych ostrych zagrań. Nie przeszkodziła jakość B-klasowych boisk, które zazwyczaj nie sprzyjają konstruowaniu widowiskowych akcji. W klubie wspominają zwłaszcza to w Sępnie, o dość nietypowych wymiarach ("Jakbyśmy się umówili, moglibyśmy zagrać po siedmiu"). Nietypowa była zwłaszcza odległość od linii autowej do bocznej linii pola karnego.
Rosnące wsparcie firm spowodowało, że wiosną drużyna mogła grać już w Grodzisku. Cena wynajmu bocznego boiska ze sztuczną trawą na obiektach Dyskobolii to 450 złotych. Ewentualne rozegranie meczu na głównej płycie kosztowałoby 1800 złotych, ale na tę chwilę - ze względu na kwestie finansowe i unikanie zbędnych wydatków - nikt o tym nie myśli.
Groszczyk: - Firmy nam pomagają, ale budżet klubu a sponsoring to dwie osobne sprawy. Mamy stowarzyszenie bez prowadzenia działalności, więc nie możemy wystawić faktury. Wygląda to tak, że dana firma płaci za obiekt, dostaje na to fakturę i w dniu meczu użycza boisko nam. Kiedy graliśmy w Ptaszkowie zdarzało się, że na mecze przychodziło 20 osób. Tutaj, w Grodzisku, przy sprzyjających okolicznościach, typu dobra pogoda czy długi weekend, jest 200-300 ludzi.
Utrwalony związek
Kiedy Dyskobolia grała w Pucharze UEFA z Manchesterem City (2003), Krzysztof Trzybiński (dziś 28-latek) był chłopcem od podawania piłek. Stojąc za bramką Davida Seamana cieszył się, bo jako młody bramkarz mógł z kilku metrów obserwować jednego z najlepszych golkiperów na świecie. W grupach młodzieżowych w Grodzisku trenował m.in. z Szymonem Kaźmierowskim czy Radosławem Nolką, którzy jeszcze w czasach Ekstraklasy w Grodzisku zaliczyli debiuty w pierwszym zespole.
Trzybiński: - Na mecze jeździłem już w wózku, bo mój ojciec grał w piłkę. A na pierwszy trening poszedłem w szkole podstawowej i tak już zostało.
Bramkarz - podobnie jak trener Piątyszek - większość dorosłej przygody z piłką spędził w klubach z niższych lig wielkopolskich. Tak samo jak trener był też zawodnikiem Dyskobolii we wcześniejszych latach, przy poprzednich próbach reaktywacji. Dziś grę w piłkę łączy z pracą jako przedstawiciel handlowy w firmie produkującej żywność. Na boisku nie dość, że broni, to jeszcze strzela. Miniony sezon zakończył z jedną zdobytą bramką, bo przed meczem z ostatnią drużyną w tabeli poprosił trenera o możliwość gry w ataku. To nic w porównaniu z wyczynem sprzed kilku lat. Wtedy w meczu okręgowego Pucharu Polski trafił dwa razy - raz z rzutu karnego, a raz z wolnego, z ponad 40 metrów.
Z ojcem Krzysztofa, który również był bramkarzem Dyskobolii (Andrzej Trzybiński grał w zespole seniorów do 1996 roku, do momentu awansu do ówczesnej II ligi) wiąże się ciekawa historia. W jednym z meczów Trzybiński junior zagrał dokładnie w tej samej koszulce, w której ponad 20 lat temu bronił jego tata.
Przywiązanie do barw klubowych w ich rodzinie jest na tyle silne, że Krzysztof postanowił... wytatuować sobie na sercu herb Dyskobolii. - Nie pozostało nic innego, jak utrwalić ten związek na stałe - mówi.
Sentyment cenniejszy od pieniędzy
Kiedy Dyskobolia rozgrywała swój ostatni mecz w ekstraklasie (2008), Mateusz Apolinarek (dziś 21-letni) miał zaledwie 11 lat. Mimo tego jego staż na trybunach był już długi. Swój debiut zaliczył jako 3-latek, treningi rozpoczął dwa lata później. Dziś jest najlepszym strzelcem zespołu. W zakończonym sezonie zdobył 24 bramki.
Apolinarek: - Grałem w Sokole Rakoniewice i Pogoni Lwówek w okręgówkach. Jak tylko dowiedziałem się, że będzie tworzona nowa drużyna, zainteresowałem się i poszedłem na spotkanie z zarządem.
Należy zaznaczyć, że władze Naszej Dyskobolii nie chcąc powtórzyć błędów poprzedników i biorąc pod uwagę skromne możliwości finansowe, już na samym początku powiedziały jasno: nie płacimy za grę. Na początku obawiano się, że znacząco utrudni to skompletowanie kadry (wokół Grodziska są kluby z nieco wyższych lig, w których da się zarobić za grę kilkaset złotych miesięcznie), ale podejście zawodników było inne.
Groszczyk: - Zawodnicy grają non profit. Gwarantujemy tylko piwko co któryś mecz, oddanie i wierność. Pieniędzy na ten moment nie ma.
Apolinarek: - W poprzednich klubach dostawałem jakieś pieniądze, ale cenniejsza była dla mnie gra w miejscu, w którym się wychowałem.
Po kolejny awans
B-klasa została wygrana w cuglach. 14 punktów przewagi na drugą drużyną w tabeli, 24 zwycięstwa, brak remisów i jedna porażka, bilans bramek: 112:10. 16 czerwca Nasza Dyskobolia miała świętować awans po ostatnim meczu ligowym. Ten się jednak nie odbył, bo drużyna gości zrezygnowała z przyjazdu. W zamian zespół trener Piątyszka zagrał sparing z... kibicami.
Sezon 2018/19 klub rozpocznie w jednej z grup poznańskiej A-klasy. Deklaracje, że celem będzie kolejny awans, nie są wcale ukrywane.
Groszczyk: - Mówiliśmy sobie na początku, że jeśli nie awansujemy od razu do A-klasy, to nic się nie stanie. Teraz liczymy na kolejny awans. Chłopaki trenują dwa razy w tygodniu, pragną się rozwijać. Nie chcemy, żeby przyszedł moment kiedy powiedzą, że to nie ma sensu.