
Autor zdjęcia: Kocaelispor
Siedmiu wspaniałych. TOP 7 polskich piłkarzy w historii ligi tureckiej
W latach 90-tych z przymrużeniem oka patrzono na wyjazdy polskich piłkarzy do ligi tureckiej. Obecnie taki kierunek emigracji nikogo już nie dziwi. Polaków wyjeżdżających zarabiać na chleb w Super Lig podzielić możemy na dwie grupy. Pierwsza to zawodnicy, którzy w Ekstraklasie niczym się nie wyróżniają, a chcieliby jeszcze spróbować swoich sił na obczyźnie. Druga to gracze, którzy z różnych względów nigdy nie wyjechali na zachód, choć ofert nigdy im nie brakowało, i turecka liga w takim momencie jest już ostatnią szansą sprawdzenia się w nowym otoczeniu.
Z pewnością do tej drugiej grupy piłkarzy zalicza się Michał Pazdan, który od stycznia jest zawodnikiem MKE Ankaragucu. Czy za jakiś czas, gdy konstruować będziemy podobny ranking, były obrońca Legii Warszawa także się w nim znajdzie?
Tym razem zdecydowaliśmy wyróżnić tylko siódemkę piłkarzy, którzy w swojej karierze występowali w Super Lig. Od początku lat 90-tych grać do ligi tureckiej wyjechało ponad pół setki piłkarzy, ale większość przez tamtejsze rozgrywki tylko przemknęła, nie dając się zapamiętać fanatycznej publiczności niczym szczególnym.
***
7. Mirosław Szymkowiak (Trabzonspor) – 2005-2006, 55 meczów – 14 goli
Tym co „Simsik” (jak nazywali go Turcy) przeżył nad Bosforem w ciągu dwóch lat, obdzielić można kilka piłkarskich życiorysów. Wejście do nowego zespołu miał niczym Krzysztof Piątek, ale upadek na zakończenie przygody z Trabzonsporem był jeszcze boleśniejszy niż wcześniejsze sukcesy, bo w ostatecznym rozrachunku spowodował powieszenie butów na kołku przez pomocnika reprezentacji Polski. Ale po kolei…
Na Akyazi Arena kibice zakochali się w nim od pierwszego kopnięcia. Do Trabzonu trafił w połowie sezonu 2004-2005, ale zdążył rozegrać 16 meczów, zdobyć dziewięć bramek i zaliczyć cztery asysty. Działacze „Karadeniz Firtinasi” pytali sami siebie czy kupili ofensywnego pomocnika, czy też jednak Wisła Kraków sprzedała im napastnika. Bordowo-niebiescy do końca walczyli o mistrzowski tytuł z Fenerbahce Stambuł, ostatecznie jednak musieli na mecie rozgrywek Super Lig zadowolić się 2. miejscem.
- W pierwszym półroczu w Turcji strzeliłem dziewięć bramek i ludzie dosłownie nosili mnie na rękach. Szedłem sobie dłuższą chwilę główną ulicą, gdy nagle zorientowałem się, że za mną krok w krok idzie ze 150 osób. Tłum nagle zaczął skandować – „Simsik, Simsik!” – to słowo w ich języku oznacza „błyskawicę”. Podrzucali mnie na rękach, ciskali mną we wszystkie strony. A tu z kieszeni mi się drobne posypały, wypadła mi komórka. Kompletne szaleństwo – wspominał w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” swoje pierwsze miesiące w Turcji.
Bajka jednak szybko się skończyła. Nasz zawodnik nieco spuścił z tonu (choć w sezonie 2005/2006 i tak nie musiał wstydzić się swoich liczb – 25 meczów/5 goli/8 asyst), słabiej prezentował się również Trabzon. W eliminacjach drzwi do Ligi Mistrzów niespodziewanie zamknął mu Anorthosis Famagusta (1:3 i 1:0), w lidze zaś „Bordo-Maviller” dość szybko wypisali się z walki o mistrzowski tytuł.
Kibice, którzy jeszcze nie dawno nosili na rękach i wiwatowali Szymkowiaka, teraz, jak w piosence „Cool Kids of Death” po każdej porażce swoich pupili „mieli butelki z benzyną i kamienie wymierzone w Ciebie”. Do tego doszły również liczne problemy zdrowotne polskiego gracza, które co prawda nie utrudniały mu gry w piłkę, ale poważnie ograniczały wachlarz jego możliwości. - Brałem codziennie po 3-4 tabletki, aż żołądek i jelita nie wytrzymywały. Ktoś, kto nie musi brać tylu tabletek, ten nie zrozumie. Przed każdym meczem w Trabzonie dostawałem zastrzyk. Nikt nie zastanawiał się nad tym, co będzie z moim zdrowiem. Do tego dawali mi Vioxx, który w Polsce był już wycofany [w 2004 roku], bo wykryto jakieś niepożądane działanie [zwiększał ryzyko chorób układu krążenia - zawałów serca czy udarów mózgu]. Ale w Trabzonie traktowali to jak tabletkę cud, bo każdy ból eliminowała – aż włos się jeżył na głowie, gdy czytało się te słowa Szymkowiaka w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej”.
Jesień 2006 r. to już tylko i wyłącznie wegetacja polskiego pomocnika. „Szymek” niby rozegrał w pierwszej części sezonu 13 spotkań, ale tylko dwa w pełnym wymiarze czasowym. Na finiszu 2006 r. zapowiedział działaczom 6-krotnego mistrza Turcji, że w wieku zaledwie 30 lat kończy karierę, wprawiając tym w osłupienie całą Polskę. - To przemyślana decyzja, a nie żadna gra. Ta decyzja dojrzewała w Mirku już od mundialu. Według mnie jest ostateczna – skomentował wówczas sytuację jego agent, Grzegorz Bednarz.
***
6. Kamil Grosicki (Sivasspor) - 2011-2013, 84 mecze – 13 goli
Jesienią 2010 r. był jedną z czołowych postaci sensacyjnego lidera Ekstraklasy, Jagiellonii Białystok. Nic dziwnego, że chętni na jego usługi do siedziby Jagi zaczęli dobijać się drzwiami i oknami. Najbardziej zdeterminowane do zatrudnienia „Grosika” były kluby z Turcji. Oficjalne zapytania wystosowały Bursaspor, Kasimpasaspor, Kayserispor i Sivasspor. Sam zainteresowany zdecydowanie wolał kierunek zachodni, ale kiedy ostatni z zespołów zdecydował się wyłożyć na stół 900 tys. euro, nikt w Białymstoku nie miał wątpliwości, że należy z działaczami „Yigidolar” dobić targu. Sam Grosicki zaś w nowym otoczeniu zaaklimatyzował się błyskawicznie.
W pierwszych czterech meczach zdobył dwie bramki. I to w starciach z nie byle kim! Najpierw pokonał golkipera mistrzów Turcji, Bursasporu, a kilka dni później ukłuł lidera rozgrywek, Trabzonspor. Znakomicie spisał się także w debiucie przeciwko samemu Galatasaray Stambuł. To po starciu ze zdobywcą Pucharu UEFA z sezonu 1999/2000 do agenta Grosickiego, Mariusza Piekarskiego, podeszli działacze Galaty, pytając czemu umieścił swojego klienta w tak słabym klubie jak Sivasspor. - Cieszę się, że moja dobra gra nie przechodzi niezauważona. Wartość rośnie i niech tak będzie. A jeśli pojawi się szansa, by grać w mocnym klubie, to tylko się cieszyć. Ale dzisiaj podstawą jest utrzymanie z Sivassporem – spokojnie tonował nastroje w rozmowie ze sport.pl reprezentant Polski.
Cel udało się osiągnąć, czerwono-biali pozostali w tureckiej elicie, przy wydatnej pomocy nowego gracza, który łącznie w sezonie 2010/2011 rozegrał 17 spotkań i strzelił pięć goli. Jeszcze lepiej Grosicki spisywał się w kolejnych rozgrywkach. Zaliczył już komplet meczów (34), zdobył sześć bramek i do tego dołożył osiem asyst. Kto by wtedy przypuszczał, że w ciągu 1,5 roku jego wartość i znaczenie na Stadionie 4 Września w pewnym momencie zostaną ograniczone praktycznie do minimum.
Pierwsze symptomy obniżki formy dało się zauważyć w sezonie 2012/2013, gdy Grosicki w 28 meczach zaledwie dwukrotnie wpisywał się na listę strzelców. Piekło rozpętało się jednak dopiero, gdy nad rzekę Kizilirmak zawitał Roberto Carlos. Z miejsca zdegradował Polaka do roli rezerwowego i w rundzie jesiennej kampanii 2013/2014 dał szansę gry tylko pięć razy. - O tym, że Kamil wylądował na trybunach na pewno nie zdecydowała jego forma sportowa, a – że tak powiem – konflikt interesów. Kamil dobija setki występów w Sivas. W sezonie potrafił zagrać czterdzieści meczów. I co, nagle okazuje się, że nie nadaje się do niczego? Nonsens – rozkładał bezradnie ręce Piekarski i dodawał: - Tym odesłaniem na trybuny klub chce wywrzeć ciśnienie na Kamilu, by jednak przedłużył kontrakt. Wtedy Sivas mogłoby zarobić niezłe pieniądze. Chociaż... Gdy nie tak dawno była oferta z bogatej Kasimpasy, to Sivas odmówiło. Proponowano 1,5 miliona euro plus zawodnika wartego 500 tysięcy. Dwa razy było zapytanie z Galatasaray, lecz Sivas żądało bardzo dużych pieniędzy i klub ze Stambułu dał sobie spokój.
Ostatecznie „Grosik” i tak wyszedł z tego zamieszania suchą stopą. Zimą 2014 r. działacze Sivassporu zaakceptowali ofertę ze Stade Rennais FC (700 tys. euro) i polski skrzydłowy w końcu mógł obrać kurs na Zachód.
***
5. Tomasz Zdebel (Genclerbirligi Ankara) – 2001-2003, 79 meczów – 12 goli
Choć lwią część kariery (15 lat) Tomasz Zdebel spędził w Niemczech, to jednak ma za sobą również bardzo udany trzyletni pobyt w Turcji, okraszony zdobyciem pucharu tego kraju w sezonie 2000/2001.
Polski pomocnik od samego początku pobytu w ekipie „Gencler” wywalczył sobie miejsce w podstawowym składzie. W debiutanckim sezonie na tureckich boiskach rozegrał 30 meczów i zdobył trzy bramki, ale zespół z Osmanli Stadium nie potrafił pogodzić gry na dwóch frontach i rozgrywki ligowe zakończył wówczas na 10. miejscu. O lekkim progresie można było mówić w rozgrywkach 2001/2002, kiedy to piłkarze ze stolicy finiszowali na 8. pozycji. Zdebel znów zaliczył trzy trafienia, ale jego rola w zespole była już mniejsza, bo tylko 22 razy pojawiał się na murawie. Prawdziwym popisem, zarówno urodzonego w Katowicach pomocnika, jak i jego klubu, były jednak rozgrywki 2002/2003 w Super Lig.
Wychowanek zespołu z ul. Bukowej w 28 spotkaniach strzelił aż sześć goli. Był to zdecydowanie jego najlepszy indywidualnie sezon w karierze. Znakomite statystyki docenił Paweł Janas, który po rocznej przerwie, ponownie zaprosił go na zgrupowanie reprezentacji Polski. Świetne występy nad Bosforem nie umknęły również działaczom klubów z mocniejszych lig i jeszcze w trakcie trwania sezonu Zdebel podpisał kontrakt z VfL Bochum. Przed wyjazdem z Turcji pomógł jednak Genclerbirligi Ankara w wywalczeniu pierwszego w historii klubu miejsca na podium w rozgrywkach Super Lig. Nie dało się piękniej zamknąć tureckiej części kariery.
***
4. Roman Kosecki (Galatasaray Stambuł) – 1990-1992, 38 meczów – 19 goli
W końcówce lat 80-tych objawił najpierw Polsce (dwa gole w finale Pucharu Polski ze Stomilem Olsztyn w 1989 r.), a później Europie (znakomite występy w Pucharze Zdobywców Pucharów z FC Barcelona w 1989 r. i z FC Aberdeen rok później) swoje nieprzeciętne umiejętności. Wiadomym było, że przy ul. Łazienkowskiej długo miejsca nie zagrzeje i będzie jednym z pierwszych piłkarskich beneficjentów upadku systemu komunistycznego, który za granicę będzie mógł wyjechać w młodym wieku. Latem 1990 r. chciały go Arsenal i Espanyol, ale ostatecznie „Kosa” przeniósł się do Turcji, a konkretnie do Galatasaray.
Do dziś nie wiadomo ile Legia zarobiła na sprzedaży swojego asa. - Sam nie wiem, ile za mnie zapłacono. Ja też słyszałem o dwóch kwotach - 450 tys. dolarów i 600 tys. dolarów. Nie uczestniczyłem w pertraktacjach między klubami. Rozmowy w sprawie mojego transferu toczyły się w dwóch gabinetach. W jednym miejsca zajęli wyłącznie szefowie zainteresowanych klubów, w drugim - już przy mnie - Turcy ustalali moje zarobki w Galatasaray. Już godzinę po podpisaniu kontraktu byłem w samolocie do Stambułu – wspominał 69-krotny reprezentant Polski w rozmowie z „Magazynem Sportowym”.
Podejrzane były również okoliczności samego transferu. W przenosiny Koseckiego do Stambułu zaangażowane były dwa podmioty – fundacja Warsfutbol (która pierwotnie miała zająć się tylko remontem stadionu przy ul. Łazienkowskiej) oraz firma Arteon (pierwsi cywilni działacze kręcący się wokół Legii). Kosecki był wówczas jednym z najbardziej obiecujących młodych piłkarzy na Starym Kontynencie, zatem wszystkich zdziwiła stosunkowo niska kwota jaką wyłożyła za niego Galata. W związku z tym Warsfutbol został oskarżony o przywłaszczenie sobie części pieniędzy za ten transfer. Za rękę jednak nigdy nikogo nie złapano.
Koseckiego zamieszanie wokół jego osoby niespecjalnie jednak interesowało. W Turcji chciał przede wszystkim grać, by później móc przenieść się do jeszcze lepszego klubu. I zajęło mu to stosunkowo niewiele czasu. Wielkich sukcesów na Ali Sami Yen co prawda nie osiągnął (zdobył Puchar i Superpuchar Turcji), ale indywidualnie przez dwa sezony nie schodził poniżej wysokiego poziomu. Znakomicie spisał się zwłaszcza w bojach z Werderem Brema w ¼ finału Pucharu Zdobywców Pucharów w sezonie 1991-1992 (w jednym z meczów z bremeńczykami zdobył bramkę, ale w dwumeczu lepsi okazali się Niemcy). Jego starania dostały docenione latem 1992 r., kiedy po polskiego atakującego zgłosiła się Osasuna.
Koseckiego w Stambule pamiętają do dziś. Gdy w 2013 r. w Antalyi doszło do piłkarskiego turnieju z udziałem parlamentarzystów m.in. z Polski i Turcji, naprzeciw siebie stanęli „Kosa” i legenda Ali-Sami Yen, a więc Hakan Sukur. Brązowy medalista MŚ 2002 przyznał wówczas: - Gdy zaczynałem przygodę z piłką, bardzo podziwiałem Koseckiego. Był jednym z moich ulubionych piłkarzy.
***
3. Jacek Cyzio (Trabzonspor, Karsiyaka SK) – 1991-1995, 63 mecze – 13 goli
Szok i niedowierzanie – tak w telegraficznym skrócie można napisać, co działo się nad Wisłą w 1991 r., gdy gruchnęła wieść, że Jacek Cyzio przenosi się do ligi tureckiej. Może wychowanek Górnika Libiąż nie był wielką gwiazdą Ekstraklasy na przełomie ostatnich dwóch dekad XX wieku, ale występował przecież w Legii Warszawa, gdy ta w Pucharze Zdobywców Pucharów doszła aż do półfinału. Wydawało się więc, że w razie ewentualnego transferu zagranicznego Cyzio będzie mógł liczyć na ciekawe oferty. Ostatecznie zainteresowanie wykazał tylko Trabzonspor. Jak w ogóle polski napastnik znalazł się nad Morzem Czarnym, skoro wówczas sieć skautingowa tureckich klubów nie była tak rozbudowana jak obecnie?
- Pewnego dnia zadzwonił do mnie Włodzimierz Lubański, którego wcześniej znałem tylko z gazet i telewizji, z pytaniem, czy jestem zainteresowany takim transferem (szkoleniowcem tureckiego klubu był wówczas były trener Lubańskiego z czasów gry w Lokeren, Urbain Braems – przyp. MK). Powiem szczerze, że wtedy nazwę Trabzonspor usłyszałem po raz pierwszy w życiu. Polecieliśmy tam na rekonesans i muszę przyznać, że byłem oszołomiony. U nas grałem w topowym klubie, jednak w porównaniu z Trabzonsporem to była prowizorka. Gdy patrzyłem na te równe, zielone boiska, przypomniałem sobie, w jakich warunkach przygotowywaliśmy się do meczu z Sampdorią. Dopiero w Trabzonie zobaczyłem, że może być inaczej, choć zdawało się, że akurat Turcja nie musi być dla nas piłkarskim wzorem – mówił w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.
W debiutanckim sezonie w bordowo-niebieskich barwach Cyzio zdobył z zespołem Puchar Turcji, zaś w rozgrywkach ligowych wraz z kolegami uplasował się tuż za podium. Dzięki triumfowi w krajowym pucharze znów mógł zasmakować gry w PZP. Trabzonspor nie powtórzył jednak sukcesu Legii z sezonu 1990-1991 i z rozgrywek odpadł w II rundzie, po porażce w dwumeczu z Atletico Madryt (0:0 i 0:2). W kolejnej kampanii Trabzon otarł się o pierwsze mistrzostwo Turcji od 1983 r. Ostatecznie „Karadeniz Firtinasi” finiszowali na trzeciej pozycji, ze stratą sześciu punktów do Galatasary Stambuł.
Sam Cyzio przyznawał potem, że w zespole, gdy tytuł był na wyciągnięcie ręki, zapanowało zbyt duże rozprężenie i w szatni piłkarze zamiast grać, powoli zaczęli już przymierzać mistrzowską koronę. W ciągu dwóch sezonów,na stadionie im. Huseyina Avni Akera, Polak rozegrał 54 mecze i zdobył 13 bramek. W latach 1993-1995 karierę kontynuował w Karsiyaka SK, ale ze względu na problemy zdrowotne (problemy z kością strzałkową) w Izmirze rozegrał tylko dziewięć spotkań.
***
2. Jarosław Bako (Besiktas JK) – 1991-1993, 52 mecze
W Beskitasie spędził tylko 24 miesiące, a mimo to po dziś dzień starsi kibice z Vodafone Arena słysząc nazwisko „Bako” ożywiają się i wspominają jednego z najlepszych bramkarzy w 116-letniej historii swojego klubu. Pobyt reprezentacyjnego golkipera w Stambule może i nie był zbyt długi, ale z pewnością bardzo intensywny.
Do Turcji trafił w wieku 27 lat. Wcześniej prawie całe życie grał w ŁKS Łódź, ale pierwsze sukcesy odniósł dopiero w Zagłębiu Lubin, z którym w sezonie 1990/91 zdobył mistrzostwo Polski. Wtedy pojawiła się oferta ze Stambułu. Podstawowy bramkarz „Kara Kartallar” Engin Ipekoglu właśnie przenosił się do Fenerbahce, zatem miejsce w bramce stało otworem, bez konieczności rywalizacji. Bako zatem długo się nie zastanawiał, wraz ze swoim agentem Jerzym Kopą wsiadł do samochodu i ruszył do Warszawy negocjować warunki kontraktu. Kontraktu, który dla Baki początkowo wydawał się strzałem w dziesiątkę. W sezonie 1991/1992 „Siyah-Beyazlilar” w wielkim stylu zdobyli mistrzostwo Turcji, nie ponosząc choćby jednej porażki. To po dziś dzień jedyny taki przypadek, że triumfator ligowych rozgrywek nad Bosforem w ciągu trwania kampanii ligowej nie znalazł pogromcy. Zwycięstwo w lidze tureckiej otworzyło Bace i spółce możliwość gry w premierowej edycji Ligi Mistrzów, ale z niej Turcy odpadli już w I rundzie, przegrywając w dwumeczu ze szwedzkim IFK Goteborg (0:2 i 2:1).
W kolejnym sezonie Besiktas jak lew walczył, aby zachować ligowy tytuł. Po 30. kolejkach miał na koncie 66 punktów, tyle samo co lokalny rywal, czyli Galatasaray. W Turcji przy równej liczbie punktów w pierwszej kolejności o miejscu zespołu w tabeli decyduje bilans bramek, a ten korzystniejszy mieli gracze z Ali Sami Yen (+53 do +46) i to im wówczas przypadło mistrzostwo.
Po tamtych rozgrywkach Bako opuścił Turcję i powrócił do Polski, tym razem wiążąc się z Lechem Poznań. Dlaczego bramkarz naszej drużyny narodowej zdecydował się na taki ruch, skoro w Stambule cieszył się statusem niekwestionowanej gwiazdy? Oto jak sam zainteresowany wyjaśniał swego czasu swoje motywy na łamach „Faktu”: - Po skończeniu klub miał wobec mnie zaległości finansowe. Zwlekałem tak długo jak się dało, ale wreszcie zdecydowałem się na powrót do Polski. Skoro oni mnie tak potraktowali, to ja nie zamierzałem siedzieć tam bezczynnie. Na miejscu zostawiłem osobę, która reprezentowała moje interesy. Ostatecznie wszystko zostało uregulowane, ale minęło już wtedy okienko transferowe i nic nie dało się już zrobić. Na pół roku wróciłem do Lecha Poznań…
***
1. Roman Dąbrowski vel Kaan Dobra (Kocaelispor, Besiktas JK) – 1994-2005, 281 meczów – 77 goli
Sam przyznał swego czasu, że do Super Lig poleciał na dwanaście miesięcy. 22-latka już od trzech lat regularnie grającego i strzelającego dla Ruchu Chorzów wypatrzyli działacze Kocaelisporu, którzy z miejsca zaproponowali roczny kontrakt. - Z Turcją to był ślepy los. Działacze Koceli zgłosili się niespodziewanie, zaproponowali bardzo dobre warunki dla mnie i dla Ruchu. Żaden inny klub nie zapłaciłby takich pieniędzy, to było korzystne dla wszystkich. Zastanawiałem się tylko jeden dzień i powiedziałem "jadę" – mówił w rozmowie z onet.pl. Z planowanego roku zrobiło się 13 lat, bo tyle czasu Dąbrowski nad Bosforem spędził jako piłkarz. Po zawieszeniu butów na kołku został trenerem, przyjął tureckie obywatelstwo stając się Kaanem Dobra, na zawsze wpisując swoje nazwisko w annałach ligi tureckiej. Jak słusznie jednak zauważyli autorzy bloga numer10.blox.pl, podpisując umowę z „Zielonymi Błyskawicami” dla polskiej piłki przestał istnieć.
W reprezentacji Polski zdążył wystąpić jeszcze dwukrotnie przed przenosinami nad Bosfor, za kadencji Henryka Apostela. Po ośmiu latach od tamtych gier wystąpił jeszcze trzykrotnie – raz u Zbigniewa Bońka i dwukrotnie u Pawła Janasa, będąc już graczem potężnego Besiktasu. Dwóch setek występów w coraz silniejszej lidze i 72 bramek nikt wówczas nie zauważał. Może zaważył na tym fakt, że zbyt wiele czasu spędził w przeciętnym Kocaelisporze. Zespół z Izmit Ismetpasa Stadium co prawda w latach 1994-2002, kiedy występował w nim Dąbrowski, zajął dwukrotnie 5. miejsce, ale częściej snuł się w środku ligowej tabeli. Dość zresztą powiedzieć, że gdy nasz zawodnik opuścił miasto leżące nad Morzem Marmara, ten już w pierwszym sezonie osierocony przez swoją gwiazdę opuścił najwyższą klasę rozgrywkową w Turcji.
Dlaczego zatem „Kaan Dobra” tak długo był w otoczeniu nie gwarantującym mu możliwości gry o najwyższe cele? - Muszę powiedzieć, że naprawdę byłem wtedy w Turcji ceniony. Może nie postawiłbym się na równi z tymi najsłynniejszymi nazwiskami w lidze, ale z każdym rokiem moja renoma rosła i dostawałem kolejne, coraz bardziej intratne propozycje od wszystkich wielkich klubów ze Stambułu. Niestety – miałem wpisaną w kontrakcie kwotę odstępnego na poziomie pięciu milionów dolarów, taką zaporową sumę wyznaczył prezydent mojego klubu. Nigdy by się nie zgodził, żebym odszedł za mniejsze pieniądze. Nie chciał mnie stracić. Stąd mówię, że na pewno byłem doceniany, ale też nie miałem aż takiego statusu jak te największe gwiazdy światowej piłki, które wtedy biegały po tureckich boiskach – mówił w niedawnej rozmowie z Weszło.
Sam też nie zamierzał wykorzystywać swojej pozycji, aby wymusić zgodę na transfer. - Nigdy nie wywierałem żadnej presji, nie szantażowałem działaczy. Grałem tam na naprawdę dobrych warunkach finansowych i w sumie nie czułem potrzeby, żeby zmieniać otoczenie. Dlatego prawie cała moja kariera w Turcji to jest tak naprawdę Kocaelispor – dodał. A do bardziej renomowanego towarzystwa i tak w końcu trafił. Latem 2002 r. przeniósł się do Besiktasu, który z nim w składzie zdobył pierwsze od ośmiu lat mistrzostwo Turcji, co otworzyło drogę do występów w Lidze Mistrzów (w tych elitarnych rozgrywkach Dąbrowski rozegrał pięć spotkań w sezonie 2003/2004). Na Inonu Stadium nie był już jednak graczem z pierwszej linii frontu (zaczął grać na skrzydle, a także w środku pola). Stąd też w czarno-białych barwach przez trzy lata gry tylko pięć razy wpisywał się na listę strzelców.
Po opuszczeniu Besiktasu jeszcze dwukrotnie grał w Kocaelisporze (runda wiosenna sezonu 2004/2005 oraz sezon 2006/2007), a także w Antalyasporze (sezon 2005/2006), ale już na zapleczu tureckiej Super Lig.