
Autor zdjęcia: Własne
Raków szuka stopera. Wichniarek: Ligowa twarz Lecha w Europie. Gytkjaer: Monza będzie wielka. Argentyna żegna Maradonę
"Przegląd Sportowy" informuje, że Raków szuka stopera do rywalizacji z Maciejem Wiluszem. Ponadto, jak co tydzień, jest Magazyn Lig Zagranicznych, a w środku między innymi wywiad z Christianem Gutkjaerem. Zapraszamy na sobotnią prasówkę.
„PRZEGLĄD SPORTOWY”
„Czas na nowy rozdział”
Co więcej, trzy ostatnie mecze przy Łazienkowskiej to remis (1:1) i dwie porażki gospodarzy (0:1 i 1:2). Na trzy potyczki z rozgrywek 2019/20 drużyna Waldemara Fornalika wygrała dwie (2:0 i 2:1) i raz zremisowała. W Warszawie na pewno pamiętają też, że to właśnie najbliższy rywal w sezonie 2018/19 sięgnął po sensacyjne mistrzostwo Polski, wyprzedzając zespół ze stolicy. Trener Legii Czesław Michniewicz nie przykłada do tego zbyt dużej uwagi.
– Przerażająca statystyka, ale nie ma to żadnego znaczenia dla naszej postawy w niedzielnym meczu. Nie będziemy się zajmować tym, co było. Nie mamy na to wpływu. Zajmiemy się tym, co będzie. Czeka nas na pewno trudno spotkanie. Nie rozpatrujemy go pod kątem tego, że Legia miała ostatnio z Piastem problemy i nie wygrywała. Teraz będzie nowy mecz i chcemy się do niego jak najlepiej przygotować. Wyniki z poprzedniego sezonu nie mają dla mnie żadnego znaczenia. Zrobię wszystko, żeby drużyna nie rozpamiętywała tych poprzednich spotkań, bo wielu naszych zawodników w nich uczestniczyło – mówi szkoleniowiec obrońców tytułu.
Więcej TUTAJ
***
„Raków szuka wzmocnień”
W kilku ostatnich medialnych wypowiedziach szkoleniowiec przyznał, że zimą priorytetem dla niego będzie wzmocnienie środka defensywy. Ustaliliśmy, że Raków chętnie pozyskałby lewonożnego stopera do rywalizacji z Maciejem Wiluszem.
– Najlepiej by było, gdyby udało się znaleźć kogoś takiego, ale nie jest to priorytetem. Dobry prawonożny stoper też byłby mile widziany – usłyszeliśmy od osoby świetnie znającej realia częstochowskiego klubu
Więcej TUTAJ
***
„Kielecki wcześniak”
Młodzieńczą radość szybko trzeba było porzucić na rzecz piłkarskiej dojrzałości. W pierwszoligowej Koronie Kaczmarski odgrywa jedną z głównych ról i im dłużej trwa sezon, tym mniej widać po nim tremę. – Przygotowywałem się do tego przez pewien czas. Sporo rozmawiałem też z trenerem Bartoszkiem. Tłumaczył, czego ode mnie oczekuje i przygotowywał na różnice między pierwszą ligą a ekstraklasą – zdradza pomocnik.
A te są znaczące i to niekoniecznie na korzyść młodych. Na zapleczu ekstraklasy jest więcej twardej, boiskowej walki, za to nieco mniej taktyki i „piłki w piłce”. – To też dobra szkoła dla mnie. Pozwoli mi okrzepnąć – uważa gracz Złocisto-Krwistych. Młody ma się od kogo uczyć. Chociaż z zespołu, który był w Kielcach w poprzednim sezonie, niewiele zostało, to przed startem obecnych rozgrywek dołączyło do klubu kilku doświadczonych graczy, od których 16-latek dostaje cenne wskazówki.
Więcej TUTAJ
***
„Pożegnanie legendy”
Pożegnać legendę chciało tak dużo osób, że doszło do starć z policją, która nie radziła sobie z tłumem chętnych do oddania mu hołdu. Owiniętą w argentyńską fl agę trumnę z jego ciałem wystawiono w Casa Rosada, prezydenckiej posiadłości w centrum Buenos Aires. W czwartek od szóstej rano czasu miejscowego wpuszczano chętnych, by mogli oddać cześć legendzie futbolu. Należało jednak odczekać dziesięć godzin w kolejce. Trumna miała być wystawiona do godziny 16. Wtedy zamknięto długą listą oczekujących. To dorowadziło do nieporozumień i starć z policją. Funkcjonariusze użyli gazu łzawiącego i armatek wodnych.
Na całej trasie Maradonie towarzyszyły tysiące rodaków. Klaskali, krzyczeli, śpiewali, skandowali jego nazwisko, intonowali stadionowe przyśpiewki, rzucali w kierunku auta szaliki, kwiaty i płakali w autentycznej rozpaczy. Na autostradzie karawan przebijał się między samochodami, które zatrzymywały się, a kierowcy włączali klaksony. Mieszkańcy okolicznych domów wychodzili na balkony i dachy. Pogrzeb transmitowała tamtejsza telewizja, wszystkie największe portale robiły z tego wydarzenia relację minuta po minucie. To było wydarzenie bez precedensu.
***
„Jak zaczarować Starą Damę?”
Zespół Benevento ma przydomek Gli Stregoni, czyli Czarownicy. W herbie tego klubu wiedźma lata na miotle, a skoro o miotle mowa... Reprezentant Polski miał zaprowadzić porządki w obronie beniaminka, który w poprzednim sezonie w Serie B co prawda imponował konsekwencją w defensywie, ale działacze i trener Filippo Inzaghi słusznie przeczuwali, że na elitę może to nie wystarczyć.
Bo niestety, na razie zamiast zamiatania jest przyspieszony kurs latania na trudnej do okiełznania miotle. Lada chwila, a Benevento już będzie miało tyle samo straconych goli, co przez całe poprzednie ligowe rozgrywki na drugim poziomie. Wtedy jego przeciwnicy zdobyli zaledwie 27 bramek w 38 meczach. Jeśli dziurawa obrona nie zostanie szybko załatana, Czarownicy dobiją do tej liczby za trzy kolejki, w 11. serii spotkań i meczu z Sassuolo, notabene najskuteczniejszą drużyną ligi w tym sezonie.
Więcej TUTAJ
***
„Gytkjaer: Monza będzie wielka”
Pana byli koledzy z Lecha grają niemal co tydzień z Benficą, Rangers i Standardem w Lidze Europy, zaś przed panem mecze z Regginą, Vicenzą i Reggianą w Serie B. Nie żałuje pan trochę, że zmienił klub?
Nie żałuję. Monza będzie wielkim klubem w ciągu kilku lat. Jest niesamowity plan. Stoją za nim znaczący ludzie, którzy wiedzą co robić, aby go zrealizować. Wszystko jest bardzo dobrze zorganizowane. Mamy jeden cel – awans do Serie A.
Mimo wszystko może wydawać się dziwne, że choć miał pan wiele innych ofert, to wybrał klub z Serie B.
Z powodu mojej sytuacji (Duńczykowi kończył się kontrakt – przyp. red.) i ze względu na wiele goli, które strzeliłem, pojawiło się duże zainteresowanie. Kiedy jednak zobaczyłem, jak to wygląda w Monzy, byłem bardzo zainteresowany, aby wziąć udział w tym projekcie. Nie żałuję tego, mam blisko do Mediolanu, a to dobr e miasto do życia. Znajduje się w nim wiele sklepów i mojej dziewczynie bardzo się podoba... Jest tu smaczne jedzenie i przyjemny klimat.
Ale czy Serie B to jednak nie za niski poziom dla pana? Piłkarze pana klasy zwykle nie idą do włoskiej drugiej ligi.
Zwykle nie idą, bo nie znają Monzy. Jeśli ktoś się nie zgadza z moim wyborem, to jego sprawa.
Rozważał pan w ogóle pozostanie w Lechu?
Nie podjąłem decyzji w sprawie mojej przyszłości przed końcem sezonu. Nie powiedziałem, że nie ma mowy, abym został. Mówiłem uczciwie, że nie wiem, co zrobię. Była opcja, by zostać, nie odrzucałem jej. Po prostu czekałem na to, co będzie najlepsze dla mnie. Mam 30 lat, a nie 18, jest wiele czynników, które brałem pod uwagę, w tym pieniądze. Cieszę się z mojego wyboru.
Więcej TUTAJ
***
„Kumple spod prysznica”
Bardzo możliwe, że Lampard jeszcze chwilę musiałby poczekać na przejęcie wymarzonej funkcji, gdyby nie wygrana w Pucharze Ligi prowadzonego przez niego Derby County z Manchesterem United, u którego sterów był Mourinho. – Byłeś świetnie przygotowany i zdeterminowany, by mnie pokonać. I udało ci się to, mimo że podstawowy czas gry skończył się wynikiem 2:2 i potrzebowałeś karnych – miał napisać Portugalczyk w prywatnej wiadomości do swojego byłego zawodnika.
To był 2018 rok. Lampard przeżywał pierwsze wielkie trenerskie chwile, a w głowie Romana Abramowicza zaczynał kiełkować pomysł, by wkrótce zatrudnić byłego piłkarza przy Stamford Bridge. Mourinho był za to na drugim biegunie. Wydawało się, że czas „The Special One” powoli się kończy i na trenerskiej karuzeli dla najlepszych zwyczajnie zaczyna brakować dla niego miejsca, a jednym z tych, którzy mieli go zastąpić, był właśnie Lampard.
Więcej TUTAJ
***
„Wszyscy Święci chcą iść na bal”
Hasenhüttl nie stracił cierpliwości do grupy zawodników, z którą pracował w poprzednim sezonie. Kompromitacja z Lisami mogła skłonić menedżera do dokonania czystki w składzie przy najbliższej możliwej okazji, ale nic takiego się nie stało. W ostatniej kolejce w starciu z Wolverhampton (1:1) w pierwszym składzie wyszło pięciu graczy odpowiedzialnych za 0:9 z Leicester. Byłby jeszcze szósty, Danny Ings, gdyby nie leczył kontuzji. A może nawet siódmy, Nathan Redmond, ale również ma kłopoty zdrowotne. Słowem: Hasenhüttl wolał solidnie popracować ze swoją grupą piłkarzy niż wymienić ich na zupełnie innych. A że Austriak wie, jak odpowiednio przygotować zawodników do meczu, efekt jest taki, że na początku listopada po wygranej 2:0 z Newcastle Święci po 32 latach wylądowali na pozycji lidera tabeli angielskiej ekstraklasy. Tylko na kilkadziesiąt godzin, ale jednak.
Więcej TUTAJ
***
„Mistrzostwo do wzięcia”
Choć nikt nie wyklucza Barcy i Realu z wyścigu o tytuł, na dziś kandydatem do końcowego triumfu wydaje się Atletico, czyli ostatni zespół, któremu udało się przełamać duopol gigantów. Rojiblancos są niepokonani od 24 kolejek, a w ostatniej serii spotkań po raz pierwszy w erze Diego Simeone udało im się pokonać Barcelonę (1:0) w LaLiga. W tym sezonie madrytczycy strzelają więcej goli niż kiedykolwiek wcześniej, jednocześnie zachowując znakomitą defensywę. Ale mimo tego nikt na Wanda Metropolitano nie mówi o końcowym triumfi e. Argentyński trener zawsze powtarzał, że „liczy się tylko kolejny mecz” i w takim tonie wypowiadają się dziś pracownicy klubu. Dziennikarzom udało się wydobyć z prezesa Enrique Cerezo, że „aspirują do wszystkiego, o czym mogą marzyć istoty ludzkie”, a gdy kapitan Koke wypalił, że „oglądając wpadki rywali, dlaczego mieliby nie myśleć o tytule?”, to po chwili się zreflektował. – Spokojnie, jeszcze niczego nie osiągnęliśmy. To dopiero listopad, do maja jeszcze daleko. Liczy się tylko następne spotkanie – ocenił Hiszpan zgodnie z filozofią swojego szkoleniowca.
Więcej TUTAJ
***
„Problematyczny duet”
Nie byłoby wspaniałego roku Bayernu Monachium z pięcioma tytułami bez goli Roberta Lewandowskiego, niesamowitych interwencji Manuela Neuera, kolejnej już życiowej formy Thomasa Müllera i jeszcze świetnej dyspozycji kilku innych zawodników. I o ile o ofensywnych graczach bawarskiego zespołu oraz o golkiperze mówi się i pisze regularnie, o tyle dwaj gracze nie są chyba do końca tak doceniani, jak być powinni.
David Alaba i Jerome Boateng od początku roku tworzą rewelacyjną parę stoperów, obaj zachwycają regularnością oraz bardzo wysoką formą. Trener Hansi Flick doskonale zdaje sobie sprawę, że Lewandowski mógłby strzelić jeszcze więcej goli, ale bez austriackiego i niemieckiego obrońcy Bayern z całą pewnością nie zdobyłby mistrzostwa, Pucharu i Superpucharu Niemiec oraz nie triumfowałby w Lidze Mistrzów i Superpucharze Europy. Alaba i Boateng są dla Flicka kluczowymi zawodnikami. Jednak szefowie Bayernu Monachium tak nie uważają i zapowiadają pożegnanie z dwoma niezwykle utytułowanymi zawodnikami. Trener o nich jednak walczy, co z kolei nie bardzo podoba się przełożonym.
***
„Wichniarek: Zobaczyliśmy takiego Lecha, jakiego nie chcę oglądać”
W czwartek widzieliśmy Lecha, jakiego ja nie chcę oglądać – wycofanego i bojaźliwego. To nie był ten zespół, który skradł moje serce w kwalifikacjach do europejskich pucharów oraz w meczach z Benficą Lizbona czy Standardem Liege przy Bułgarskiej, a nawet w przegranym spotkaniu z Rangersami (0:1).
W swoich felietonach wielokrotnie pisałem, że Lech ma w tym sezonie dwie twarze. Jedna to Liga Europy, w której piłkarze Dariusza Żurawia grali futbol na tak, skuteczny. Druga to ekstraklasa. Po czwartkowym meczu mam wrażenie, że Lech po raz pierwszy pokazał w Europa League twarz z ligi polskiej. Może miał na to wpływ fakt, że Kolejorz po raz pierwszy był faworytem w tych rozgrywkach, po tym jak zasłużenie wygrał z Belgami 3:1 w pierwszym spotkaniu w Poznaniu. Niestety, w czwartek w Liege zawiódł na całej linii. Cała drużyna, oprócz bardzo dobrego Filipa Bednarka w bramce (gdyby nie on, to spotkanie byłoby rozstrzygnięte już w pierwszej połowie) i strzelca bramki Mikaela Ishaka.
***
„SPORT”
„Warszawa da się lubić”
Gliwiczanie zdecydowanie nie będą faworytem niedzielnego meczu. Legia nie porywa swoim stylem, jest jednak liderem ekstraklasy, a od momentu przyjścia trenera Czesława Michniewicza nie przegrała ani razu w lidze, tylko raz tracąc punkty. Dla Legii będzie to więc okazja wzięcia rewanżu za rozczarowania z poprzednich lat, choć porażka w poprzednim sezonie nie zaprzepaściła szansy warszawskiej drużyny na odzyskanie tytułu mistrza Polski. Gliwiczanie, ze zdrowym Badią, będącym w formie Czerwińskim i skutecznym Świerczokiem jadą do stolicy z podniesionymi głowami. I tak też chcą wracać na Górny Śląsk. - Do Warszawy oczywiście jedziemy z zamiarem przywiezienia punktów - dodaje „Czerwo”.
***
„Początek został zrobiony”
Weryfikacja przyszła dość szybko. Po niecałych dwóch tygodniach Zawada pojawił się na boisku od pierwszej minuty. W spotkaniu z Górnikiem zdobył nawet gola, który ostatecznie nie został uznany. W kolejnych dwóch ligowych spotkaniach dostał tylko kilka minut, by w pojedynku z Lechem ponownie zameldować się w pierwszej jedenastce Rakowa i udało mu się przełamać. - Tak, ta bramka doda mi pewności siebie. Potrzebowałem jej. Już w spotkaniu z Górnikiem było blisko, ale wtedy sędzia niestety gola nie uznał. Teraz powinno mi być łatwiej, dlatego jestem bardzo zadowolony z tego trafienia – powiedział Zawada po spotkaniu z Lechem.
***
„Trudno to opisać…”
- To jest na pewno trudny moment - wzdychał opiekun „Kolejorza”. - Wydawało się, że po czerwonej kartce dla rywala wszystko jest pod naszą kontrolą. To, co stało się później, jest trudne do opisania - podsumował szkoleniowiec Lecha, który wprawdzie matematycznie nie został jeszcze wyeliminowany z rozgrywek, ale musiałby wydarzyć się prawdziwy cud, aby udało się polskiej drużynie awansować do 1/16 finału. Jeśli ma być cud, to Lech musi wygrać z Benficą Lizbona na wyjeździe i Rangers FC u siebie. Ponadto ekipa z Lizbony nie może już zdobyć punktu do końca rywalizacji. Chyba, że w nadchodzący czwartek „Kolejorz” ogra ją... trzema bramkami. Można jeszcze awansować kosztem Rangers FC, ale wcześniej zespół ten nie może zdobyć punktu w starciu ze Standardem. A jeżeli zdobędzie, to wówczas Lech - po wcześniejszym pokonaniu Benfiki - musiałby wygrać ze szkocką ekipą dwoma golami.
***
„Pojedynek na przełamanie”
Po raz ostatni GKS 1962 Jastrzębie i Zagłębie Sosnowiec zagrały ze sobą w lidze 20 czerwca br. Tego dnia na Stadionie Miejskim w Jastrzębiu Zdroju gospodarze przegrali 1:3 i po tym spotkaniu wypadli ze strefy barażowej, gwarantującej walkę o awans do ekstraklasy. Tego dnia chyba wszystko sprzysięgło się przeciwko drużynie trenera Jarosława Skrobacza, który wówczas prowadził drużynę z Harcerskiej. Magia liczb? Możliwe, w każdym bądź razie mecz numer 13 w tamtym sezonie na własnym boisku okazał się pechowy dla jastrzębian pod każdym względem.
***
„Grzybek: Trudno nam strzelić gola”
W poprzednim sezonie, licząc z meczem barażowym, wystąpił pan w 32 spotkaniach drużyny z Niecieczy, a w rundzie jesiennej tego sezonu 7 razy wybiegł pan w wyjściowej jedenastce. Czym to wytłumaczyć?
Tym, że mamy szeroką i równą kadrę. O miejsce na prawej obronie rywalizuję z Marcinem Wasilewskim, a trener Mariusz Lewandowski, mając dwóch równorzędnych zawodników, decyduje o tym, który z nas wybiegnie na boisko. Najważniejsze, że zdrowie nam dopisuje. Jesteśmy kolegami i obaj czujemy się potrzebni drużynie, która ma tyle spotkań w tej rundzie, że dla każdego wystarcza czasu na granie. Często treningi tak naprawdę ograniczają się do pomeczowej regeneracji i przedmeczowych rozruchów. W środę przecież graliśmy z Puszczą, a już mamy spotkanie z GKS-em.
Jaki jest główny atutu waszej drużyny w tym sezonie?
Przede wszystkim trudno nam strzelić gola. Nowa taktyka trenera Lewandowskiego zdaje egzamin o czym świadczy 6 straconych bramek. Długo utrzymujemy się przy piłce, bo były mecze, w których 70 procent czasu gry piłka była w naszym posiadaniu. Nawet gdy z Górnikiem Łęczna od 33 minuty musieliśmy grać w dziesiątkę, to prowadziliśmy grę i strzeliliśmy gola, a po wyrównaniu jeszcze w ostatnich sekundach odpowiedzieliśmy drugą bramką i zdobyliśmy komplet punktów. Dorobek strzelecki, bo tylko ŁKS ma więcej zdobytych bramek, świadczy też o naszej dobrej ofensywie, a połączenie tego wszystkiego indywidualnościami, które mamy w zespole, broni się w tej lidze
***
„Z Janem Bednarkiem na Czerwone Diabły”
Dla Mourinho, to niezwykle prestiżowe, ale też sentymentalne starcie. Portugalczyk dwukrotnie pracował w niebieskiej części Londynu i zdobył z Chelsea osiem trofeów, w tym trzy mistrzostwa Anglii. Sześć spośród tych triumfów to wspólne dzieło Mourinho i Franka Lamparda, czyli obecnego menedżera Chelsea. Niedzielny mecz jest już trzynastym „The Special One” z Chelsea. I tylko dwa kończyły się remisami. Mourinho cztery razy wygrywał i sześciokrotnie przegrywał. W pięciu ostatnich spotkaniach nie potrafił jednak znaleźć na Chelsea sposobu.
Podobnie, jak sposobu na Manchester United nie znalazł jeszcze Jan Bednarek i jest to jedyny, obok Liverpoolu, zespół z topu angielskiej hierarchii, z którym polski obrońca jeszcze nie wygrał. Teraz jednak „Czerwone diabły” wcale nie są faworytem starcia ze „Świętymi”, którzy – po dziewięciu seriach gier – zgromadzili o cztery punkty więcej i zajmują wysokie, piąte miejsce w klasyfikacji.
***
„Od tego wszystko się zaczęło”
Najgorsza obrona, najgorszy atak, tylko 3 punkty po 8 meczach, brak choćby jednej wygranej na koncie. Tak na ten moment wygląda bilans drużyny „Koenigsblauen”, która na poważnie jest już porównywana do... najgorszego zespołu w historii Bundesligi! Słynna, by nie powiedzieć, że wręcz legendarna Tasmania Berlin sezon 1965/66 rozpoczęła od wygranej 2:0 z Karlsruhe. Później jednak nastąpiła seria 31 spotkań bez choćby jednego zwycięstwa, zakończona w przedostatniej kolejce wygranym 2:1 starciem z Borussią Neunkirchen.
***
„Pożegnanie boga i człowieka”
Trumna ze zwłokami Diego wystawiona została w pałacu prezydenckim Casa Rosada w Buenos Aires. Było dużo policji, która rygorystycznie przestrzegała reżimu sanitarnego obowiązującego w czasie pandemii. Nikt bez maseczki nie mógł wejść, wymagany był odpowiedni dystans. Przez wiele godzin na trumnie były tylko koszulki Argentyny i Boca Juniors. Od razu w Italii pojawiły się pytania, dlaczego nie ma także koszulki Napoli. Po pewnym czasie została dostarczona przez ambasadę Włoch i umieściła ją na trumnie jedna z córek Maradony. Dodano też koszulkę Argentinos Juniors, brakowało za to koszulek Barcelony i Sevilli. Hiszpanie niezbyt dobrze wspominają Diego, zwłaszcza w Sewlli. Trafił tam po dyskwalifikacji za doping i w klubie oczekiwano, że tak jak w przypadku Napoli także Sevillę podniesie na wyższy poziom i będzie mistrzem. Natomiast Maradona oczekiwał, że w Sewilli będzie robił co chciał, tak jak w Neapolu. Obie strony się pomyliły i nic dobrego z tego nie wyszło.
„SUPER EXPRESS”
„Badia: Znów chcę skarcić Legię”
W ostatnich sezonach napsułeś Legii sporo krwi. Do której z ostatnich bramek masz sentyment?
Strzeliłem Legii trzy gole. Sentyment mam do tej z sezonu mistrzowskiego, bo przybliżyła nas do tytułu. Ale najpiękniejszy jest gol z tego roku. Wtedy nawet nie wiedziałem, że trafiłem.
Wtedy żartowałeś: „Ten gol trafił mi się jak ślepej kurze ziarno”. Ponownie ich skarcisz?
Wiadomo, że znowu chciałbym strzelić. Zawsze chcę wygrać. Gol to dla mnie taki ekstra prezent. Będę robił wszystko, aby przeszkadzać Legii, która jest liderem i ma dobrych zawodników. Jestem pewny, że będą o mnie rozmawiać przed spotkaniem. „Uważajcie na niego, jest słaby, ale przeciwko nam jest groźny” (śmiech).
Więcej TUTAJ
„GAZETA WYBORCZA”
„Rajd ku nieśmiertelności”
Argentyńczycy wychodzili na boisko przeciw Anglikom cztery lata po przegranej wojnie o Malwiny; bez wdawania się w subtelności, po czyjej stronie była racja, Maradona miał w głowie fakty - on i koledzy wybiegali jako bohaterowie narodowi przeciw reprezentantom kraju, który strzelał do jego rodaków. Takiego meczu nie wystarczy wygrać; w takim meczu trzeba rywala upokorzyć.
Najpierw zdobywasz gola plugawego, oszukańczego, kiedy wśród miliardów ludzi, którzy właśnie zobaczyli w powtórce, coś narobił, tylko trójka sędziów tego nie wie. I kiedy ten cały świat liczy, że się przyznasz i przejdziesz do historii jako święty (mówiłoby się odtąd „gest Maradony” jak mówi się o geście Garrinchy), ty wolisz być bogiem zemsty. Może w każdym innym meczu szepnąłbyś sędziemu, że się pomylił, ale Anglikom tej satysfakcji dać nie możesz – uczciwość nakazuje ci być wobec nich nieuczciwym. Mścisz się także za mundial 1966, kiedy sędziowie pomogli wyspiarzom zdobyć tytuł – po drodze depcząc twoich ziomków (w ćwierćfinale z Anglią sędzia wywalił z boiska kapitana Argentyny za rzekome wulgaryzmy, choć hiszpańskiego nie znał ni w ząb). Mścisz się za finałowy przekręt w dogrywce – wszak Geoff Hurst załamał Niemców golem, którego nie było.
Więcej TUTAJ