var W2T_AdImage_autostart = false; var W2T_AdImage_startWith = "#mainpic3 img";
No i wróciła. Jaka by ona nie była, jak wielkich eurowpierdoli byśmy nie zaliczali w pucharach, i tak będziemy na nią czekać. Bo jest nasza, swojska. Każdy z nas chciałby, żeby jej poziom był wyższy, żebyśmy mogli zachwycać się umiejętnościami zawodników, a nie je wyszydzać. Ale zawsze gwarantuje nam emocje i nieprzywidywalność. I za to ją kochamy.
Interesujące jest to jak my, piłkarze, trenerzy, dziennikarze i kibice lubimy tkwić we własnym – niezbyt smacznym i dobrze pachnącym – sosie. Dzięki temu nie dostrzegamy, że jako liga cofamy się w rozwoju, a z oddali machają nam coraz bardziej egzotyczne państwa.
Ogrywając wicemistrzów Gibraltaru, warszawska Legia przerwała fatalną (to eufemizm, gdyby ktoś nie wyczuł) passę polskich zespołów w eliminacjach europejskich Pucharów. Było to pierwsze zwycięstwo któregoś z rodzimych klubów po… jedenastu próbach bez powodzenia.
Nie palę fajek, alkohol piję tylko okazyjnie – a że okazje trafiają się często to inna sprawa! – i generalnie nie uważam się za człowieka oddanego nałogom. Ale jeden mam i wygląda na to, że póki co się go nie wyzbędę. Gry piłkarskie typu „fantasy”.
Nawet wtedy, gdy polskie zespoły notują niezłe wyniki w europejskich pucharach, musi znaleźć się czarna owca, która je przykryje. Legia nawet wysoką wygraną w rewanżu nie zmaże plamy z pierwszego meczu. To była kompromitacja. A co gorsza, to przecież znów na warszawski zespół najbardziej liczyliśmy w tej edycji.
Jeśli zastanawiacie się jaką postawę trzeba przyjąć przed startem nowego sezonu Ekstraklasy, polecam taką na sapera. W naszej lidze należy bowiem spodziewać się wszystkiego. A swoje zrobi jeszcze zapis o młodzieżowcu, który tylko zwiększy liczbę zmian na ławkach trenerskich, liczbę słabych meczów, ale doda Esie na pewno więcej emocji. A tych, skoro na jakość piłkarską nie możemy liczyć, nigdy nie za wiele.
Piast Gliwice za kilka godzin zacznie bój w eliminacjach do Ligi Mistrzów. I mam nadzieję, że to faktycznie będzie bój, a nie kapitulacja po dwóch spotkaniach. Ostatnie chude lata spowodowały, że nie powinniśmy mieć już żadnych oczekiwań względem występów polskich drużyn w europejskich pucharach, ale jeśli jakiś nasz zespół miałby sprawić niespodziankę, to spoglądałbym w kierunku Gliwic.
Piast Gliwice, Legia Warszawa, Lechia Gdańsk i Cracovia w tym roku staną przed ogromną szansą zaistnienia w Europie. Czy w ich przypadku te potyczki okażą się pocałunkiem ze śmiercią, czy może jedynie grą wstępną przed czymś więcej? Daleko mi do proroka lub wróżbity, ale lubię grę w skojarzenia.
Właśnie sobie uświadomiłem jak bardzo stęskniłem się za czasami piłkarzy bezwzględnie przywiązanych do klubu. Mignęła mi właśnie stara wzmianka o nagrodzie „One club man”, którą od pewnego czasu przyznaje Athletic z Bilbao i stąd ta cała nostalgia.
Hit transferowy ostatnich dni w Polsce? No dobra, Novikovas w Legii. Ale we wtorek potwierdzony został transfer, który może część obserwatorów nawet zdziwił. Otóż wicekról strzelców minionego sezonu Ekstraklasy postanowił zejść na trzeci poziom rozgrywkowy. I ja ten ruch całkowicie rozumiem.
Od dłuższego czasu zastanawiam się jak polscy futbolowi kibice odbierają pracę piłkarza. I wszystko wskazuje na to, że zawodnik grający w naszym kraju ma zapieprzać przez cały rok, a w święta i uroczystości państwowe to najlepiej podwójnie.
Wydaje się, że do kolejnego dwumeczu kadry Jerzy Brzęczek przystąpi jako najspokojniejszy człowiek świata. Nie dość, że z kompletem punktów na koncie, to jeszcze po lecie, w którym jego wybrańcy nie stracą za wiele czasu na przeprowadzki i aklimatyzację w nowym miejscu pracy.
Jesteśmy w środku okresu ogórkowego, transfery w pełni, więc należy się im przyjrzeć. I trzeba przyznać, że wreszcie coś się dzieje. Dziury uzupełnia Piast, luki łata też Legia. I choć te kluby działają na dwóch różnych zasadach, to w zasadzie oba można pochwalić. O ile jednak wśród pucharowiczów jest jakiś ruch, o tyle u zespołów, które miniony sezon kończyły w grupie spadkowej, o dziwo dość mizernie i nudnawo.
Kilka miesięcy temu napisałem w felietonie, byśmy nie napalali się jakoś szczególnie na wyniki młodzieżowych mistrzostw i nie wyciągali z nich wielkich wniosków odnośnie poszczególnych nazwisk. Przydatność naszych juniorów zweryfikują bowiem tak naprawdę dopiero kolejne lata.
Myślałem niedawno o największych pozytywnych zaskoczeniach w piłce nożnej w ostatnim czasie i szczerze powiedziawszy nie przychodzi mi do głowy nic, co mogłoby przebić wyniki dwóch meczów Polaków na Euro U-21.