var W2T_AdImage_autostart = false; var W2T_AdImage_startWith = "#mainpic3 img";
Jeśli jest jakiś temat, który w czasach pandemii grzeje polskie społeczeństwo na równym poziomie co sprawy zdrowotne, to potencjalny kryzys finansowy. Boją się firmy, przedsiębiorstwa, spółki; boją prezesi, dyrektorzy i szeregowi pracownicy… A w tym wszystkimoczywiście kluby piłkarskie. Wydaje się, że właśnie nadchodzi czas, kiedy w brutalny sposób mogą dokonać żywota wszyscy Ekstraklasowicze, którzy rozumem w zarządzaniu nie grzeszyli.
Są momenty, gdy piłka musi zejść na dalszy plan. A że nikt z nas nie spodziewał się jeszcze dwa tygodnie temu, iż w aż tak radykalny sposób? Szalone czasy, to i szalone tempo. Wszystkiego.
Nawet najbardziej skrupulatna i profesjonalna opieka medyczna może być bezradna w starciu z koronawirusem, czego przykładem są zakażenia zawodników we Włoszech czy w Niemczech. Jednocześnie zostaliśmy uświadomieni, że piłkarze to też ludzie i epidemie mogą ich dosięgnąć. W Polsce prędzej czy później prawdopodobnie ten problem też się pojawi. A już z całkowitą pewnością wtedy, kiedy będziemy kusić los.
Język piłkarski wcale nie jest uniwersalny. W Ekstraklasie wiele słów ma zupełnie inne znaczenie niż w poważnych ligach.
Im dłużej zawodowo zajmuję się dziennikarstwem sportowym, tym mniej we mnie emocji kibicowskich. Wciąż cieszą mnie zwycięstwa Barcy, triumfy Liverpoolu, naturalnie ściskam kciuki za ŁKS. Ale momentów, w których mecze pochłaniają mnie w pełni jest mało. Gdy już myślałem – zwłaszcza w kontekście tych ostatnich – że w obecnym sezonie nie czeka mnie nic przyjemnego, drużyna Kazimierza Moskala w efektownym stylu zwyciężyła z Zagłębiem Lubin.
Te wszystkie reformy Ekstraklasy to tylko sztuka dla sztuki. W ten sposób nie zmienisz ligi, w której większość piłkarzy nie lubi biegać, za to uwielbia płakać.
Praktycznie w każdym z ostatnich czterech sezonów Śląsk Wrocław o tej porze marzył, by załapać się do pierwszej ósemki. W żadnym z nich mu się to nie udało. Teraz wrocławianie na pięć kolejek przed końcem fazy zasadniczej mają taką pozycję wyjściową do gry w grupie mistrzowskiej, że gdyby im znów nie wyszło, byliby największymi frajerami zamiast rewelacją rozgrywek.
Wiecie, czego być może najbardziej mi brakuje w naszej lidze? Meczów rodzimych potentatów, o których rozprawia się godzinami. Nie ze względu na “emocje” na trybunach, kontrowersje sędziowskie, lecz poziom piłkarski i liczbę godnych zapamiętania akcji.
Ekosystem Ekstraklasy jest naprawdę osobliwy. To środowisko pełne osobników z przedziwnym CV, ludzi przypadkowych, często nieudolnego marketingu, irracjonalnych prezesów… Czasem zdaje się, iż normalność jest na wymarciu. Dlatego tym bardziej ucieszyła mnie wiadomość o transferze Slisza z Zagłębia Lubin do Legii.
Podobno najtrudniejsze w byciu na dnie jest uświadomić sobie, że na tym dnie się jest. I podobno potem może być już tylko lepiej. Dlatego obawiamy się, że w Ekstraklasie długo lepiej nie będzie. Jasne, zdarzą się jakieś pojedyncze wyskoki, może nawet w II rundzie eliminacji Ligi Europy uda się wyeliminować zawsze groźnych Litwinów, ale to wszystko. Tzw. ludzie polskiej piłki będą w tym czasie zajęci udawaniem, że w sumie to jest fajnie.
Za nami raptem trzy wiosenne kolejki, a już można zastanawiać się (a nawet powątpiewać), czy zwolnienie Ireneusza Mamrota z Jagiellonii Białystok miało jakikolwiek sens. Drużyna miała dostać nowy impuls po przyjściu Iwajło Petewa, a bliżej jej do spadku niż do pucharów. W dodatku na wierzch wychodzą różne zaniedbania.
Dzień dobry Państwu. Wróciły puchary, liga gra, transfery się dokonują, kandydaci na poważne stanowiska się ogłaszają - słowem, piłka w grze!
Jestem pełen podziwu wobec tego jak przebiegli są polscy kibice. Jak potrafią łączyć kropki, kojarzyć wątki, postacie oraz ich powiązania. Nie ma drugiej równie przebiegłej grupy społecznej. Nieprawdopodobne, że mając taki potencjał pod nosem nie wykształciliśmy jeszcze światowej sławy detektywów czy nie stworzyliśmy jakiegoś europejskiego odpowiednika FBI.
Za nami kolejka Ekstraklasy, w której padło 11 goli, czyli średnio raptem 1,375 na mecz. Mieliśmy aż trzy bezbramkowe remisy, do tego cztery przestrzelone rzuty karne. Przecież gdyby zgodnie z życzeniem trenera Michała Probierza telewizja miała pokazywać tylko udane zagrania, skrót tej serii gier zmieściłby się w pamiętnym Fleszu TV4.
Mimo że to na młodych polskich zawodnikach nasze kluby zarabiają najwięcej, procent obcokrajowców w Ekstraklasie w porównaniu z latem jeszcze się zwiększył. Koncepcja grania samymi Polakami raczej z góry skazana jest na niepowodzenie, bo to myślenie zbyt romantyczne, żeby mogło być realne. Ale tendencja ściągania na pęczki zagranicznych zawodników, w dodatku wiekowych, jest niepokojąca i... nielogiczna.