Trudno, żeby piłkarze Ekstraklasy przepraszali za to, że za ich w większości mierne umiejętności ktoś chce płacić absurdalnie wysokie pieniądze. Byłoby jednak miło, gdyby nie robili z siebie ofiar, zwłaszcza teraz.
Choć Jerzy Brzęczek swoje zadanie wykonał i awansował z kadrą na Euro 2020, to wcale nie jest pewne, że poprowadzi ją na tym czempionacie. Z końcem lipca wygasa mu umowa i nie wiadomo, czy zostanie przedłużona o kolejny rok. Ale to on wprowadził tę reprezentację na turniej, i to on powinien mieć możliwość dokończenia swojej pracy. Brzęczek "zwalniany" z posady jest w zasadzie co kilka miesięcy. Dajmy mu wreszcie trochę spokoju, bo rozliczać powinniśmy go wyłącznie z postawy na mistrzostwach Europy.
Lepiej dla ŁKS-u Łódź, żeby Wojciech Stawowy tym razem wyciągnął te legendarne wnioski i nie bawił się w zbędny marketing. Jeśli nie, to znów miło będzie tylko przez kilka pierwszych tygodni.
W ostatnim czasie całe środowisko, niczym mantrę, powtarza „piłkarze w Ekstraklasie są przepłacani”. Co chwilę się to przewija w jakichś wywiadach i wypowiedziach, oczywista oczywistość. Ostatnio wspomniał o tym również Cezary Kulesza, a zaraz potem ludzie zaczęli pisać o „salary cap”. Cóż, nie ukrywam, że pod wieloma względami ta koncepcja mi się podoba, ale w kontekście polskiej piłki to moim zdaniem wizja utopijna. Dlaczego?
Ostatnio co chwilę ktoś stara się przedstawić życie piłkarza Ekstraklasy w innym, lepszym świetle. Pewien doradca finansowy też chciał, ale nie wyszło.
Problemem Ekstraklasy są piłkarze, którzy wożą się w niej przez lata, bo 5 sezonów temu zagrali kilka niezłych meczów.
Chyba nigdy tyle uśmiechu nie wywołała u mnie zwykła informacja o terminarzu spotkań. Otóż za nieco ponad miesiąc rozgrywki ma wznowić Ekstraklasa, w podobnym okresie do gry mają wrócić także pozostałe zawodowe polskie ligi, czyli drugi i trzeci szczebel. Tę radość mąci jednak nieco fakt, że do czynienia będziemy mieć z innym futbolem niż ten, do którego się przyzwyczailiśmy.
Wiadomym było, że wirus wirusem, społeczna izolacja izolacją społeczną, ale „show must go on” i futbol będzie musiał dość szybko, choćby w prowizorycznej formie, powrócić z martwych. Chodzi o za duże pieniądze, by mogło być inaczej.
Nie liczcie na to, że w tym momencie kluby Ekstraklasy robią rachunki sumienia i postanawiają się ogarnąć. Zbyt wielu ludzi zarabia na tym bałaganie, by chciało go posprzątać.
Będzie z półtora tygodnia odkąd pojawił się pierwszy odcinek „Niekochanych” – dokumentu o kadrze Jerzego Brzęczka. Trudno o lepszy moment na taką publikację, bo skoro piłka na całym świecie zamarła, przyciągnie ona większą uwagę, niż w normalnych warunkach. Moją też przyciągnęła, więc postanowiłem podzielić się z wami paroma przemyśleniami na jej temat.
Przed epidemią znani i lubiani Wojciech Jagoda z Adamem Westfalem, a w trakcie epidemii głównie powtórki meczów sprzed 20 lat. Canal+ nie czuje, żeby musiał walczyć o widza, za to chyba czuje się lepszy od konkurencji.
Dalej nie wiemy, kiedy wróci Ekstraklasa. Trudno to nawet bardziej lub mniej dokładnie oszacować, choć władze spółki ligowej twierdzą, że powrót może nastąpić już na koniec maja. Data to bardzo optymistyczna, ale nawet, jeśli by do meczów doszło tak szybko, to kluby i tak sporo stracą. I to raczej na tyle sporo, że nie będą miały wyboru i będą musiały mocniej stawiać na młodych zawodników.
Chciałbym napisać coś optymistycznego, ale nie za bardzo jest co. Im dłużej trwamy w społecznym zawieszeniu, tym mocniejsze będą do nas docierały sygnały niesnasek związanych z wątkami finansowymi w świecie piłki.
Mam szczęście, że nie przeżyłem żadnej wojny i nawet trudy PRL-u mnie ominęły. Nie ominęły mnie natomiast lekcje historii, lektura reportaży, dokumenty historyczne, a nawet zwykłe książki i filmy osadzone w ekstremalnej rzeczywistości. Nie szokuje mnie zatem zbytnio, iż niektórzy ludzie związani z polskim futbolem w obecnej sytuacji kryzysowej (wirusowej) też reagują skrajnie. Ba, wielu się w ogóle nie dziwię.
Coraz więcej obaw, że przestój w Ekstraklasie wpłynie negatywnie na jej poziom sportowy. Uspokajamy: nie, nie wpłynie.