Autor zdjęcia: podlasie24.pl
Konrad Gołoś dla 2x45.com.pl: Chcę wrócić do gry w piłkę
Konrad Gołoś dość gładko poradził sobie z przedwczesnym zakończeniem kariery. Bez reszty pochłania go praca w agencji menadżerskiej BMG Sport, ale chce też wrócić na boisko. - Kuszą mnie znajomi trenerzy z klubów z Krakowa lub okolic i chyba dam się skusić. Motorycznie nie wyglądam najgorzej. Jeszcze trochę dokręciłbym śrubę i spokojnie mógłbym pograć na przyzwoitym poziomie - mówi 2x45.com.pl były piłkarz Polonii Warszawa, Wisły Kraków i Górnika Zabrze.
2x45.com.pl: - Zdążył się pan na dobre wciągnąć w menadżerkę?
Konrad Gołoś: - Tak. Przez ostatnie półtora roku, od naszej ostatniej rozmowy, bardzo dużo wydarzyło się w moim życiu zawodowym. Coraz bardziej w to wszystko wchodzę. Mam już pod swoją bezpośrednią opieką kilku chłopaków. Cały czas się uczę, ale ta praca pochłania mnie bez reszty. Zajęć jest mnóstwo. Niemal każdego ranka jestem przygotowany na bardzo pracowity dzień.
- Prowadzi pan młodszych piłkarzy, czy jest ktoś uznany ze stajni BMG Sport?
- Najstarszy zawodnik pod moją kuratelą to Łukasz Broź z Widzewa. Reszta to raczej młodzi piłkarze. Ale jeśli mój szef ma coś innego do roboty czy wyjeżdża zagranicę, przejmuję niektóre jego obowiązki dotyczące innych graczy. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, cały czas jestem pod telefonem. Tak to wygląda.
- Przeprowadzał pan już negocjacje w sprawie transferu lub nowego kontraktu jakiegoś piłkarza?
- Oczywiście. Przeważnie wszystko układało się po naszej myśli, ale nie są to proste sytuacje. Rzadko kiedy następuje szybkie rozwiązanie. Zdarzają się błyskawiczne porozumienia, jednak najczęściej trzeba się trochę pomęczyć.
- Poszerzył pan horyzonty w tym temacie? Jeszcze nie tak dawno to pan negocjował swoje kontrakty lub ktoś robił to w pana imieniu.
- Z każdymi kolejnymi negocjacjami jestem coraz mądrzejszy. Bartek Olędzki jest w tym temacie bardzo doświadczony i nie szczędzi mi wskazówek. Wiem, na co być wyczulonym. Praktyka jest jednak najważniejsza. Jej nie zastąpią nawet najlepsze rady.
- A propos Brozia. Jak wygląda jego sytuacja? Niedawno wprost mówił, że chciałby odejść z Widzewa, był temat Wisły, ale ostatnio nastała cisza...
- Na razie nie będę tego komentował. W tym momencie Łukasz ma ważny kontrakt z Widzewem i skupia się na treningach, żeby być optymalnie przygotowanym do sezonu. Jakieś rozmowy się toczą, ale sytuacja jest taka, że nic konkretnego nie mogę powiedzieć. Może być różnie - tak bym to określił.
- Największą gwiazdą z piłkarzy agencji, w której pan pracuje, jest Łukasz Piszczek. Wierzy pan, że Borussia Dortmund faktycznie nie sprzeda go tego lata za żadne pieniądze?
- Sprawami Łukasza zajmuje się mój szef i on może powiedzieć więcej. Od siebie dodam tylko, że Piszczek jest bardzo, naprawdę bardzo szanowany w BVB, odgrywa ważną rolę w tym zespole i na pewno nie będzie łatwo go wyciągnąć z Dortmundu.
- Jego słabe występy na Euro 2012 zmniejszają szanse na transfer?
- Na sto procent nie zwiększyły. Pamiętajmy jednak, że Łukasz przez dwa ostatnie lata nieustannie prezentował wysoki poziom w Bundeslidze i raczej przez ten pryzmat należy go oceniać. Trzy mecze na EURO ogólnego postrzegania nie zmienią, choć moim zdaniem przeciwko Grecji akurat wypadł bardzo dobrze. W pierwszej połowie stworzył kilka groźnych sytuacji pod bramką rywala. To świetny piłkarz i gra na Euro 2012 znacząco nie zmieniła jego notowań.
- W "stajni" BMG jest również Patryk Małecki, pana kolega jeszcze z czasów Wisły. W ostatnich miesiącach przeprowadzał pan z nim rozmowy wychowawcze, próbował jakoś do niego dotrzeć?
- Z Patrykiem miałem bardzo dużo rozmów. Ze wszystkich sił starałem mu się pomóc. Załatwiłem mu też współpracę z wieloma specjalistami Nawet po wyjeździe do Turcji jest w stałym kontakcie z dietetykiem. Małecki ma naprawdę niezwykle profesjonalne podejście do piłki. W tym względzie niczego nie można mu zarzucić. Wierzę, że najbliższy rok w Eskesehirsporze będzie dla niego udany i potem podpisze z tym klubem trzyletni kontrakt na dobrych warunkach. Patryk potrzebował zmiany otoczenia, bo w Polsce za wiele spraw się nagromadziło. On sam też chciał odejść i trafił do silnej drużyny. Teraz wszystko w jego nogach.
- W Turcji powinien być grzeczniejszy. Nie jest u siebie, nie zna języka, więc nawet jeśli coś mu nie odpowiada, trudno będzie to zakomunikować...
- Stuprocentowej pewności nie ma (śmiech). Ale oby tak było. Powtarzam: Patryk piłkarsko jest stuprocentowym profesjonalistą i może być wzorem dla innych. Jak byliśmy w Middlesbrough, jeden dzień był wolny, ale Małecki wcale nie chciał odpoczywać. Mówił: " - Poproś ludzi, żeby udostępnili nam boisko, sami zrobimy sobie trening". Wzięliśmy worek piłek i choć to bardziej była zabawa, spędziliśmy na murawie prawie dwie godziny. Reszta wtedy odpoczywała. A potem jeszcze wieczorem poszedł na siłowni To gość, który chce pracować i iść do przodu. Potrzebował wyjazdu i wie, że znajduje się w trudnym momencie. Jest gotowy na duże poświęcenia.
- Byłoby przesadą stwierdzenie, że to wypożyczenie jest dla niego ostatnią szansą, żeby zaistnieć w wielkiej piłce?
- To na pewno duża szansa, ale według mnie nie ostatnia. Patryk nie dobija do trzydziestki, to nie jest dla niego ostatni dzwonek, żeby jeszcze się pokazać na wysokim poziomie. To wciąż dość młody zawodnik. Będzie dobrze.
- Z któregoś z waszych piłkarzy jest pan teraz wyjątkowo dumny? Tomasz Bandrowski na przykład ładnie odbudował się w Jagiellonii...
- Z wielu zawodników jestem bardzo dumny. Najwięcej mogę powiedzieć o tych, których bezpośrednio prowadzę. Cieszy mnie, że zmieniają swoje podejście, coraz bardziej profesjonalnie patrzą na futbol. Michał Chrapek przez ostatni rok na wypożyczeniu z Wisły do Kolejarza Stróże zrobił olbrzymi postęp i to nie tylko sportowy, ale również mentalny. Michał Czekaj - moim zdaniem ten chłopak też ma wielki potencjał i sam coraz bardziej zdaje sobie z tego sprawę. Tak układa swoje życie, żeby sporo osiągnąć. Dumny jestem również z Marcina Budzińskiego, który nie zawiódł w Cracovii.
- Rozczarowuje pana letnie okno transferowe w Polsce? Ruch niewielki, a kluby biorą głównie piłkarzy z kartami na rękach.
- Na pewno jest ciężko, gorzej niż było, choć porównanie od tej strony mam niewielkie. Ten rok chyba będzie ciężki, ale sądzę, że w kolejnych latach nastąpi poprawa. W naszych klubach krucho z pieniędzmi. Jesteśmy jednak dużą i prężną agencją, damy sobie radę.
- Czyli będzie lepiej tylko w przypadku pana agencji, nie całego rynku?
- Mówię zarówno w naszym kontekście jak i całego rynku.
- Jak z pana zdrowiem? Nadal odczuwa pan ból w kolanie po każdym meczu na hali?
- Jest w porządku. Chodzę na gierki dwa razy w tygodniu. Zawsze idę na maxa, bo inaczej nie potrafię i kolano potem boli. Ale tylko jeden dzień, szybko przechodzi. I tak w kółko. Brakuje mi piłki i zastanawiam się, czy nie pograć gdzieś w czwartej lidze lub okręgówce. Bieganie za piłką sprawia mi olbrzymią przyjemność, nadal to kocham i chciałbym to znów poczuć.
- Sondował pan taką możliwość, czy na razie to tylko wstępne plany?
- Kuszą mnie znajomi trenerzy z klubów z Krakowa lub okolic i chyba dam się skusić. Motorycznie nie wyglądam najgorzej. Jeszcze trochę dokręciłbym śrubę i spokojnie mógłbym pograć na przyzwoitym poziomie.
- Znalazłby pan czas przy tylu obowiązkach?
- No właśnie przy każdej propozycji mówiłem, że najlepiej, gdyby mecze były o 11:00 w sobotę lub niedzielę. Kończylibyśmy o 13:00 i mógłbym jeszcze jechać na Ekstraklasę lub I ligę. Z tego co wiem, klub może wystosować prośbę o wcześniejsze rozgrywanie spotkań i wtedy grałbym niemal we wszystkich meczach. Chyba że wydarzyłoby się coś wyjątkowego i musiałbym pilnie gdzieś jechać. Jeśli gralibyśmy rano, dałbym radę. Po południu byłoby znacznie trudniej, bo oglądam dużo meczów ligowych, nieraz też muszę zająć się skautami z klubów zagranicznych.
- Nie boi się pan, że mógłby jeszcze pogorszyć stan swojego kolana?
- Powiem tak. Chodzę na te gierki i poziom na nich jest dość wysoki, bo biorą w nich udział byli piłkarze Wisły i często również zawodnicy obecnie występujący w Ekstraklasie. Motorycznie dałbym sobie radę, w jakimś rytmie cały czas jestem. Do tego w życiu nie miałem żadnego naciągnięcia i urazu mięśniowego. Nasza gierka trwa około 100 minut, a moja rozgrzewka wygląda tak, że przychodzę 10 minut wcześniej, uderzam piłkę pięć razy, z czego ze trzy razy niecelnie. Muszę wtedy biegać po piłkę i już jestem rozgrzany (śmiech). Wiele razy ktoś mnie kopnął, ale nigdy nie odpuściłem, bo nie bolało tak, żebym nie mógł pobiec, nie przewracałem się.
- Wspomniał pan o agentach z zagranicy. Pojawiają się na meczach Ekstraklasy co tydzień, to norma? Jeśli tak, to niemal zawsze można łączyć jakiegoś piłkarza z klubem z czołowej ligi...
- Różnie się pojawiają. Dużo zależy od kontaktów agencji. Wcześniej dostajemy sygnał z klubów, że ktoś przyjedzie i żeby się zająć tą osobą na miejscu. Pomagamy we wszystkim. Może tacy skauci są nawet na każdym meczu, ale jeśli chodzi o "naszych", nie ma reguły. Czasem są na dwóch kolejkach pod rząd, potem przez dwa tygodnie ich nie ma. Było takie spotkanie, na którym mieliśmy awizowanych czterech skautów z Bundesligi. Trzech chciało oglądać jednego zawodnika, a czwarty kogoś innego. Akurat mieliśmy pecha, bo ten pierwszy piłkarz nie mógł zagrać za żółte kartki, więc dwóch skautów zrezygnowało z przyjazdu. Zdarza się jednak, że jest ich kilku na jednym meczu.
- Było panu czasem głupio, że musieli oglądać słabe widowiska?
- Nie, dlaczego? Nie zawsze poziom jest bardzo wysoki. Ja nie mam na to wpływu. Nigdy nie było mi wstyd za to, co zagraniczni skauci widzieli na boisku.