Tego dnia w Kijowie zanosiło się na prawdziwe święto futbolu. Dynamo, perfekcyjna maszyna Walerego Łobanowskiego, mierzyło się ze Spartakiem Moskwa, największym rywalem, z którym od lat walczyło o krajowy prym. Pogoda była idealna: nad miastem wisiało kwietniowe słońce, świeżym, wiosennym powietrzem aż chciało się oddychać. Na trybunach Stadionu Olimpijskiego zasiadły 82 tysiące kibiców. Był 27 kwietnia 1986 roku.
Ponad 30 tysięcy ludzi na wrocławskim stadionie to wydarzenie niecodzienne. Ba, przez dziewięć sezonów gry Śląska na tej arenie tylko pięć razy udało mu się przyciągnąć przynajmniej taką publiczność. Nikt zatem nie miał wątpliwości, że spotkanie z Legią to będzie prawdziwe święto.
„Kiedy wygrywają są Trójkolorowymi, kiedy nie – są zwykłą hołotą” Eric Cantona. Wyniki, które konfrontują społeczeństwo z jego lękami. Wspólne świętowanie pod francuską flagą po zwycięstwach i rozłam po porażkach kończący się ulicznymi burdami. Będzie to tekst o piłkarskiej reprezentacji Francji, której zróżnicowanie etniczne i kulturowe powoduje, że jej zwycięstwa i porażki odzwierciedlają losy całego francuskiego społeczeństwa.
Widowisko pompowane od kilku tygodni. Dwie, zdawać by się mogło, atrakcyjne pod względem sportowym drużyny. Jedna czekała na zdobycie Pucharu Polski 9 lat, druga cztery razy dłużej. Wielka mobilizacja kibiców, oczekiwanie na coroczne święto polskiego futbolu. W czwartkowe popołudnie to wszystko, razem z historycznym sukcesem Lechii, zeszło na drugi plan przez organizacyjną żenadę, jaką zaserwował nam PZPN.
Jest kilka popularniejszych ełkaesiackich przyśpiewek niż „dzisiaj w Łodzi święto jest, mecz rozgrywa ŁKS”. Bez wątpienia jednak to właśnie ta najlepiej oddawała wczorajszą atmosferę przy okazji starcia Rycerzy Wiosny z Rakowem.
Chociaż w środowej rywalizacji Rakowa Częstochowa z Lechią Gdańsk stawką był awans do wielkiego finału Pucharu Polski na PGE Narodowym, to jedni i drudzy mieli również odpowiedzieć na pytanie czy są gotowi, odpowiednio do gry w Ekstraklasie i skutecznej walki o dublet. Mimo skrajnie różnych uczuć po końcowym gwizdku arbitra, z całą pewnością możemy odpowiedzieć, że są.
W kolejnym tygodniu cyklu "Z archiwum 2x45" przypominamy nasz reportaż o AMP Futbolu. Zapraszamy!
Liczba mieszkańców: 189 tysięcy. Tyle co w Rzeszowie, trochę więcej niż w Zabrzu czy Gliwicach. Odległość od Polski: 16 tysięcy kilometrów. Liczba dróg krajowych: jedna, biegnąca dookoła wyspy. Średnia temperatura: 27 stopni. Postrzeganie wśród Europejczyków: raj na ziemi.
W kolejnej części Z archiwum 2x45, przypominamy reportaż o tym, jak traktowani są kibice na naszych stadionach. Zapraszamy.
Już jako dzieciak marzyłem o tym, żeby polecieć do Anglii i osobiście poznać wyspiarski futbol. Swoją podróż zacząłem w Burton, a następnie przez Derby, Stoke i Manchester zakończyłem w Liverpoolu. Chciałem sprawdzić, ile naszej piłce brakuje do angielskiego futbolu. Spodziewałem się, że na Wyspach będzie lepiej, ale nie podejrzewałem, że w Polsce jest aż tak beznadziejnie i nie mam tu na myśli wyłącznie poziomu sportowego. Gdybym miał to porównać, zestawiłbym obok siebie ekskluzywną galerię handlową i uliczny bazar z podróbkami.
Siedem lat. Tyle wystarczyło, by zaczynając od zera stać się topową akademią w kraju. Akademią, która nie tylko osiąga dobre wyniki w rozgrywkach młodzieżowych, ale - co w dłuższej perspektywie może być dla wychowanków znacznie ważniejsze - odbiega od utartych przez wiele lat schematów, ucząc kreatywnej, widowiskowej i efektywnej gry. Zajrzeliśmy za kulisy funkcjonowania akademii Barca Academy Warszawa (do niedawna FCBEscola Varsovia) oraz Escola Varsovia, która tylko w bieżącym sezonie (i tylko w rozgrywkach najstarszej kategorii wiekowej) odprawiła z kwitkiem m.in. Arkę Gdynia, Wisłę Kraków, Koronę Kielce czy Lecha Poznań. Jej wychowanek Marcin Bułka walczy o oficjalny debiut w pierwszym zespole Chelsea, a już wkrótce “wyprodukowani” zostaną kolejni zawodnicy z potencjałem na grę na wysokim poziomie. Cel? W Warszawie mówią jasno: chcemy być najlepszą akademią w Polsce.
Choć 15 października miało zakończyć się wyburzanie czwartej trybuny na Arenie Zabrze, jeszcze nie udało się tego procesu nawet rozpocząć. Co gorsza, nie wiadomo kiedy do tego dojdzie. Wiele wskazuje zatem na to, że Górnik jeszcze przez długi czas grać będzie musiał na niepełnym obiekcie. Jak jednak udało nam się ustalić, zaniedbań przy budowie zabrzańskiego stadionu było naprawdę wiele, również w ostatnim czasie. Ujawniamy najważniejsze fakty z ostatnich lat.
Kiedy 28 października 2011 roku Śląsk przy pełnych trybunach grał z Lechią Gdańsk mecz otwarcia Stadionu Wrocław, nikt nie spodziewał się, jak nędzny będzie obraz areny w roku 2018. Kilka dni temu na wrocławskim stadionie zawisł baner, który jest tylko i wyłącznie podsumowaniem nieudolności osób zarządzających tym obiektem. Zresztą ten baner nie jest jedynym problemem Stadionu Wrocław.
Jacek Magdziński – trzeci polski piłkarz w Afryce. Pierwszy pod względem zdobytych bramek. Ku swojemu zaskoczeniu wyjechał do Angoli. Karierę zaczął w Academice Lobito, potem grał m.in. w Benfice Luanda. Tyle co przeżył w miesiąc na Czarnym Lądzie, niektórzy nie przeżyją przez całe życie. Od malarii przez dachowanie na autostradzie, po łączenie go z reprezentacją Angoli. Dziś Jacek Magdziński kończy 32 lata. To świetna okazja, żeby poznać jego historie.
23 lipca 1940 roku generalny gubernator Hans Frank wydał rozporządzenia o likwidacji polskich stowarzyszeń, w tym również klubów sportowych i zakazie utrzymywania ich istnienia oraz kontynuowania działalności. Uważał, że związki gimnastyczne i sportowe, które służą do podniesienia tężyzny fizycznej ludności, nie leżą w niemieckim interesie. Polska była jedynym krajem okupowanym przez nazistowskie Niemcy, w którym taki zakaz wydano. Kiedy ludność powoli otrząsnęła się po klęsce wrześniowej rozpoczęto organizację struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Nie zapomniano również o piłce nożnej, która stała się dla mieszkańców Warszawy miłą odskocznią od codziennego hitlerowskiego terroru.