Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm

$banner.

Paweł Buzała: Nie zamieniłem siekierki na kijek. Bełchatów walczy o puchary!

Autor: rozmawiał Przemysław Michalak
2011-03-05 12:15:47

Pawła Buzałę, nowego piłkarza GKS Bełchatów, w ostatnich dniach męczyła grypa. Mimo to znalazł on trochę czasu na wywiad dla 2x45.com.pl. Buzała nie boi się mówić, że on i koledzy walczą o europejskie puchary. Przekonuje też, że na pewno nie straci na tym transferze. Polecamy!

2x45.com.pl: - Debiut w nowym klubie i od razu asysta. Trener chyba Pana pochwalił?
Paweł Buzała:
- Trener nie musi co chwila chwalić. Każdy z nas jest profesjonalistą i wie, że musi się przykładać do swojej gry. Taka była moja rola - wejść i pomóc drużynie. Najważniejsze było jednak zwycięstwo, a osiągnęliśmy tylko remis. Cieszy przynajmniej, że wyrównaliśmy grając w dziesiątkę.

 - Równie dużym wydarzeniem, przynajmniej dla telewizyjnych komentatorów, były Pana żółte buty w tamtym meczu. To był celowy zabieg?
 - Gram już w tych butach osiem miesięcy, więc ktoś najwyraźniej wymyśla sobie różne historie. Mam już zamówioną nową parę, z nowym kolorem i pewnie znów będzie się mówiło o butach Buzały. A to chyba normalne w przypadku piłkarza. Jak wychodzi nowy model korków, staram się go mieć. Wielu zawodników gra w butach o różnych kolorach i nie wzbudza to takich sensacji jak w moim przypadku. 

 - Odnośnie meczu w Bytomiu. Po tym, co zobaczyłem w wykonaniu Bełchatowa, byłbym bardzo zaniepokojony, gdyby miał on w przyszłym sezonie rywalizować w europejskich pucharach. Oglądaliśmy strasznie słabe spotkanie!
 - To był pierwszy mecz na wiosnę. Nie można po jednej kolejce wyciągać takich wniosków. Poczekajmy na następne spotkania Bełchatowa i wtedy oceniajmy. Nikt normalny nie będzie po jednym meczu mówił, że ktoś awansuje lub nie awansuje do pucharów. Legia też się nie popisała, bo zremisowała z ostatnim zespołem Ekstraklasy i każdy może stwierdzić, że nie ma szans, żeby znalazła się w pierwszej trójce.

 - Długo ważyły się Pana losy, ale w końcu udało się już teraz odejść z Lechii. Potrafił Pan odciąć się od tego wszystkiego, nie myśleć o tym na co dzień?
 - Trudno było żyć w niepewności, ale to był wspólny interes dwóch klubów. Ja miałem iść do Bełchatowa, Kamil Poźniak do Lechii i wiedziałem, że prędzej czy później porozumienie zostanie osiągnięte. Uważam, że jak obie strony mają wspólny interes, zawsze się dogadają. Długo to trwało, na szczęście skończyło się dobrze.

 - Czyli nie było chwil zwątpienia i strachu, że jednak czekają mnie rezerwy na wiosnę?
 - Różne myśli przechodziły przez głowę, ale sądzę, że trochę dla Lechii też zrobiłem i nie byłoby takiej sytuacji. Ale ciężko powiedzieć. Koniec końców wszystko wykrystalizowało się po mojej myśli i nie ma sensu teraz się nad tym zastanawiać.

 - Hubert Wołąkiewicz po podpisaniu kontraktu z Lechem mówił nam, że Lechia nie zrobiła wszystkiego, żeby go zatrzymać. W Pana przypadku było inaczej, prawda? To Pan bardziej chciał odejść.
 - Dużo myślałem nad tym, jaką decyzję podjąć. Miesiąc czy nawet półtora miesiąca. Dokładnie to przeanalizowałem. Postanowiłem nie przedłużać kontraktu z Lechią. Nie było jednak między nami żadnych zatargów. Gdańscy działaczy złożyli mi ofertę, która była do zaakceptowania. Gdybym był zdecydowany na pozostanie w Lechii, na pewno bym ją przyjął. Nie ma co ukrywać, nie były to złe warunki. Ale ta decyzja nie dotyczyła finansów. Chciałem coś zmienić, spróbować czegoś nowego. 

 - To w takim razie krótka piłka, bez wchodzenia w szczegóły. Zyskał Pan finansowo na zmianie barw, stracił, czy mamy status quo?
 - Wie pan co, na ten temat nie chciałbym rozmawiać. Cieszę się, że jestem w Bełchatowie, przede mną nowe wyzwanie, ale temat pieniędzy wolałbym pominąć.

 - No dobrze, to jeszcze odnośnie Lechii. Trener Tomasz Kafarski dziękował Panu na łamach prasy, że od początku wykładał Pan karty na stół, nie było żadnego badania się i zakulisowych gierek. Rozstanie, w przeciwieństwie do Wołąkiewicza, nastąpiło w miłej atmosferze...
 - Informowałem trenera na bieżąco, jaką decyzję zamierzam podjąć. Trener to uszanował. Rozstaliśmy się w zgodzie, w pełni profesjonalnie. Nigdy nikogo w klubie nie okłamywałem, nie składałem deklaracji za plecami, że zostaję lub odchodzę. Szkoleniowiec wiedział wszystko na bieżąco. Cieszy, że trener tak o mnie mówił.

 - Jak Pan będzie wspominał 4,5 roku w Lechii? Nie ma co ukrywać, na początku było różnie. Część kibiców traktowała Pana jak kozła ofiarnego po każdym niepowodzeniu, ale z czasem udało się przekonać wszystkich do swojej osoby.
 - Na renomę w klubie często pracuje się długimi latami. Mi też zajęło trochę czasu, zanim zyskałem uznanie w Lechii. Nie można patrzeć na początki, gdy przychodziłem do klubu, ale na to, jak się nasza współpraca kończyła. Mężczyznę poznaje się po tym, jak kończy, a nie jak zaczyna i w przypadku piłkarza jest podobnie. Lechię będę wspominał z uśmiechem na twarzy. To była fajna przygoda. W Gdańsku chciałbym z narzeczoną osiąść na stałe po zakończeniu kariery. Teraz jednak myślę tylko o Bełchatowie. 

 - Pana transfer odbiera się często na zasadzie "zamienił stryjek siekierkę na kijek". Nie wydaje się, żeby trafił Pan do klubu bogatszego niż Lechia, który ma większe ambicje i walczy o wyższe cele...
 - Tak jak mówiłem. Nie da się teraz powiedzieć, czy Bełchatów będzie walczył o coś więcej niż Lechia. Czy jest klubem bogatszym, też nie wiem, trzeba by to sprawdzić. Bełchatów to co najmniej solidny ligowiec i jeśli chodzi o walory piłkarskie, w niczym nie ustępuje Lechii. Na sto procent transfer do GKS nie jest dla mnie sportową degradacją, a być może będzie nawet awansem. Zobaczymy, czas pokaże.

- Zapewne miał Pan również inne oferty? Po najlepszej rundzie w karierze ktoś inny musiał jeszcze zwrócić na Pana uwagę.
 - Były propozycje, były. Nie chciałbym jednak za dużo mówić. Nie należę do osób, które afiszują się, że miałem ileś tam ofert, a wybrałem Bełchatów. Ten klub był najkonkretniejszy i tyle. A czy były inne możliwości, to już nieistotne. Mówienie o tym nic mi już nie da. Temat zamknięty. Mogę zdradzić, że chodziło jedynie o kluby Ekstraklasy, ligi zagranicznie nie wchodziły w grę.

 - Bełchatów to znacznie mniejsze miasto niż Poznań czy Gdańsk. Przestawi sie Pan?
 - Myślę, że bezproblemowo. Bełchatów to nie metropolia, ale przyszedłem tu grać w piłkę. A w razie czego, jest blisko na przykład do Łodzi. 

 - Z kimś z drużyny zdążył się Pan już szczególnie zaprzyjaźnić?
 - Wszyscy prawie znamy się z boiska. Jestem otwarty na ludzi, zawsze szukam kontaktu. Ze wszystkimi kolegami z zespołu mam dobre relacje. Drużyna już mnie zaakceptowała. 

 - W klubach nie należących do ścisłej czołówki często widać strach przed jasną deklaracją walki o najwyższe cele. Tymczasem trener Maciej Bartoszek jasno mówi, że chce awansować europejskich pucharów. Rozumiem, że piłkarze też nie uciekają od takich zapowiedzi?
 - Oczywiście, że nie. Cel jest jasny. Mamy awansować do pucharów i z pewnością nas na to stać. Zespół posiada dobrych zawodników i zamierzamy to pokazać.

 - I powiem Panu, że podoba mi się to dużo bardziej niż miałkie gadanie, że chcemy tylko wygrać najbliższy mecz.
 - Skoro jesteśmy na piątym miejscu w tabeli i mamy niewielką stratę do podium, to dlaczego nie rozmawiać o pucharach? Po remisie w Bytomiu można było mówić, że jesteśmy bez szans, ale równie dobrze po występie Jagielloni w Gdańsku w Pucharze Polski można stwierdzić, że nie ma ona szans na mistrzostwo. W tym meczu "Jaga" była swoim cieniem z rundy jesiennej. Poczekajmy do końca sezonu. Faworyzowanie czy przekreślanie kogoś już teraz jest nie na miejscu. Wierzę, że Bełchatów stać na europejskie puchary i po to między innymi przyszedłem, żeby o nie walczyć.  


KOMENTARZE

;