Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: sandecja.com.pl - oficjalna strona Sandecji Nowy Sącz

I liga jakiej nie znacie. Jak to piłkarz Jakub Nowak pobił trenera Sandecji, Mirosława Hajdo...

Autor: Michał Śmierciak
2016-09-28 18:52:58

W drugim odcinku "I ligi jakiej nie znacie" były rzecznik prasowy Sandecji Nowy Sącz, Michał Śmierciak opowiada o kulisach głośnego wydarzenia sprzed trzech lat - pobicia przez piłkarza Jakuba Nowaka trenera Mirosława Hajdo, o czym pisano w całej Polsce.

Zdarzają się takie dni w życiu, kiedy wydaje nam się, że otaczająca nas rzeczywistość wręcz nie ma prawa okazać się prawdą, a jedynie znaleźliśmy się w tzw. ukrytej kamerze. Muszę przyznać w mojej pracy rzecznika prasowego kilka takich sytuacji mi się przytrafiło. Jedna z nich miała miejsce pod koniec lipca 2013 roku, czyli w dalszym ciągu jesteśmy na etapie zarządzania drużyną przez trenera Mirosława Hajdo (na zdjęciu niżej), podobnie jak w przypadku mojego poprzedniego tekstu. Dlaczego teraz o tym wspomniałem? Otóż szkoleniowcy w Nowym Sączu zmieniali się dosyć często, bo podczas mojej przygody z tym klubem pierwszą drużynę prowadziło ich w lidze aż dziesięciu! 

Pojawienie się Mirosława Hajdo w kolejnym tekście to przypadek, nie ma to związku z jakimś piętnowaniem czy dyskredytowaniem jego osoby. Raz tylko zasłużył na minusa, ponieważ ustalił ze mną godzinę konferencji prasowej, znacznie się na nią spóźnił po przedłużonym treningu, a na koniec do zdenerwowanych dziennikarzy wysłał asystenta. Łatwo zgadnąć, że w okresie oczekiwania, to do mnie przedstawiciele mediów mieli pretensje...

Jak zapewne wielu czytelników już się domyśliła, zwłaszcza ci proszący w wiadomościach o opisanie tego wątku, mowa będzie o tym jak młody pomocnik Jakub Nowak uderzył trenera, z czego zrobiła się ogromna burza w niemal wszystkich polskich mediach. Tak naprawdę w sumie nic takiej sytuacji nie zapowiadało. Owszem, może obaj panowie nie pałali do siebie wielką sympatią, ale pozostawali raczej w neutralnych relacjach. Trzeba jednak przyznać, że trener nie widział dla Kuby miejsca w składzie, a ten jako młody i ambitny nie był z tego zadowolony. Gotowe już było rozwiązanie całej sytuacji, bo zawodnik dostał zgodę na testy w innych klubach, a ostatecznie był pomysł wypożyczenia go do trzecioligowego Popradu Muszyna. Zapalnikiem okazała się jednak sesja zdjęciowa, która tradycyjnie odbywa się przed rozpoczęciem rundy. 



Logistycznie nie jest to duże przedsięwzięcie, ale jest trochę nerwów z ustaleniem składu mającego się na fotografiach znaleźć. Wtedy personalia dogrywa się z władzami klubu i trenerem. Bywa różnie. Czasami ktoś z drużyną kilka dni trenuje, teoretycznie jest dogadany, ale podpisów na kontrakcie brak i nie wiadomo co z nim zrobić. Ja miałem taką sytuację kilka razy, stąd na oficjalnych materiałach pojawiali się ludzie, którzy w drużynie później się nie znaleźli, przykłady to m.in. Sebastian Brocki za czasów Ryszarda Kuźmy, Kamil Karas za kadencji Jozefa Kostelnika albo słynna historia z Kamilem Kurowskim, po której z sądeckim klubem hucznie pożegnał się Piotrek Stach. Podobna procedura obejmuje młodzież trenującą z pierwszym zespołem. Na ogół nie wszyscy z tego grona zgłaszani są do rozgrywek, więc selekcjonuje się juniorów przed zdjęciem grupowym.

Ofiarą takiego działania stał się właśnie Kuba Nowak. Problem w tym, że sesja zdjęciowa zorganizowana była bezpośrednio przed treningiem, na którym pragnący pozostać w drużynie "Cypis", bo taką ten chłopak miał ksywkę, zwyczajnie się zjawił. W tradycyjnym zamieszaniu ostatni raz skonsultowałem z trenerem skład osobowy na zdjęcia i wówczas usłyszałem, że mam skreślić Kubę, gdyż w drużynie właściwie go już nie ma. Porozmawialiśmy, przekazałem informację i za chwilę nie było go już na stadionie.

Naprawdę nie sądziłem, że ta sprawa będzie miała jeszcze kontynuację. Byłem w szoku, kiedy po kolejnym treningu pojawiłem się w klubie i w pokoju sztabu szkoleniowego opowiedziano mi całą historię o tym, jak to zawodnik w szatni rzucił się z pięściami na Hajdo. Trenera wtedy nie było, więc miałem mocne podejrzenia, że robią sobie ze mnie jaja i czekają na reakcję. Chwilę później zszedłem jednak do szatni i usłyszałem dokładnie to samo, a na koniec wpadłem w korytarzu na trenera Hajdo. Omówiłem z nim całą kwestię i muszę przyznać, że trzymał nerwy na wodzy, spokojnie analizowaliśmy sytuację, a następnie podjęliśmy decyzję o utrzymywaniu wszystkiego w tajemnicy. Oczywiście nie minęło pół dnia i wszystko się zjebało, sprawa trafiła do mediów, spirala zaczęła się nakręcać, był niesamowity dym.

Telefon był rozgrzany do czerwoności, na służbowym mailu aż się gotowało, a ja pewnie kilkaset razy dziennie odpowiadałem na te same pytania. Kontaktowali się ze mną  dziennikarze zarówno największych mediów w kraju, jak i przedstawiciele lokalnych redakcji czy tych nie związanych ze sportem. Założyłem się nawet z moim kolegą pracującym dla jednego z ogólnopolskich portali o skalę zjawiska i niestety przegrałem... Z Radia Maryja nie zadzwonił nikt! Najgorsze było to, że Kuba podał kilka razy inną wersję, później zmieniał zeznania, a finalnie ogłosił koniec kariery. Wszystko na przełomie zaledwie trzech dni, więc jak ktoś ze mną rozmawiał w pierwszej dobie po incydencie, to w kolejnej dzwonił o komentarz do nowych faktów. Wypowiedzi wtedy udzielał też trener, ogólnie był kosmiczny chaos. Mogłem sobie wtedy wyobrazić jak wygląda praca rzecznika rządu, który pewnie ma taki kocioł kilka razy w tygodniu. 

Dobrze moim zdaniem w całej tej sytuacji zachował się zarząd klubu na czele z prezesem Andrzejem Dankiem. Oczywiście nikt nie pochwalał czynu Nowaka, ale władze wyszły z założenia, że nie ma sensu kilkukrotnie karać chłopaka za to samo przewinienie. Sprawę zgodnie z regulaminem oddano pod ocenę PZPN i to właśnie stamtąd przyszedł wyrok zawieszenia oraz grzywny finansowej. Wtedy już Sandecja nie nałożyła na 21-letniego wówczas zawodnika żadnych sankcji poza oczywistym odsunięciem go od drużyny. Co więcej nie zerwano z nim zawieszonego kontraktu, nie anulowano w trybie dyscyplinarnym, a dopiero sporo później rozwiązano na mocy porozumienia stron. Trener, pomimo wcześniejszych zapowiedzi medialnych, nie złożył doniesienia do organów ścigania, więc sąd nie zajął się sprawą. Później zawodnik próbował się odwoływać i skrócić zawieszenie, ale sprawa wymagała polubownego załatwienia z Mirosławem Hajdo, a on kategorycznie odmówił wsparcia.

Dzisiaj bohaterowie tej sytuacji są w innych miejscach na ziemi, media całkowicie o aferze zapomniały, a ja z dużego dystansu wspominam to mając uśmiech na twarzy. Kuba Nowak nie odsunął się od sportu, pracuje w jednym z małych klubów i amatorsko sobie kopie, ale więcej szczegółów nie zdradzę, niech chłopak ma spokój. Mirosław Hajdo natomiast spokojnie trenuje Garbarnię Kraków, dzielnie walczył niedawno o awans do drugiej ligi, lecz batalię tę przegrał w dosyć kontrowersyjnych okolicznościach. Patrząc na skład ówczesnej Sandecji widać, że od tamtego czasu w drużynie pozostało jedynie dwóch ludzi: Kamil Słaby i Michał Szeliga. Pierwszy z nich wtedy już nieco grywał w pierwszym składzie, natomiast drugi zaliczył jedynie debiut. Czas w zawodowym sporcie jednak bardzo szybko leci.

PS. Wspomniałem w powyższym tekście osobę Sebastiana Brockiego, który prawie został zawodnikiem klubu z Nowego Sącza. To dopiero ciekawy przypadek. Chłopak przebywał kilka dni na testach, pojechał na zgrupowanie, a trener Ryszard Kuźma był zdecydowany, aby go zaangażować i sprawa wydawała się jasna, stąd też jego obecność na zdjęciu grupowym, które przez całą rundę drukowane było na plakatach meczowych! Na stronie głównej również poleciała informacja o tym, że będzie on grał w Sandecji. Ostatecznie jednak nie został w drużynie, a co ciekawe na łamach Dziennika Polskiego wypowiedział się wówczas tak: "Oficjalnej rozmowy z prezesem jeszcze nie odbyłem, ale w Boguchwale zrezygnowałem już z pracy, bo występy w Izolatorze łączyłem z pracą u głównego sponsora klubu. Myślę, że na lodzie nie zostanę". Niestety, jednak został. Jakoś sobie poradził, obecnie jest podstawowym zawodnikiem III-ligowej Stali Rzeszów. 


KOMENTARZE

;