Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: nw.de

Tomasz Hołota dla 2x45: Nie po to wyjeżdżałem, żeby wracać po pół roku, ale... nie wiem, dlaczego nie gram

Autor: rozmawiał Przemysław Michalak
2017-03-24 16:50:17

Gdy latem Tomasz Hołota zamieniał Śląsk Wrocław na Arminię Bielefeld, wydawało się, że poradzi sobie w średniaku 2. Bundesligi. Polak jednak od miesięcy jest praktycznie poza składem, mimo że cały czas sumiennie trenuje. - Od początku miałem trochę utrudnione zadanie. Trener, z którym rozmawiałem przed podpisaniem umowy, po dwóch tygodniach odszedł do SV Darmstadt. Brakuje mi kredytu zaufania, jaki dostał na przykład Marcin Kamiński w VfB Stuttgart - mówi 26-letni pomocnik w rozmowie z www.2x45.info.

Przemysław Michalak (www.2x45.info): - W 2017 roku gra pan jeszcze mniej niż jesienią. Decydują tylko kwestie sportowe, czy ma pan jakąś kontuzję, o której nie pisano?
Tomasz Hołota:
- Nie mam problemów zdrowotnych. Odkąd jestem w Niemczech, nie opuściłem ani jednego treningu. A czy decydują względy sportowe? Trudno powiedzieć, mam trochę inne zdanie na ten temat, ale są rzeczy, o których nie chciałbym mówić. Niech będzie, że to jednak względy sportowe...

- Ale nie czuje się pan słabszy, nie czuje pan, że zasłużenie przegrywa rywalizację?
- Absolutnie. Każdy widzi, jaka jest sytuacja Arminii - strefa spadkowa, walka o utrzymanie. Wyniki są słabe, a ja od dawna nie dostałem szansy gry. W tym roku miałem tylko dwa epizody z ławki, mimo że w niektórych meczach wyglądaliśmy naprawdę słabo, porażki były dotkliwe. Nie wiem, dlaczego tak to wygląda.

- Rozmawiał pan z trenerami na swój temat?
- Nie, nikt tu nie musi się tłumaczyć. Zresztą, musiałbym co chwila pytać kogoś innego, od paru dni mamy już czwartego trenera w tym sezonie, co też pokazuje, że jest jakiś problem. Na pewno nam to nie pomaga. Przychodziłem do zupełnie innego szkoleniowca.

- I współpracowaliście bardzo krótko.

- W zasadzie w ogóle. Gdy podpisałem kontrakt z Arminią, jej trenerem był Norbet Meier. On mnie namawiał, z nim rozmawiałem. Powiedział, czego oczekuje, jakie mam zalety i wady, co muszę poprawić i tak dalej. Dwa tygodnie później... odszedł do SV Darmstadt. Zastąpił go Rudiger Rehm, potem był Juergen Krammy, a teraz jest Jeff Saibene. Od początku miałem więc nieco utrudnione zadanie, bo jeden mnie ściągał, a z drugim rozpoczynałem przygotowania. Nie chcę jednak, żeby to brzmiało jak tania wymówka. Cały czas trenuję na pełnych obrotach i czekam. Jeżeli zadzwoni pan do klubu, nikt nie powie, że odstaję na zajęciach, że się nie przykładam, że sieję ferment w drużynie. Po prostu takie są decyzje, ale nie czuję się gorszy...

- Przynajmniej teraz jest nowy trener...

- Dokładnie. Walczę, są nowe nadzieje.

- Rehm początkowo na pana stawiał. W pierwszych czterech kolejkach grał pan od początku, ale potem w zasadzie wypadł z obiegu.
- Tym bardziej jestem zdziwiony, dlaczego teraz nie dostaję praktycznie żadnych szans. W tych pięciu meczach, bo liczę jeszcze Puchar Niemiec, nie odstawałem. Może nie wyglądało to super, też nie wygraliśmy ani razu, jednak nie zaniżałem poziomu, niczego ewidentnie nie zawalałem, miałem jedną asystę. Z pewnością nie prezentowałem się gorzej niż ci, którzy grają teraz. Mimo to potem odstawiono mnie na boczny tor, często nie mieściłem się nawet w osiemnastce. 

- Na własnej skórze przekonuje się pan, że często obcokrajowiec faktycznie musi być dwa razy lepszy od Niemca, a w Arminii akurat stranierich bardzo mało...

- No właśnie w kadrze zespołu są praktycznie sami Niemcy. Ciężko o to, żeby z kimś pogadać, złapać jakiś kontakt, pójść na obiad. Ale jestem ostatni do narzekania, wiedziałem, na co się piszę. W Niemczech obcokrajowiec, szczególnie Polak, nigdy nie będzie miał łatwo, zwłaszcza że nie rozmawiam jeszcze płynnie po niemiecku, nie udzielam się za bardzo w szatni. Intensywnie uczę się języka, ale jeszcze dość długa droga przede mną. Mimo wszystko nie poddaję się i czekam na lepsze dni. Mogę pomóc drużynie w walce o utrzymanie. 

- Czyli w pana przypadku nie można powiedzieć, że aklimatyzacja została zakończona? Ona ciągle jeszcze trwa?
- Chyba tak. Był ze mną Michał Mak, ale szybko się z nim pożegnano. Nie do końca wiem, z jakich powodów. Nie jest łatwo się zaaklimatyzować. Nie przychodziłem z nastawieniem, że ktoś mi da miejsce w składzie za darmo, ale też nie przypuszczałem, że będzie aż tak trudno.

- Wiadomo, trzeba walczyć i robić swoje, ale nowy piłkarz zawsze potrzebuje kredytu zaufania.
- O to właśnie chodzi, przynajmniej trochę zaufania. Każdy widzi, jakie są wyniki, czekam z utęsknieniem na szansę. Zagrałem te pierwsze cztery mecze i słyszałem potem kuluarowo, że zmarnowałem dwie stuprocentowe sytuacje i dlatego już nie gram. To prawda, powinienem je wykorzystać i strzelić, ale gdybanie w piłce nie ma sensu. Nie jestem przecież od zdobywania bramek. Nie wydaje mi się, żeby po czterech spotkaniach można było stwierdzić, że dostałem szansę i nie wykorzystałem jej tak bardzo, żeby potem już praktycznie nie występować.  

- Nie poddaje się pan, czemu wyraz dał odrzucając możliwość powrotu do Śląska Wrocław. Nie jest tajemnicą, że był temat tej zimy.
- To prawda. Od razu powiedziałem, że nie chcę, że zamierzam powalczyć. W klubie też mi wtedy mówiono, że nie chcą mnie oddawać, że jestem potrzebny. Po zimowym obozie byłem chwalony, trener był zadowolony na przykład ze sparingu z Legią Warszawa, w którym zagrałem 90 minut. A potem... znów poza składem. Nie wiem, co się zmieniło, że szansa ponownie nie nadeszła. Jak mówiłem, nie opuściłem ani jednego treningu, pracuję rzetelnie, nikt nie ma pretensji w tym względzie. 

- Nie czekał pan do końca lutego, tylko od razu się nastawił, że zostaje?
- Tak. Trochę głupio byłoby wracać do kraju po pół roku. Nie po to wyjechałem, żeby od razu złożyć broń. Chcę się nauczyć języka, łyknąć trochę innego klimatu piłkarskiego. Uważam, że gdybym cały czas pracował z Norbertem Meierem, dziś rozmawialibyśmy inaczej, ale wyszło jak wyszło i nie ma co obrażać się na rzeczywistość. 

- Budujące mogą być inne przykłady Polaków z tego sezonu 2. Bundesligi. Marcin Kamiński w Stuttgarcie do 10. kolejki nie grał wcale, a później stał się ważną postacią. Daniel Łukasik również długo był w cieniu, teraz występuje dość regularnie w Sandhausen.

- Bardzo się cieszę, że Marcin sobie radzi. On jednak dostał odpowiednio duży kredyt zaufania, o którym mówiliśmy. Zdarzały mu się zawinione gole, ale grał dalej. Niedawno sprokurował rzut karny i dostał czerwoną kartkę, ale po jednej kolejce zawieszenia od razu wrócił do składu. Inna sytuacja niż moja. Ja nic nie zawaliłem, a szansy nie dostałem. Chwilami czuję się, jakbym to ja był winny tych złych wyników (śmiech). 

- Arminia do końca będzie walczyć o uniknięcie degradacji. W klubie liczono się z takim scenariuszem?
- Sądzę, że jest to duże rozczarowanie. Gdy rozmawiałem z trenerem Meierem, usłyszałem, że ma być spokojne utrzymanie, walka o środek tabeli. Praktyka zweryfikowała cele, do ostatniej kolejki raczej nie będziemy pewni swego.

- Arminia to przeciętny klub 2. Bundesligi. Czy mimo to czymś panu zaimponowała?
- Frekwencją. Mimo złych wyników praktycznie na każdym meczu jest 15-18 tys. kibiców. Atmosfera jest zawsze bardzo fajna. Pod względem organizacyjnym czy infrastrukturalnym nic szczególnie mnie nie zadziwiło, nie jest to coś wyjątkowego w porównaniu z Ekstraklasą. Mamy dobre warunki do treningów, ale szczęka mi nie opadła. W kwestiach czysto piłkarskich, różnicę na pewno widać w treningach, są intensywniejsze, wytrzymałość musi być na wyższym poziomie. 

- Musiał się pan dłuższy czas przyzwyczajać do tych obciążeń?
- Nie. W aspektach wytrzymałościowych byłem zawsze w czołówce we wcześniejszych klubach. Tutaj też przechodziliśmy różne testy siły i miałem bardzo dobre wyniki, pierwsza piątka. Zawsze lubiłem intensywnie trenować, nie był to problem.

- Tym bardziej wydaje się, że na dłuższą metę może się pan sprawdzić. Robert Pich nie dał rady w Kaiserslautern, teraz błyszczy w Śląsku Wrocław i przyznaje, że dla niego 2. Bundesliga jest zbyt fizyczna. A to pana żywioł.
- Tak. Bardzo ważna jest tutaj druga piłka, szybkie granie, wyjście spod pressingu, który stosuje się na całym boisku. Intensywność meczów na pewno jest wyższa niż w Ekstraklasie. Na treningach też bardzo ostra walka, dużo ostrych fauli, nieraz bez piłki. Do tego wyrównana kadra, o grę walczy 24-25 zawodników. Nie ma takich sytuacji, jakie czasem zdarzają się w Polsce, że liczy się tak naprawdę 14-15 piłkarzy, a reszta jest głównie po to, żeby zgadzała się liczba nazwisk na treningu. Masz słabszy moment i zaraz wylatujesz ze składu. 

- Michał Mak mówił mi, że jego zdaniem 2. Bundesliga ogólnie prezentuje wyższy poziom sportowy niż Ekstraklasa. Zgadza się pan?
- Nie do końca. Nie mam wątpliwości, że Hannover, Stuttgart i kilka innych zespołów z czołówki to byliby kandydaci do mistrzostwa Polski. Ale liga jako całość? Wątpię, żeby była lepsza. Jest wyższa intensywność, inna specyfika, ale w polskiej lidze też są bardzo dobrzy piłkarze. W sparingu z Legią nie odstawaliśmy, trudno jednak wyrokować na takich podstawach. 

                                                                                                       rozmawiał Przemysław Michalak


KOMENTARZE

;