
Autor zdjęcia: slaskwroclaw.pl - oficjalna strona Śląska Wrocław
Łukasz Zwoliński dla 2x45: Sam wysoko zawiesiłem sobie poprzeczkę i nie zamierzam jej obniżać
- Jestem pewny, że jeszcze dam sporo radości szczecińskim kibicom i wszystko wróci na właściwe tory. Jestem wypożyczony, więc i tak do Pogoni wrócę, a jak już to zrobię, to wszyscy będą z tego zadowoleni - zapewnia w dłuższej rozmowie z www.2x45.info napastnik Śląska Wrocław, Łukasz Zwoliński.
Marcin Łopienski (www.2x45.info): - W piątek rozmawialiśmy przed meczem Śląska z Koroną, obiecałeś zdobyć bramkę i… byłeś blisko, ale bilans bramkowy pozostaje bez zmian.
Łukasz Zwoliński: - Niestety, znowu się nie udało. Jednak piłka nożna to gra zespołowa, cieszy mnie zwycięstwo, wyjście w podstawowym składzie i pomoc zespołowi w zdobyciu trzech punktów. Ostatnie tygodnie należą do nas: złapaliśmy fajną serię i cieszy nas to, że odbudowaliśmy się jeszcze przed podziałem punktów. Wcale nie jest powiedziane, że Śląsk jest skazany na dolną ósemkę.
- Mówisz o grze zespołowej i poświęceniu dla drużyny, ale co czułeś, kiedy zaraz po twoim zejściu Kamil Biliński wykorzystał rzut karny?
- Myślę, że każdy napastnik ci to powie: najważniejsze jest zwycięstwo zespołu. Wielu liczyło nam minuty bez gola, Kamilowi udało się wpisać na listę strzelców i teraz czas na mnie! Koniec końców nie ważne są statystyki Zwolińskiego czy Bilińskiego, a statystyki całego Śląska. Możesz mi nie wierzyć, ale zarówno mi jak i Kamilowi zależy na tym, aby to zespół wygrywał.
- Dużo brakuje ci do złapania takiego luzu pod bramką przeciwnika? Jan Urban na razie spokojnie patrzy na waszą rywalizację, każdemu zamierza dać szansę, ale kiedyś ten spokój się skończy.
- Chyba nie minę się z prawdą, jeśli odpowiem tak jak wszyscy moi bliscy: brakuje mi już naprawdę bardzo niewiele. Uważam, że na boisku zostawiam mnóstwo zdrowia. Walczę w ofensywie i defensywie i mam przeczucie graniczące z pewnością, że złapanie tego luzu to już tylko kwestia czasu. Wracając do kwestii trenera Urbana. Jego podejście to zapewne doświadczenie z kariery zawodnika, bo sam był napastnikiem i wydaje mi się, że ja i Kamil możemy wiele zyskać z tej współpracy.
- Jak wiele?
- Cieszę się, że trafiłem pod skrzydła trenera Urbana, bo sam był znakomitym napastnikiem. Na każdym treningu rozmawia ze mną, pokazuje mi jak on zachowałby się w sytuacjach, które ja miałem. Życzę sobie tego, abym był tym zawodnikiem, który z nawiązką odpłaci trenerowi za zaufanie.
- Bierzesz pod uwagę zły scenariusz? Przykładowo, że to Robert Pich będzie najlepszym strzelcem Śląska?
- Wydaje mi się, że każdy zawodnik potrafiłby poświęcić się kosztem drużyny i na pewno nie będę obrażony, jeśli Robert będzie seryjnie zdobywał bramki, a Śląsk będzie piął się w górę tabeli. Na pewno nasza współpraca z Robertem, mimo mojej krótkiej obecności w Śląsku, została zauważona, ale liczę na to, że szybko owoce będą widoczne i wspólnie będziemy pchali ten wózek.
- Jak czujesz się w nowym otoczeniu? Wrocław to nie Szczecin, a tam się wychowałeś.
- Koledzy przyjęli mnie bardzo dobrze. Wcześniej ze Szczecina znałem Piotrka Celebana, teraz dołączył również Mateusz Lewandowski, znałem też chłopaków z boiska, więc nie było takiej sytuacji, że nie miałem do kogo się odezwać.
- Po nieudanej rundzie jesiennej jest to zmiana na lepsze?
- Ciężko jest mi wytłumaczyć drugą połowę 2016 roku, zwłaszcza w porównaniu do wcześniejszych sezonów. W tych pierwszych grałem dużo więcej, wychodziłem w pierwszym składzie i to również może być przyczyna spadku formy. Wszyscy znamy moje statystyki, ale nie chcę już na to patrzeć, bo nauczyłem się, że im więcej człowiek czyta i się przejmuje, tym gorzej dla niego.
- Liczysz na to, że poprzez dobrą grę w Śląsku wrócisz do łask trenera Kazimierza Moskala?
- Powiem tak: nie chcę nikomu na siłę nic udowadniać. Nie muszę się też komuś podobać, podobnie jak i mój styl gry. To jest tylko i wyłącznie ocena innych osób. Podobnie jest z opinią o przydatności do zespołu. Staram się skupiać na sobie i niech tak pozostanie.
- Jesteś napastnikiem, a opuściłeś drużynę, w której obrońca przebiera się za snajpera. Czujesz się gorszy od tych, którzy zostali w Pogoni?
- Nie, nie czuję się od nich gorszy.
- Dwa lata temu w wywiadzie dla „Weszło” powiedziałeś, że wspólnie z menadżerem macie szkic twojej kariery. Czy w 2017 roku trzeba było wyrzucić tę kartkę papieru do kosza i na nowo rozpisywać plan?
- Nie jest to szkic mówiący: „słuchaj, za miesiąc musisz być tu, za pół roku tu, a za kilka lat tutaj”. Wręcz przeciwnie. Ma to na celu skoncentrowanie się na ciężkiej pracy oraz jej efektach. Miało to charakter luźnej rozmowy: usiedliśmy, powiedzieliśmy do czego chcemy dążyć i jakie są nasze marzenia. Nie był to ściśle określony plan.
- Decyzja o wypożyczeniu do Śląska to była twoja decyzja?
- Naturalnie. Nie znam zawodnika, który zadowoliłby się notorycznym siedzeniem na ławce. Miałem mocne wejście do Ekstraklasy i wysoko zawiesiłem sobie poprzeczkę, więc nie mam zamiaru jej opuszczać. Ostatnio wyglądało to jednak zupełnie inaczej: wchodziłem na kilka minut, albo w ogóle nie podnosiłem się z ławki. Miałem tego dość, nie zadowalała mnie świadomość, że jestem w Ekstraklasie. Chciałem grać! Taką możliwość otrzymałem w Śląsku i przyznam, że nie wahałem się ani chwili.
- Patrzę na twoje statystyki z poprzednich sezonów i zastanawiam się, na ile one mogły być lepsze, gdyby nie kontuzje.
- To prawda. Życie piłkarza to nie tylko dobre momenty, kontuzje również się zdarzają, ale broń Boże nie chcę się usprawiedliwiać i szukać dziury w całym. Nie myślę o tym, gdzie byłbym teraz gdyby nie kontuzje. Życie pisze swoje scenariusze i trzeba się do niego dostosować. Teraz jestem zdrowy i mam nadzieję, że mój obecny scenariusz to materiał na bardzo dobry film.
- Bardzo często upadki uczą nas czegoś nowego, chociażby tego jak radzić sobie z kryzysem. Jak było w twoim przypadku?
- Na pewno nauczyłem się cierpliwości, bo wcześniej nie miałem poważnej kontuzji i chciałem grać w każdym meczu, brać udział w każdym treningu, a jednak w przypadku poważniejszych urazów trzeba zagryźć zęby, przychodzić do klubu pierwszym, wychodzić ostatnim z rehabilitacji. Był to dla mnie trudny okres. Nie życzę nikomu podobnych chwil i nauki życia właśnie w ten sposób.
- Dziś bardzo popularne są rozważania o tym, co jest najważniejsze do osiągnięcia sukcesu. twoim zdaniem głowa, ciężka praca czy talent?
- Dobre pytanie. Myślę, że powinieneś je zadać Robertowi Lewandowkiemu, a nie mnie. W moim przypadku jest to przygoda z piłką i jeszcze nie osiągnąłem nic wielkiego, więc ciężko mi powiedzieć. Każdego dnia staram się być profesjonalnym piłkarzem. Nie tylko na boisku, ale również poza nim. Dziś nie musimy daleko szukać. Robert świeci przykładem, jak piłkarz powinien się prowadzić w każdym momencie - zwłaszcza w takich aspektach jak odżywianie, sen i regeneracja. Nie mogę w tym momencie postawić siebie jako przykładu, bo bez trudu znajdziemy lepsze, a najlepszym z nich jest właśnie kapitan reprezentacji Polski.
- Ty nie musiałeś szukać telefonu do Anny Lewandowskiej w celu stworzenia indywidualnej diety.
- Dokładnie. Nie mam numeru do Ani Lewandowskiej, ale mam swoją dziewczynę, której nie jest obcy temat dietetyki i suplementacji, m.in. skończyła kurs „Cztery stopnie suplementacji Jakuba Mauricza”. Sam widzisz, że to nie jest tak, że poszła tam na siłę, bo ja ją do tego zmusiłem. Interesuje ją to, stara się dobrze odżywiać i aktywnie spędzać czas. Robi wszystko, abym skupił się wyłącznie na trenowaniu i pracy nad sobą. Taka druga połowa to skarb!
- Widzę tu spore podobieństwa do państwa Lewandowskich…
- Coś w tym jest. Moi koledzy z szatni Pogoni często śmiali się ze mnie, kiedy na wyjazdy dostawałem jakieś „kulki mocy” czy batony. Śmiali się, ale również częstowali się, jedli i z tego co wiem, to im smakowało.
- Czyli najpierw była szydera, a później refleksja, że też może im to wyjść na zdrowie?
- Tak, ale pozytywna szydera.
- Jakiś czas temu miałeś okazję wystąpić przeciwko drużynie prowadzonej przez Czesława Michniewicza. To wyjątkowa postać w twojej przygodzie z piłką?
- Na pewno Czesław Michniewicz odegrał jakąś rolę, bo jak przyszedł do Pogoni to byłem kontuzjowany i musiałem grać z maską, Marcin Robak również wtedy pauzował. Trener praktycznie mnie nie znał, ale w swoim debiucie wyszedłem w pierwszym składzie i strzeliłem Jagiellonii dwie bramki. Miło wspominam te początki za trenera Michniewicza.
- Kojarzysz taki program jak „Stan futbolu”?
- Kojarzę, kojarzę. Trener Michniewicz był w jednym z odcinków, bodajże wspólnie z Jackiem Magierą, ale nie oglądałem.
- Dokładnie. W tym odcinku podsumowującym rundę jesienną Czesław Michniewicz poruszył również twój temat. „To jest taki dobry moment, aby kupić Zwolińskiego. Jest to bardzo dobry piłkarz z dużym potencjałem, ale on w Szczecinie się już nie rozwinie. To jest brutalna prawda”. Zgadzasz się?
- (chwila ciszy) Ciężko jest mi się do tego odnieść. Nie wiem, co trener Michniewicz miał na myśli. Czy to, że nie odnajdę się już w Szczecinie, gdzie spędziłem praktycznie całe życie? Miałem i dobre momenty, i również te słabsze, więc nie chcę się odnosić do tych słów, bo nie wiem, czy to byłby najlepszy moment. Trener miał swoją opinię na ten temat, ja mam swoją. Oczywiście nie podważam jej, ani się z nią nie zgadzam, ale jak go spotkam przy najbliższej okazji, to go o to zapytam, bo też mnie to ciekawi.
- Być może chodziło mu o stosunek kibiców do twojej osoby? Dalsza część wypowiedzi trenera Michniewicza: „Dziwna sytuacja, to wychowanek, a ludzie na niego buczą. Nie wiem, co takiego zrobił".
- Powiem tak: sam sobie naważyłem tego piwa. Wróciłem do Szczecina z wypożyczenia do Górnika Łęczna, miałem wejście smoka do Ekstraklasy i bardzo udany początek, więc wysoko ustawiłem sobie poprzeczkę. Kibice zaczęli oczekiwać ode mnie więcej i bardzo mnie to cieszyło. Nie każdy wychowanek ma szansę grać dla swojego klubu i strzelać gole. Mi udało się przejść przez te wszystkie szczeble od juniora do seniora, wrócić do Pogoni i grać dla swojego klubu. Nie dziwią mnie te złe reakcje. Wiadomo, że to trochę bolało i było mi przykro jak gwizdali, ale nie zamieniłbym tego na nic innego. Jestem pewny, że jeszcze dam sporo radości szczecińskim kibicom i wszystko wróci na właściwe tory. W końcu jestem ze Szczecina, więc głęboko w to wierzę.
- Te niemiłe reakcje kibiców nie miały wpływu na przenosiny do Wrocławia?
- Oczywiście, że nie. To nie było tak, że nagle Zwoliński się obraził, albo zrobiło mu się przykro i stwierdził, że nie ma czego szukać w Szczecinie. To była moja decyzja, ponieważ chciałem grać. Czy zadowoliłbyś się siedzeniem na ławce rezerwowych i popadł w samozadowolenie samą obecnością w Ekstraklasie? Nie wydaje mi się. Na przestrzeni kilku sezonów pokazałem, że moja dobra gra to nie był przypadek i stać mnie na więcej. We Wrocławiu mam możliwość regularnych występów i tego obecnie potrzebuję. Jestem wypożyczony, więc i tak do Szczecina wrócę, a jak już to zrobię, to wszyscy będą z tego zadowoleni.
- Czyli w pewnym sensie padłeś ofiarą udanego debiutu w Ekstraklasie i dobrej gry.
- Myślę, że właściwie to ująłeś. Sam sobie tę poprzeczkę tak wysoko ustawiłem, ale nie zmieniłbym tego, tak jak nie zmieniłbym swojego zdania na ten temat. Znam swoją wartość, wiem na co mnie stać i mam nadzieję, że ta poprzeczka będzie ustawiana jeszcze wyżej, a kibicom w Szczecinie pokażę swoje możliwości.
- Z trenerem Michniewiczem wiążę się również historia jego odejścia latem 2016 roku. Jak ty na to zareagowałeś? Wyniki zespołu były bardzo dobre.
- Nie powiem, że byłem w szoku, bo jak już nadchodzi ten moment, kiedy klub chce się pożegnać z trenerem czy trener sam chce odejść, to da się to odczuć. Osobiście nadal mam dobre relacje z trenerem, ostatnio właśnie przy okazji wizyty w Niecieczy z nim rozmawiałem i cóż… taka jest piłka. Jestem wdzięczny trenerowi za wszystko, bo doskonale wiemy, że to dzięki niemu zaczęła się kręcić karuzela wokół Zwolińskiego, a ja jestem dziś w tym miejscu, w którym jestem.
- A reakcja waszej szatni? Media wzięły w obronę trenera Michniewicza.
- Ciężko jest mi odpowiedzieć na to pytanie. To nie jest też tak, że siedzimy w szatni w grupie i mówimy: „o kurczę, trener może wylecieć i co teraz będzie?”. Nie wygląda to w ten sposób.
- To twoje trzecie wypożyczenie ze szczecińskiego klubu. Pod względem sportowym najlepiej wspominasz grę w Górniku Łęczna?
- Jeszcze nie wiemy, jak będę wspominał moje wypożyczenie do Śląska…
- Ale na dziś?
- Na dziś, jeśli mam porównywać wypożyczenie do Arki i Łęcznej, to oczywiście wybiorę Górnik. Jednak to co wydarzyło się w Łęcznej było konsekwencją wyjazdu do Gdyni, bo tam poczułem tę szkołę życia. Mam tutaj na myśli pierwszy wyjazd z rodzinnego domu, usamodzielnienie się. To wszystko pomogło mi w skupieniu się tylko i wyłącznie na piłce.
- Jak wcześniejsze wypożyczenia pomogły ci w szybszej adaptacji w nowym otoczeniu?
- Chociażby to, że jestem starszy. Jak wyjeżdżałem do Arki to wszystko było dla mnie nowe, byłem dużo młodszy. Może to głupio zabrzmi, ale obecnie dysponuję już pewnym doświadczeniem. Wiem jak to działa, zaczynając od wynajęcia mieszkania – wybieramy te położone najbliżej stadionu i boisk treningowych – dodatkowo nie jestem też tutaj sam. Dziewczyna przyjeżdża do mnie w miarę regularnie, bo studiuje dziennie, także jak tylko ma możliwość, to jest ze mną.
- Mówisz o doświadczeniu, czy wtedy te myśli nie zawsze kręciły się wokół piłki i zdarzały się jakieś przygody?
- Właśnie nie. Rodzice wychowali mnie na tyle dobrze, że skupiam się na tym, co najważniejsze i nie było tak, że piłka była na drugim bądź trzecim miejscu. Dzięki nim od małego zawsze jest moim priorytetem. Jedni mają talent, drudzy ciężką pracą dążą do sukcesu. Ja jestem reprezentantem tej drugi opcji i nie chcę przez głupi wybryk zaprzepaścić wszystkiego co osiągnąłem.
- Z tamtego wypożyczenia zapewne niemile wspominasz ksywę „paprykarz”. Czy kibice Śląska już coś wymyślili?
- Jak dotąd dwa razy grałem na Stadionie Miejskim i po ostatnim meczu byłem miło zaskoczony reakcją fanów. Jak schodziłem z boiska wszyscy na stadionie bili brawo i dziękowali za grę. Kibice dobrze mnie przyjęli i jak na razie nie słyszałem w swoim kierunku żadnych niepokojących określeń.
- Można powiedzieć, że ta kultura kibicowania we Wrocławiu jest wyższa niż w Gdyni?
- W żadnym wypadku nie chcę obrażać kibiców Arki. Arka również ma świetnych kibiców, bo mnóstwo fanów przychodziło na mecze, a przecież nie występowaliśmy w Ekstraklasie. Wiadomo, przecież to nie było tak, że cały stadion wyrażał swoje niezadowolenie w moim kierunku. Na każdym stadionie czy to w Szczecinie, Warszawie, Gdańsku czy Krakowie trafi się taka osoba, której coś ewidentnie się nie spodoba.
- Rozmawiamy w środku tygodnia, ale wcześniej była przerwa na kadrę. Wykorzystałeś ten czas na wizytę na uczelni?
- Nie pojechałem do Szczecina, ale był czas na naukę. Jestem w trakcie pisania licencjatu, także nie musiałem wracać do domu, żeby to pisać, wystarczył mi komputer i wolny czas.
- Skończyłeś?
- Jeszcze nie, ale jestem już na ostatniej prostej.
- Pytałeś Patryka Lipskiego o jego postępy w pisaniu? Tematy macie podobne.
- To prawda, ostatnio czytałem wywiad z Patrykiem i tematy są bardzo zbliżone. On ma „szybkość w piłce”, ja mam „szybkość w piłce na podstawie napastnika”.
- Czyli piszesz o sobie.
- Dokładnie. To jest ten plus, ale bardzo cieszę się z tej przerwy na kadrę, bo wcześniej szło mi to jak krew z nosa. Spodziewałem się, że jest to jednak dużo łatwiejszy proces, a tutaj trzeba znaleźć na to czas i zabrać się za pisanie.
- Trudno jest połączyć profesjonalną grę w piłkę ze studiowaniem?
- Wiele osób zadaje mi to pytanie. Większość ludzi, nawet ci z mojego otoczenia, ma mylne wyobrażenie o zawodzie piłkarza: godzina treningu dziennie, jeden ważny mecz w tygodniu i masa wolnego czasu. Ja akurat studiuję dziennie, więc jak byłem jeszcze w Szczecinie, to zdarzało się, że wychodziłem z domu o 7 rano i wracałem w okolicach 18. Czasami wypada tak, że profesjonalny piłkarz ma jednego dnia dwa dwugodzinne treningi, dodatkowo odnowę biologiczną, odprawy, analizy taktyczne plus wspólne posiłki w klubie. W Szczecinie wraz z Sebastianem Rudolem studiujemy na Wydziale Kultury Fizycznej i Promocji Zdrowia i wszystko rozbija się o chęci oraz organizację swojego czasu.
- Wyobrażam sobie taką sytuację: jesteście po ciężkim treningu, a tutaj w kalendarzu kilka godzin zajęć na uczelni. Co wybieraliście: łóżko czy jednak szkoła?
- Akurat my z Sebastianem zawsze wzajemnie się mobilizowaliśmy, aby w ramach możliwości wyegzekwować 1-2 godziny, podjechać na uczelnię i zaliczyć egzaminy. Z resztą Rafał Buryta, jeden z trenerów od przygotowania fizycznego w Pogoni, jest doktorem na uczelni i też nam w wielu rzeczach pomaga. Mamy indywidualną organizację studiów, także nie musieliśmy być na każdych zajęciach, mogliśmy zmieniać grupy. Nawet teraz, jak jestem we Wrocławiu zadzwonił do mnie i wybił mi z głowy ewentualną dziekankę.
- Studia są zabezpieczeniem twojej przyszłości?
- Oczywiście. Ja i Sebastian jesteśmy jeszcze młodzi, nie mamy rodzin, więc jest czas na naukę. Plan każdego z nas jest taki, aby grać tak długo, aby nie trzeba było się martwić o przyszłość, ale dziś niczego nie można być pewnym. Życie piłkarza trwa krótko, a później również trzeba sobie poradzić z nową rzeczywistością. Przypadki wielu znanych zawodników pokazały, że nie jest to takie proste.
rozmawiał Marcin Łopienski