Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: abendzeitung-muenchen.de

Spiskowa teoria futbolu - jeszcze o skandalu w Madrycie. Lewandowski miał prawo zwątpić, czy to wszystko ma sens

Autor: Szymon Igoronco
2017-04-22 02:51:11

Nie mogę nad tym, co się stało pewnego wtorkowego wieczoru w Madrycie, przejść do porządku dziennego. Nie wiem, ale nie sposób tego po prostu olać i jak gdyby nigdy nic włączyć środową transmisję. Pieprzę, nie oglądam - ani środowej, ani wtorkowej, ani nawet sobotniej. Dla mnie Liga Mistrzów w tym sezonie się już skończyła. Może, jak w przyszłym wprowadzą powtórki wideo, to sobie włączę, ale jednak z pewną dozą nieufności. Niesmak pozostał, ale przyszedł też w dodatku wstręt.

I wcale nie dziwię się, że Lewy się wkurzył. Obserwując jak pokonuje następne bariery, bije kolejne rekordy i rozwala system - nie zmieniając przy tym wyrazu twarzy - zdajemy się zapominać, że jest także człowiekiem. Trudno w to uwierzyć, ale przecież musi nim być. Ba, wszystko na to wskazuje, że nie tylko człowiekiem, ale także Polakiem. Jeśli ten drobny szczegół kiedykolwiek wypadł mu z głowy, to na Santiago Bernabeu świat dobitnie mu o nim przypomniał.

Wszyscy znamy tę historię, dlatego streszczę ją tylko na moim odcinku. Gdy Robert Lewandowski z przytupem meldował się w Ekstraklasie i strzelał obłędnego gola piętą, zaledwie kilka chwil po wejściu z ławki - siedziałem tuż obok, na trybunie starego stadionu przy Bułgarskiej. Lech tamten mecz przerżnął, ale jakoś lżej na duszy mi się robiło, gdy pomyślałem o młodym, który tak ładnie przedstawił się przed tysiącami widzów. Z tej mąki będzie chleb, orzekłem. A potem obserwowałem jak ciasto rośnie. Zanim Robert stał się jednym z najlepszych piłkarzy świata, pokonywał kolejne szczebelki i już wtedy rozmach, jaki charakteryzował jego progres, zapierał dech w piersiach. Zanim trafił na koszulki sprzedawane w każdym zakątku świata, musiał przełamać fatum ciążące nad polskimi sportowcami, czy w ogóle polską młodzieżą. Może trudno to sobie dzisiaj przypomnieć, ale gdy Lewandowski stawał się wyczynowcem, to wszyscy jeszcze babraliśmy się w papce nijakości. Aż, właśnie, przyszedł gość, który uwierzył w to, że jak się postawi na jedną kartę i nie ustaje w wysiłkach, by stać się najlepszym, to tym najlepszym może się stać. A skala owej “najlepszości” jest nieskończona.

Rewanżowy mecz pomiędzy Realem, a Bayernem nie ograniczał się wyłącznie do rywalizacji wielkich ekip. Jestem pewien, że nie tylko ja grzałem się na niego, jak na starcie o Złotą Piłkę, do jakiego miało dojść pomiędzy najjaśniejszymi gwiazdami obu drużyn. Dwa lata temu R9 zaledwie nieśmiało dobił do wielkiej dwójki bogów światowego futbolu, jednak ostatecznie, w wyścigu o Złotą Piłkę, nie załapał się nawet na podium. Rok później, głównie przez odpadnięcie z półfinału LM, a także brak błysku na Euro - wypadł z pierwszej piątki klasyfikacji. Ale w obecnym... w obecnym pewnie zmierzał po swoje, czyli rozbicie kosmicznego duopolu. Korzystając ze słabszej formy Cristiano Ronaldo, w klasyfikacji najskuteczniejszych strzelców w Europie doskoczył tuż za plecy Lionela Messiego, ze słabującej w tym sezonie Barcelony. Już przed meczem w Madrycie wiadome było, że Mes Que en Club z Ligi Mistrzów raczej odpada i ma małe szansę na zdobycie mistrzostwa Hiszpanii - co znaczyło ni mniej, ni więcej, że ze ścigania się o laur najlepszego na świecie w 2017 r. - właśnie wypisał się Messi, a wraz z nim przy okazji także inni pretendenci, Neymar z Suarezem. Wprawdzie jest jeszcze kilku piłkarzy, jak Griezmann, których również należałoby rozpatrywać jako potencjalnych konkurentów, ale nie w obliczu tak potwornej formy Lewego. 26 goli w 26 meczach Bundesligi, a 48 w 55 dotychczasowych, we wszystkich rozgrywkach i końca nie widać. Do sięgnięcia po Złotą Piłkę wystarczyło utrzymać tę formę i pokonać największego rywala w bezpośrednim pojedynku. Pretendent bije mistrza, brzmi uczciwie i to pomimo iż ten młodszy musiał startować z bagażem ujemnych punktów, który zresztą szybko odrobił. I było uczciwie - dopóki Lewandowski miał szansę odpowiedzieć na ciosy Ronaldo, albo samemu przechylić szalę na korzyść Bayernu.

Wcześniej błędy, tak w tym meczu, jak i w ogóle w futbolu, się zdarzały. Ale dziwactwa, jak na Santiago Bernabeu, 18. kwietnia 2017 roku, na takim poziomie, o taką stawkę, na oczy nie widziałem. Albo to był naprawdę słaby dzień Victora Kassaiego, albo jeden z największych, najbardziej bezczelnych i całkowicie jawnych przekrętów w dziejach futbolu. I nie chodzi tutaj tylko o to, że wygrała nie ta drużyna, co miała, zwłaszcza po mojej myśli - świat jako taki by się nie zmienił z Bayernem w półfinale Ligi Mistrzów, z tego typu widokami oswoiliśmy się aż nadto. Ale jeśli Lewy mając o połowę mniej szans (w pierwszym meczu nie grał), wyrzuciłby CR7 z Ligi MIstrzów, to świat futbolu naprawdę przeżyłby rewolucję. Naprawdę, poważną. Głównie z marketingowego punktu widzenia, ale czyż nie marketing rządzi światem. Czy ktoś ma jeszcze wątpliwości?

Stara maksyma “dziel i rządź”, nie traci na aktualności. Wygrana Ronaldo, to przegrana Messiego. Brak Złotej Piłki dla Ronaldo to tragedia nie tylko dla reklamodawców związanych z Portugalczykiem, lecz także dla… partnerów Argentyńczyka, a zatem dla większości brandów zaangażowanych w dotowanie UEFA. UEFA, które jest organizatorem całego zajścia i ma na placu boju swojego człowieka, obdarzonego apodyktyczną, arbitralną mocą. Człowieka, który skandalicznie się myli, a jego najbardziej kontrowersyjna decyzja, w konsekwencji doprowadza do zdjęcia z boiska jednego z pretendentów do Złotej Piłki, najniebezpieczniejszego rywala aktualnie urzędującego MVP. W idealnym świecie, zważywszy na kontekst biznesowy, zająłby się tym prokurator. W tym najlepsze co możemy zrobić to wyłączyć telewizor, bo żaden śmiech z oszołoma i wytykanie palcami, nie przekona mnie, że na pewno tak nie było.

Byliśmy o krok od tego, by dokładnie dekadę po przyznaniu Polsce organizacji mistrzostw Europy, oklaskiwać naszego rodaka, który na swoich barkach wprowadził do półfinału Champions League wielki Bayern, eliminując tym samym jeszcze większy Real i największego Ronaldo - co byłoby pięknym podsumowanie niesamowitego skoku jakiego dokonaliśmy przez dekadę nie tylko od strony piłkarskiej, ale w ogóle - cywilizacyjnej. Ktoś powie, że to tylko gdybanie, ale do czerwonej kartki Vidala prawomocne przynajmniej w 50 %, bo Lewandowski był zwyczajnie lepszy od swojego opalonego konkurenta, a i przyzwyczaił nas do tego, że potrafi ciągnąć całą drużynę za uszy. Tak było w Lechu, tak było w Borussii; z czasem nauczył się tego w reprezentacji, ostatnio nie ma wątpliwości, że także Bawarii. Nikt, jak Lewy, nie pokazał nam, zakompleksionym Polakom, ludziom bez wiary w siebie, wykluczonych poprzez marazm i bylejakość, że to nie jest tylko pieprzenie rodem z amerykańskich filmów - naprawdę możemy wszystko, także stać się najlepszymi w tym co robimy, a być może nawet na świecie. To był piękny sen, ale tym boleśniejsze okazało się wybudzenie z niego. Najbrzydsze z możliwych. Otóż, nie, nie możemy. To jest naprawdę przykre. I nie dziwię się, że zarówno Twitter, jak i Facebook naszego mistrza milczą… Pewnie zastanawia się nad sensem tego wszystkiego. Piłki też. 


KOMENTARZE

;