Autor zdjęcia: Tomasz Stefanik/stef-foto.pl/ruchchorzow.com.pl - oficjalna strona Ruchu Chorzów
Krzysztof Warzycha dla 2x45: Jeśli na boisku zostawimy serducho, nawet w razie spadku nie powinno być pretensji
W poniedziałkowy wieczór, po inauguracyjnym treningu, www.2x45.info jako pierwsze indywidualnie porozmawiało z nowym trenerem Ruchu Chorzów, Krzysztofem Warzychą. Był on w tak dobrym humorze, że nawet trudniejsze pytania od razu obracał w coś pozytywnego. - Patryk Lipski to zawodnik, który naprawdę może nam pomóc, a inne sprawy powinno dać się uregulować z zarządem. Wojtek Grzyb mówił, że spotkali się dziś w pociągu i Patryk powiedział, że chce Ruchowi pomóc. To bardzo pozytywne - stwierdził Warzycha.
Joanna Polonius (www.2x45.info): - Dokładnie rok temu w kwietniu przeprowadzaliśmy wywiad w Nikozji. Wiązał pan wtedy najbliższą przyszłość z Omonią. Przypuszczał pan wtedy, że życie może zaskoczyć do tego stopnia, że za rok zostanie pan pierwszym trenerem w Ekstraklasie, w dodatku w ukochanym Ruchu?
Krzysztof Warzycha: - Muszę przyznać , że nie spodziewałem się tego, że Waldek Fornalik zrezygnuje i zadzwoni do mnie prezes Paterman. W przeciągu dwóch dni wszystko pozałatwialiśmy i od niedzieli jestem tutaj w Chorzowie. Wszystko potoczyło się bardzo szybko. Powiedziałem prezesowi, że jest to dla mnie szansa, by zaistnieć w polskiej piłce, dotychczas nie miałem okazji tu pracować. Przede wszystkim wierzę w to, że się uda, cel jest prosty – musimy się utrzymać w Ekstraklasie.
- Więcej osób pana zachęcało czy odradzało do wzięcia tej posady?
- Od kilkunastu lat mam dyplom UEFA Pro, mnie trenerka – jak to się mówi po naszemu – rajcuje. W Panathinaikosie byłem asystentem trenera, w Omonii Nikozja również. Jako pierwszy trener prowadziłem cztery zespoły w Grecji. Trenerka mi się podoba. Aktualnie nie mogłem znaleźć pracy w Grecji, nadarzyła się ta okazja i jestem bardzo zadowolony. Przede wszystkim dlatego, że to Ruch, drużyna, w której się wychowałem, którą znam i to też miało wpływ na podjęcie takiej decyzji.
- Sytuacja wyjściowa na papierze jest taka, że przejmuje pan zespół nad strefą spadkową. Będzie presja tego faktu, czy raczej pozytywna mobilizacja?
- Wydaje mi się, że różnice między nami a drużynami z grupy mistrzowskiej nie są znów takie duże. Nie chcę mówić o stresie. Nie chciałbym, aby zawodnicy wychodząc na kolejny mecz, myśleli ciągle, co się stanie jak przegramy, czy spadniemy… Chcę, żeby uwierzyli. Nieraz pokazali, że stać ich na wygraną także z drużynami, które teraz są w pierwszej ósemce. Na pewno duże znaczenie będzie mieć kolejny mecz, żeby wynik był korzystny dla Ruchu.
- Za panem pierwszy trening. Jakie to są emocje, jak przyjęła pana drużyna? Złapaliście dobry kontakt?
- Widać, że chłopcy maja ochotę do treningu, było to widać. Momentami było nawet za ostro, ale to jest akurat pozytywne. Z prezesem Patermanem znamy się wiele lat. Chciałem w tym miejscu podziękować wszystkim włodarzom klubu za możliwość pracy w Ruchu.
- Dało się odczuć gorsze nastroje piłkarzy w związku z obecną sytuacją w klubie?
- W szatni rozmowa była krótka. Nie ma co oczekiwać teraz wspaniałej gry, super bramek. Trzeba wyjść na boisko, pokazać charakter. Powiedziałem chłopakom: ta drużyna, która pokaże na boisku mocniejszy charakter, zostawi serducho na murawie, ta będzie miała więcej szans, by pozostać w Ekstraklasie. Ochota do gry i zaangażowanie po pierwszym treningu, według mojej oceny, są fantastyczne.
- Czy będzie pan nakłaniał Patryka Lipskiego aby jednak został w Ruchu? Na konferencji słyszeliśmy dziś od Wojciecha Grzyba, że jest nadzieja na pozytywny finał sprawy.
- Na pewno musimy porozmawiać. Dziś na treningu rozmawiałem z nim trochę, mówił, że jedzie na ostatnie badania USG. Patryk to zawodnik, który naprawdę może nam pomóc, a inne sprawy powinno dać się uregulować z zarządem.
- On jest raczej na tak, czy na nie?
- Wojtek Grzyb mówił, że spotkali się dziś w pociągu i Patryk powiedział, że chce Ruchowi pomóc. To bardzo pozytywne.
- Kiedy rozmawialiśmy rok temu o przyznaniu kolejnej pożyczki od miasta dla klubu, wspomniał pan, że decyzja choć kontrowersyjna ratuje go, ale powinna zostać zachowana większa kontrola wydatków. Dziś będzie pan skupiał się tylko na pracy trenerskiej, czy również na mediacjach ws. wypłaty wynagrodzeń zawodnikom?
- Na pewno będę rozmawiał z prezesem na ten temat. Wiadomo, że kiedy są zaległości płacowe to zawsze działa demobilizująco, ale ja wierzę w Janusza! Znam go bardzo dobrze, jest człowiekiem ambitnym i słownym – czasem powie nawet zbyt wiele – ale jest to człowiek, który naprawdę chce pomóc Ruchowi. Ufam, że znajdzie wyjście z tej sytuacji.
Wracając do pytania, ja bardziej chciałbym skupić się stronie sportowej, a od reszty spraw niech będzie rada nadzorcza, zarząd oraz prezes właśnie.
- W sztabie szkoleniowym oprócz Grzyba, którego nie trzeba przedstawiać, jest także Giorgos Papalabrou. Pewne elementy mentalności z południowej Europy mogą być pomocne?
- Giorgos pracował w Grecji w wielu klubach. I w Panathinaikosie jeszcze za czasów mojej gry, i później ze mną na kolejnych etapach. Co było zawsze jego cechą charakterystyczną? Po pierwszym, drugim, trzecim treningu chłopcy z drużyny go kochali. Po pierwszym treningu na Cichej było widać, że zawodnicy go akceptują. Ma coś w sobie, nie wiem jak on to robi, ale od pierwszych chwil wkomponował się w zespół. To jest fajne…
- Decyzja o wejściu do sztabu Wojciecha Grzyba została podjęta autonomicznie?
- Podjęliśmy ją wspólnie z prezesem. Wojtek zna tu wszystkich, 6 czy 7 lat grał w Ruchu, wie, jaka jest tu sytuacja. Wie, że nie będzie łatwo, ale też ma ochotę do pracy. Mamy świetny team, a wyniki pokażą, czy praca została wykonana dobrze.
- Liczy pan, że na stałe wejdzie na trenerski rynek w Polsce, czy „jeśli nie Ruch, to wracam do Grecji”?
- Powtórzę za prezesem, że takiej rozmowy – co będzie jak rozegramy tych siedem meczów – nie było i nikt z nas o tym nie myśli. Jest to krótki okres, zaledwie miesiąc na walkę o utrzymanie. Oczywiście, mówiłem piłkarzom w szatni, że nie jesteśmy sami na boisku, inne drużyny też będą walczyć. Mimo walki i zaangażowania może być pechowo, tak jak w ostatnim meczu Łukasz Surma niefortunnie dostał po głowie i piłka wpadła do bramki. Myślę, że jeśli chłopcy zostawią na boisku charakter i dużo serca, nikt nie będzie miał do nich pretensji o ewentualny spadek. Mamy dać z siebie sto procent i ja w nich wierzę.
Co do mojej pracy tutaj, jeśli tylko rada nadzorcza i zarząd będą chcieli, zostanę tu z wielką przyjemnością.
rozmawiała Joanna Polonius