Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: ruchchorzow.com.pl - oficjalna strona Ruchu Chorzów

Jakub Arak dla 2x45: Przez głupie przepisy ostatnio nie mogłem grać nawet w rezerwach

Autor: rozmawiał Przemysław Michalak
2017-05-12 04:24:59

Mimo że Ruch Chorzów w ostatnich tygodniach ma same problemy, akurat Jakub Arak może uznać ten czas za całkiem udany, bo znów zaczął grać więcej i niewykluczone, że na finiszu sezonu będzie najważniejszym żądłem "Niebieskich". - Patryk Lipski rozwiązał kontrakt? Piłka jest sportem drużynowym, ale jeśli chodzi o negocjacje, każdy gra sam. Patryk miał prawo tak postąpić, najwidoczniej uznał, że takie posunięcie będzie dla niego najlepsze. Mnie pójście w jego ślady nie kusiło - zapewnia 22-letni piłkarz w dłuższej rozmowie z www.2x45.info.

Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Jesteś wygranym ostatnich kilkunastu dni. Po długim okresie w cieniu wreszcie z niego wychodzisz...
Jakub Arak:
- Ja tak nie uważam. Cieszę się, że dostałem szansę, ale spokojnie, na razie rozegrałem jeden mecz od pierwszej minuty. Uważam, że nie wypadłem źle, jednak na pewno to nie jest moje maksimum.

- Wielu podkreślało, że kipisz energią w spotkaniu z Zagłębiem Lubin.
- Odczuwałem piłkarski głód. Jarek Niezgoda cały czas był w wysokiej dyspozycji, dlatego ciągle zaliczałem epizody. Padłem też ofiarą głupich przepisów. Jeżeli rozegrasz 2/3 meczów w Ekstraklasie, nie możesz nawet zejść na spotkanie do rezerw, żeby złapać rytm. Nie miało znaczenia, że wchodziłem przeważnie na pięć minut, kolejny mecz nabity i koniec. Tym bardziej cieszę się, że wreszcie gram więcej i chcę pójść za ciosem.

- Niezgoda bardzo skomplikował ci sytuację. Pierwotnie to ciebie widziano jako następcę Mariusza Stępińskiego, a tu nagle wyskoczył nowy napastnik i usiadłeś na ławce.
- Takie jest życie. Nie nagrałem się w tym sezonie, choć w tej sytuacji gol średnio co 190 minut nie jest złym osiągnięciem. Naprawdę cieszę się, że Jarek jest z nami. Bardzo pomaga zespołowi, a dzięki rywalizacji każdy z nas staje się lepszym zawodnikiem. Bez Jarka sytuacja Ruchu w tabeli na pewno byłaby gorsza.

- Wejście do Ekstraklasy miałeś dość dobre. Wydawało się wręcz, że weryfikacja szybko zostanie zakończona, ale potem było inaczej.
- Widocznie tak miało być. Strzeliłem gola w debiucie i liczyłem, że będę grał coraz więcej. Odejście Mariusza Stępińskiego nie stanowiło tajemnicy, szykowano się na nie i miałem nadzieję, że po jego transferze zostanę numerem jeden w ataku. W ostatnim dniu okienka Waldemar Fornalik sprowadził jednak Jarka i Eduardsa Visnjakovsa. Trzeba było walczyć, był przecież moment, że to "Wiśnia" grał w pierwszym składzie. Do nikogo jednak nie mam pretensji, rywalizacja jest uczciwa, a ja przez ten okres dużo się nauczyłem. 

- Co to znaczy, że dzięki rywalizacji stałeś się lepszym zawodnikiem? Takie powiedzenie to trochę frazes u piłkarzy...
- Jeżeli masz dwóch rywali do składu, przed każdym treningiem dostajesz jeszcze dodatkowy bodziec do walki, cały czas jesteś na pełnych obrotach. Nie jest też tak, że na Jarka czy Eduardsa patrzę spode łba. Nie, często wzajemnie sobie podpowiadamy i pomagamy. Każdy od każdego może się uczyć. Jarek na przykład ma świetne wykończenie i nieraz podpatruję, jak on to robi. 

- Patrząc na twoje losy w tym sezonie, widać, że twoją pozycję podkopało bardzo nieudane 45 minut z Arką Gdynia, gdy przegraliście u siebie 1:2.
- Mecz z Arką ewidentnie mi nie wyszedł, zawaliłem oba gole, ale też trudno było mi się pokazać z przodu. Cały zespół wypadł kiepsko. To było kolejne doświadczenie, nauczyłem się, że trzeba jeszcze więcej cierpliwości i pokory. 

- Ale pytanie, czy to właśnie ten mecz sprawił, że później grałeś już dużo mniej?
- W jakimś stopniu miał on takie znaczenie. W następnych dwóch kolejkach do wyjściowego składu wrócił Jarek Niezgoda, strzelił gole Wiśle Płock i Wiśle Kraków, wyrabiając sobie pozycję w zespole. Dużo zależało też od zimowego okresu przygotowawczego. Pierwszego dnia na obozie w Hiszpanii naderwałem więzadła w stawie skokowym i już do startu ligi nie mogłem się pokazać. Straciłem 3-4 tygodnie. Zagrałem tylko w sparingach w Polsce i 45 minut z Servette Genewa. Jarek od początku rundy prezentował się dobrze, więc trudno dziwić się trenerom, że stawiali głównie na niego i nie szukali zmian. Nie mogę mieć pretensji. Nie zdążyłem na inaugurację wiosny z Cracovią, z Legią usiadłem już na ławce, ale Jarek znów wypadł fajnie, zdobył bramkę. Musiałem czekać, nic innego mi nie pozostawało.

- Paradoksalnie to wszystko może ci się zwrócić teraz. Niezgoda ostatnio grał słabiej ze względu na zmęczenie fizyczne, ty nie byłeś eksploatowany zbyt mocno i możesz mieć siły na końcówkę sezonu. 
- Niewykluczone, że tak będzie. Minut mam mało, jestem świeży, ale są też minusy. Po meczu z Zagłębiem Lubin długo dochodziłem do siebie jeśli chodzi o regenerację. Braku rytmu meczowego nie oszukasz, żaden trening tego nie zrekompensuje. Będzie jednak okazja szybko to nadrobić, bo teraz gramy co trzy dni. Liczę, że się przydam.

- Długo dochodziłeś do siebie, czyli ile?
- Nigdy nie miałem większych problemów, żeby wytrzymać 90 minut. Teraz zszedłem w 70. minucie i czułem zmęczenie w nogach. Najgorsze były pierwsze dwa dni po meczu, ale jestem już gotowy na ten szalony tydzień, w którym czekają nas trzy kluczowe spotkania.

- Już się wydawało, że będziecie rycerzami wiosny, ale dziś czekacie na zwycięstwo od sześciu kolejek. To efekt problemów w Ruchu, które skumulowały się w ostatnich tygodniach?
- Na pewno nie jesteśmy skoncentrowani wyłącznie na piłce, jednak nie szukamy łatwych usprawiedliwień. Trenujemy tak samo jak inne zespoły. Wcale nie gramy źle, ostatnio są powody do optymizmu. Być może mały kryzys musiał przyjść, ale jesteśmy na fali wznoszącej. Z Wisłą Płock i Zagłębiem Lubin znów wyglądało to całkiem nieźle. Głęboko wierzę w utrzymanie.

- Latem definitywnie odszedłeś z Legii i związałeś się z Ruchem na trzy lata. Bardziej czułeś żal, że nic nie wyszło z marzeń o zaistnieniu przy Łazienkowskiej, czy jednak radość, bo trafiłeś do Ekstraklasy i to nie na wypożyczenie?
- Przede wszystkim cieszyłem się, że ekstraklasowa drużyna wyraziła zainteresowanie moimi usługami. Zadzwonili z Chorzowa niemal od razu po zakończeniu sezonu w Zagłębiu Sosnowiec. Byłem na "tak" i czułem satysfakcję, że jednak posmakuję Ekstraklasy, tym bardziej że Legia nie wyrażała żadnej chęci, żebym jechał na obóz. Mogłem zostać w Zagłębiu, ale wiedziałem, że pora już na najwyższy szczebel. W każdym razie, pozytywnych odczuć było więcej.

- I jak widzisz Ekstraklasę na tle I ligi jeśli chodzi o poziom?
- Podtrzymuję to, co mówiłem po paru miesiącach: różnica jest głównie w kulturze gry, w Ekstraklasie masz więcej klasowych zawodników. Nie mówimy jednak o jakiejś niesamowitej przepaści, co w każdym sezonie widzimy w Pucharze Polski. Pomijając to oklepane "puchar rządzi się swoimi prawami", po prostu na boisku nie widać wielkiej różnicy. Oczywiście w starciach ekstraklasowiczów z pierwszoligowcami częściej górą są ci pierwsi, ale rzadko chodzi o jakieś pogromy. Mecze przeważnie są wyrównane, a niespodzianek nie brakuje. Pod względem przygotowania fizycznego w zasadzie nie widzę różnic, taktycznie Ekstraklasa jest nieco lepsza. Największą przewagę ma w kwestii techniki, choć są też piłkarze w I lidze, którzy umiejętnościami na pewno by do niej pasowali, za to jeszcze odstają fizycznie. A czasami trzeba liczyć na łut szczęścia, żeby dostać szansę w Ekstraklasie. Kandydatów nie brakuje, ostatnio sprawdziło się sporo chłopaków pozyskanych z I ligi.

- Ruch prowadzi teraz Krzysztof Warzycha. To dla ciebie dodatkowa korzyść jako napastnika?
- Z pewnością nowy sztab często zachowanie drużyny ocenia pod zupełnie innym kątem. W poprzednim sztabie byli sami obrońcy z czasów swoich karier, czyli bracia Fornalikowie i Marek Wleciałowski. Teraz jest inaczej - trener Warzycha grał jako napastnik, a Wojciech Grzyb jako boczny pomocnik. Gdzie indziej mają ostrość widzenia, co dla zawodników ofensywnych bywa ciekawym doświadczeniem. Czasami potrafią nam pomóc dobrą radą.

- Na praktycznym przykładzie również?
- Zdarza się. Nawet w środę mieliśmy trening strzelecki i trener Warzycha zwracał uwagę, żeby ostatni krok przed uderzeniem wykonać w odpowiednim tempie. Bardzo cenne wskazówki, widać, że techniczne sprawy ma opanowane.

- Odejście Fornalika stanowiło szok. Jak zareagowałeś?
- Starałem się podejść do decyzji trenera ze zrozumieniem. Tak wybrał, musieliśmy to uszanować. Chcieliśmy dalej z nim pracować, wierzyliśmy, że możemy się z nim utrzymać. Nie znamy wszystkich zakulisowych spraw dotyczący jego odejścia. Nikt nie ma do niego pretensji. Bardzo dużo zrobił dla Ruchu, wielu może być mu wdzięcznych za otrzymaną szansę. 

- Kontrakt z Ruchem rozwiązał Patryk Lipski. Nie było pokusy, żeby pójść jego śladem? Każdy z was raczej wygrałby sprawę.
- Nie chcę oceniać decyzji Patryka. Piłka jest sportem drużynowym, ale jeśli chodzi o negocjacje, każdy gra sam. Patryk miał prawo tak postąpić, najwidoczniej uznał, że takie posunięcie będzie dla niego najlepsze. Mnie pójście w jego ślady nie kusiło. Moim celem jest tylko jak najlepsza gra dla Ruchu.

- Wciąż jesteś pewny, że po zakończeniu kariery chcesz być trenerem? Rzadko się zdarza, żeby 22-letni zawodnik patrzył tak dalekosiężnie.
- Nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nie wiem, czy się uda, ale zostanie trenerem to mój cel na przyszłość. Na razie jednak myślę głównie o graniu w piłkę, nadal jestem na początku drogi. Chwilami próbuję wyciągnąć coś dla siebie już z punktu widzenia trenerskiego, obserwuję trenerów pod kątem taktycznym i merytorycznym, ale to dziś jeszcze sprawy drugorzędne.

- Czyli nie dorobiłeś się zeszytu z treningowymi zapiskami?
- Parę notatek porobiłem, ale wszystko znajduje się w jednym ogólnym zeszycie, z którego korzystam też na uczelni. Wiele ćwiczeń zostaje w głowie, bez problemu będę mógł je wykorzystać w przyszłości.

- Na jakim etapie jest twoje studiowanie?
- Kończę pierwszy rok studiów magisterskich w Wyższej Szkole Kultury Fizycznej i Turystyki w Pruszkowie na kierunku wychowanie fizyczne. Jak już obronię tytuł magistra, będę mógł zacząć robić papiery trenerskie.

- Należysz do grona zawodników, którzy interesują się piłką ogólnie, oglądają mecze, znają kluby i piłkarzy. Przesyt jest u ciebie możliwy?
- Nigdy nie czułem przesytu futbolem, mogę o nim rozmawiać 24 godziny na dobę, a gdyby zabrakło talentu, grałbym nawet w niższych ligach dla samej przyjemności. Oglądam mecze na okrągło, co nie znaczy, że nie mam swojego życia. Mam rodzinę, mam dziewczynę, nie jestem jakimś pracoholikiem, który zatraca proporcje. 

- Mały test. Jak w środę Arsenal zagrał z Southampton?
- Wygrał na wyjeździe 2:0, aczkolwiek jako kibic Realu Madryt oglądałem rewanż z Atletico w półfinale Ligi Mistrzów. Flashcore był jednak włączony i śledziłem inne wyniki. 

- Czyli gdyby zabrać ci piłkę, miałbyś duży problem? Nie byłoby alternatywnej pasji?
- Nie byłoby, nie wyobrażam sobie życia bez piłki.  

                                                                                    rozmawiał Przemysław Michalak


KOMENTARZE

;