Autor zdjęcia: legia.net
Po niedzieli nudów w Ekstraklasie: Jagiellonia wspaniale zajęła się Vadisem, ale zapomniała, że powinna wygrać
Legia w przeciwieństwie do Jagi wycisnęła maksimum z niedzielnego meczu, a po tym odróżniamy drużyny bardzo dobre od średnich.
W dalszym ciągu nie milkną echa ostatniej niedzieli nudów w Ekstraklasie. Niedzieli, która miała obfitować we wspaniałe widowiska, a dostarczyła nam dwie taktyczne wojny, każda oparta na futbolu minimalistycznym.
Największy ładunek emocjonalny otrzymaliśmy w Białymstoku, gdzie Jagiellonia bezbramkowo zremisowała z warszawską Legią. Drużyną, która wygrała 10 ostatnich meczów wyjazdowych, nie przegrała dwunastu meczów z rzędu, a w ostatnich trzech spotkaniach nawet nie straciła gola. Michał Probierz stanął przed trudnym zadaniem zatrzymania potwora w swojej jaskini lwa, ale po skończonym meczu nie sposób nazwać jego zespołu królem Ekstraklasy.
Powód jest prozaiczny: wystarczy rzucić okiem w ligową tabelę. Jeśli Jagiellonia chciała na poważnie włączyć się do walki o tytuł, powinna nie tylko za wszelką cenę zatrzymać piłkarzy Jacka Magiery, ale również za wszelką cenę pokonać aktualnych mistrzów Polski. Żółto-czerwoni z pierwszego zadania wywiązali się znakomicie. Agresywna gra gospodarzy (skupiona głównie na Vadisie Odjidji-Ofoe) w dosłownym znaczeniu wyłączyła z gry belgijskiego pomocnika Legii i goście ze stolicy pierwszy raz w tym sezonie zakończyli mecz z dorobkiem czterech strzałów, z czego jeden był celny.
Sprawdził się plan taktyczny Probierza. Odjidji-Ofoe nie miał nawet kilku centymetrów swobody, im bliżej pola karnego Jagi tym większa liczba przeciwników pojawiała się przy belgijskim pomocniku, a Jacek Góralski wzorowo wywiązał się z roli „plastra” w starym włoskim stylu. I nieistotne jest to, że opiekun białostockiej drużyny spuścił „Górala” ze smyczy w tym jednym konkretnym celu. Na całym świecie trenerzy stosują różne sztuczki, wszystko po to aby zatrzymać przeciwnika i wyprowadzić go z równowagi. Wystarczy obejrzeć mecze Realu Madryt i Barcelony.
I tak jak dużo mówi się o świetnej postawie białostockiej obrony, tak zapomina się o ofensywnych piłkarzach Jagiellonii, którzy oddali raptem dwa celne strzały na bramkę Arkadiusza Malarza (najmniej spośród dotychczasowych meczów w grupie mistrzowskiej – za Ekstrastats.pl). Podopieczni Probierza średnio oddają 3,25 celnych strzałów na mecz rundy mistrzowskiej, więc ten rezultat to malutki sukces warszawskiej Legii.
Jednak największym dokonaniem warszawian jest podział punktów, który można potraktować jako największą zdobycz wyprawy na Podlasie. Legioniści mimo wielu przeciwności zdołali wywieźć z Białegostoku oczko, które w obliczu identycznego wyniku pojedynku w Poznaniu utrzymuje korzystny dla stolicy układ sił ligowej tabeli. Jeśli Jagiellonia chciała na poważnie włączyć się do walki o mistrzostwo, musiała ten mecz wygrać, a tak nadal może mówić o pozostaniu w grze, ale wszystko zależy tylko i wyłącznie od Legii. Zwycięstwa w dwóch ostatnich meczach dadzą jej tytuł, a niedzielny heroiczny bój może być lekcją poglądową przed trudnym wyjazdowym starciem z Koroną Kielce.
Legia w przeciwieństwie do Jagi wycisnęła maksimum z niedzielnego meczu, a po tym odróżniamy drużyny bardzo dobre od średnich. W końcowym rozrachunku wszystko może się jeszcze zmienić, jeden rezultat może zaprzepaścić trud całego sezonu, ale to warszawianie z góry patrzą na tabelę i dziś są panami sytuacji. Natomiast ofiarne społeczeństwo białostockie może powoli czekać na cud…