Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: sandecja.com.pl - oficjalna strona Sandecji Nowy Sącz

Arkadiusz Aleksander dla 2x45: Mamy nadzieję, że przynajmniej jedna duża firma z Nowego Sącza zainwestuje w Sandecję

Autor: rozmawiał Przemysław Michalak
2017-05-23 03:45:38

Arkadiusz Aleksander rok po zakończeniu kariery wywalczył awans z Sandecją Nowy Sącz jako jej dyrektor sportowy. Nie obawia się on, że obecność jego klubu zmniejszy atrakcyjność Ekstraklasy. - Pojawi się kolejny fajny stadion w Polsce, bo nasz obiekt zostanie gruntownie przebudowany i to będzie trwały ślad na piłkarskiej mapie. Nie zamierzamy być epizodem jednosezonowym. Nowy Sącz jest miastem z największą liczbą milionerów w przeliczeniu na jednego mieszkańca i chcemy ten potencjał wykorzystać - mówi Aleksander w rozmowie z www.2x45.info.

Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Wielu dziś chętnie powie, że wierzyło w awans Sandecji od początku i pewnie naginaliby rzeczywistość. Pan faktycznie wierzył i już w przerwie zimowej się z tym nie krył w kuluarowych rozmowach.
Arkadiusz Aleksander:
- Czyli jednak trochę się znam (śmiech). Nie tylko ja wierzyłem, od dawna głośno o tym mówił prezydent Nowego Sącza Ryszard Nowak. 

- Czyli nie jesteście zaskoczeni?
- Zaskoczeni na pewno nie, ale jesteśmy bardzo zadowoleni, że udało się zrealizować nasze najbardziej ambitne plany, do których wielu podchodziło z przymrużeniem oka. 

- Skąd taka eksplozja formy wiosną? Zimowe okienko przecież nie okazało się do końca udane, mimo wielu starań nie pozyskaliście nowego napastnika.
- Faktycznie, nie mieliśmy takiego typowego snajpera i chcieliśmy tę lukę wypełnić. Niestety się nie udało, kilku zawodników o fajnych nazwiskach było blisko, na końcu zawsze coś się wysypywało. Ostatecznie chyba jednak dobrze się to ułożyło dla zespołu, który jeszcze bardziej się scementował. Wywalczyliśmy awans przede wszystkim atmosferą i siłą charakteru drużyny. 

- Nieraz mówi się, że doświadczeni zawodnicy grający w I lidze niekoniecznie chcą awansować, bo może to oznaczać osłabienie ich pozycji. Przypadek Sandecji temu przeczy, was pociągnęli głównie weterani: Maciej Małkowski, Wojciech Trochim, Grzegorz Baran czy Bartłomiej Dudzic.
- Dla mnie takie opinie są śmieszne. Wszędzie musi być zachowany umiar, my jesteśmy mieszanką doświadczenia z młodością. Niektórzy z chłopaków nigdy jeszcze w Ekstraklasie nie grali i są głodni takich doświadczeń. Ci bardziej ograni też chętnie by na ten poziom wrócili. Ostatnie wyniki to w dużej mierze zasługa trenera Radosława Mroczkowskiego, który bardzo dobrze przygotował zespół. Zimą mieliśmy do dyspozycji obiekty Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nowym Sączu, korzystaliśmy też z bazy tej uczelni związanej z regeneracją i rehabilitacją. Wykorzystaliśmy to do granic możliwości. 

- Po którym meczu pomyślał pan sobie w duchu "no, chyba jednak się uda z tą Ekstraklasą"?
- Po wygranej w Suwałkach z Wigrami chyba wszyscy uwierzyli, że ten cel staje się realny. To był taki mały przełom mentalny, zespół uwierzył, że na wyjazdach również może zwyciężać. Wcześniej poza domem doznaliśmy trzech kolejnych porażek, mimo że wcale nie graliśmy źle. 

- Jesteście pierwszą od lat sensacją jeśli chodzi o beniaminków Ekstraklasy. W ostatnich sezonach do elity przeważnie wchodziły kluby, po których się tego spodziewano.
- Dokładnie, poza Niecieczą nie było też przypadku, żeby jakiś klub po raz pierwszy w swojej historii wszedł na najwyższy szczebel. Termalica wtedy jednak nikogo nie zaskoczyła, bo już od kilku lat zawsze była kandydatem do awansu.

- Niektórzy cieszą się, że mamy powiem świeżości, ale sam pan wie, że znaczna część obserwatorów nie wita Sandecji z otwartymi ramionami, bo "stadion niegotowy", "mało kibiców", "klub bez pieniędzy" i tak dalej...
- W kontrze do takich opinii odpowiem, że pojawi się kolejny fajny stadion w Polsce, bo nasz obiekt zostanie gruntownie przebudowany i to będzie trwały ślad na piłkarskiej mapie. Nie zamierzamy być epizodem jednosezonowym. Nowy Sącz jest miastem z największą liczbą milionerów w przeliczeniu na jednego mieszkańca i chcemy ten potencjał wykorzystać. Mam nadzieję, że przekonamy przynajmniej jedną wielką firmę do mocniejszego zainteresowania się klubem, co pozwoliłoby bardziej zaistnieć w Ekstraklasie.

- Jest już spółka akcyjna, jest nowy prezes, więc aż się prosi o nowego sponsora...
- Jak mówiłem, wierzymy, że firmy o europejskiej renomie, których właściciele są sądeczaninami - nie są to jakieś korporacje przybyłe do nas z innych rejonów świata - dojdą do wniosku, że Sandecja już nie będzie dla nich zbyt słabą platformą marketingową. 

- Dostajecie już takie sygnały?
- Wstępne rozmowy są prowadzone. Mam nadzieję, że wszystko przebiegnie pomyślnie. Jeśli się uda, może być bardzo ciekawie. 

- Wspomniał pan o gruntownej przebudowie stadionu Sandecji. To już skonkretyzowany plan?
- Jest kilka koncepcji. Nie ukrywam, że zależy nam na czasie, chcielibyśmy jak najszybciej rozgrywać mecze u siebie. To priorytet. Stadion zostanie mocno przebudowany, o ile nie powstanie zupełnie nowy. To jest jeszcze analizowane. Sądzę, że w ciągu dwóch tygodni będzie można przedstawić wersję, którą zaczniemy realizować. Trzeba się jednak nastawić, że co najmniej przez pierwszą rundę będziemy grali na gościnnym stadionie. Tego nie jesteśmy w stanie przeskoczyć. Gdybyśmy budowali od zera, możemy nie zdążyć też na wiosnę. Zobaczymy. 

- Pytanie, gdzie będziecie grali jesienią? Miał być zaklepany Mielec, teraz pojawiła się opcja z Krakowem.
- Nie chcę się jeszcze zagłębiać w ten temat. Chcemy całą sprawę skonsultować z kibicami. Tam, gdzie będą się lepiej czuli, tam pewnie zagramy. Klamka jeszcze nie zapadła.

- Awans Sandecji to też pana sukces jako dyrektora sportowego. Kibice mogą się obawiać, że może pana podebrać inny klub...
- Spokojnie, zostaję w Nowym Sączu. Cieszę się, że w jakimś stopniu moja robota była widoczna. To mnie dodatkowo napędza, żeby działać dalej. Gramy w jednej drużynie, to też sukces prezesów, wszystkich sponsorów - zwłaszcza głównego sponsora, firmy Szubryt. A jak już mówiłem, od początku w awans najbardziej wierzył prezydent Nowego Sącza. 

- To on pierwszy uwierzył, czy przekonaliście go?
- Udało się go przekonać, że jest to realne, a jeśli polityk mówi, że coś jest realne, na pewno w to wierzy. 

- Jest pan wyjątkowo dumny z któregoś transferu?
- Jestem dumny, że mimo ofert z innych klubów żaden kluczowy zawodnik Sandecji w ciągu ostatniego roku nie odszedł. 

- Czyli rewolucji kadrowej teraz unikniecie?
- Chcemy zachować trzon zespołu. Większość piłkarzy, która wywalczyła awans, dostanie nowe kontrakty. Mamy jednak świadomość, że wymagania w Ekstraklasie są trochę wyższe i obecny potencjał kadrowy może nie wystarczyć. Planujemy kilka transferów - może cztery, może pięć. Chcemy, żeby to były wzmocnienia, nie rzucimy się na byle co. Mamy fajnie funkcjonujący zespół i sądzę, że nie trzeba aż tak wiele, by w Ekstraklasie nie wyglądało to źle.

- Macie priorytety co do wzmocnień?
- Szukamy ich na każdą pozycję. Niedługo powinniśmy otwierać pierwsze tematy. 

- Podobno dopinacie pierwszy transfer do ofensywy?
- Lubię to powiedzenie: "nie potwierdzam, nie zaprzeczam".

- Macie wypożyczonych dwóch zawodników z Ekstraklasy. Tomasz Zając zapewne nie ma szans na pozostanie, a co z Mateuszem Wdowiakiem?
- Wolałbym się nie określać w takich tematach przed końcem sezonu. Ci chłopcy jeszcze u nas grają i nie wypada, żeby dowiadywali się o swojej przyszłości z mediów. Najpierw sami im to przekażemy, dopiero potem pójdzie to dalej. 

- Łatwo jednak wywnioskować, że Wdowiak jest ważnym ogniwem i pewnie chętnie by został.
- Nie wszystko tu zależy od nas. Mateusz został wypożyczony z Cracovii, gdybyśmy zamierzali go zatrzymać, musimy rozmawiać z krakowskim klubem od początku. Nie mamy żadnych klauzul odnośnie transferu definitywnego.

- W każdym razie w najbliższych tygodniach przed panem mnóstwo roboty.
- Tak naprawdę przed całym klubem. Zmiana struktury organizacyjnej nas nie ominie, są wymogi, którym musimy sprostać. Stąd m.in. powstanie spółki akcyjnej. Chcemy też wdrożyć inne standardy, które u nas jeszcze nie funkcjonowały, żeby nie odstawać od reszty.

- Jakie to standardy?
- Tak naprawdę w każdym aspekcie czegoś nam brakuje i może to wyglądać lepiej. Nie załamujemy jednak rąk, zamierzamy iść do przodu.

- Jak to było z Freddym Adu? Ile tak naprawdę brakowało, żeby go pozyskać? Co chwila padały inne deklaracje.
- Ten temat jest już zamknięty, nie ma o czym rozmawiać. Cieszę się, że mimo wszystko skończyło się to dla nas awansem. Skupmy się na przyszłości.

- W każdym razie temat był realny?
- Jeżeli media ogólnoświatowe piszą, że temat jest i potwierdza to sam agent zawodnika, chyba sobie tego nie wymyśliliśmy.

- Nie czuł pan żalu, że awans wywalczono rok po zakończeniu pańskiej kariery? Starsi od pana grają w Ekstraklasie.
- Gdybym grał w tym sezonie, to pewnie awansu by nie było (śmiech). 

- W ostatnim sezonie strzelił pan 15 goli w I lidze, więc poziomu raczej nie zaniżał.
- Cieszę się, że tak wyszło, chciałem skończyć granie w udany sposób. Co prawda do ostatniej kolejki liczyłem na koronę króla strzelców - w ostatnim meczu nie zdobyłem bramki i wyprzedził mnie Szymon Lewicki - ale i tak jestem zadowolony.

- Niedosyt czuł pan tylko wtedy, czy dotyczy on całej kariery?
- Gdyby nie ciągłe problemy zdrowotne, na pewno osiągnąłbym znacznie więcej. Miałem tego tyle, że wielu powiedziałoby dość w wieku 25 lat. Przeszedłem łącznie pięć operacji rekonstrukcji więzadeł krzyżowych w kolanie. To daje teraz znać o sobie, skutki odczuwam na co dzień.

- Nie za szybko pożegnał się pan z Ekstraklasą? Ostatni raz grał pan w niej jesienią 2009 roku.
- Prawda jest taka, że jeśli piłkarz mający około trzydziestki schodzi z Ekstraklasy do I ligi, to ma już bardzo małe szanse na powrót, chyba że wywalczy awans ze swoim zespołem. Byłem w kilku klubach finiszujących w pierwszej czwórce, do awansu zawsze czegoś brakowało. Jak widać, musiałem zakończyć przygodę z piłką, żeby klub, w którym pracuję mógł pójść wyżej. 

- Ma pan w CV półroczny epizod w cypryjskiej ekstraklasie. Jakie wspomnienia z Nea Salamis?
- Mocno pozytywne, poza wątkiem finansowym. Trafiłem tam w momencie, gdy wybuchł większy kryzys.

- Sportowo się pan obronił: dziewięć meczów, pięć goli.
- Ale finansowo nie. Z punktu widzenia wakacyjnego, spędziłem tam kilka fajnych miesięcy. Miałem jednak kontrakt na półtora roku, a musiałem się zawijać wcześniej...

- Nastawiał się pan na takie ryzyko?
- Nie czarujmy się: jeżeli ktoś idzie na Cypr lub do Grecji, zawsze musi liczyć się z tym, że mogą być problemy z pieniędzmi. Mimo to warto było spróbować czegoś nowego. Nie żałuję. 

                                                                                      rozmawiał Przemysław Michalak 


KOMENTARZE

;