Autor zdjęcia: eatd.co.uk
Bartosz Białkowski dla 2x45: Trener bramkarzy powiedział, że mogę kosztować nawet 4 mln funtów
Bartosz Białkowski po raz drugi z rzędu został wybrany piłkarzem sezonu w Ipswich. W rozmowie z www.2x45.info polski bramkarz nie ukrywa, że marzy o wykonaniu kolejnego kroku i przejściu do Premier League, ale nie chce niczego za wszelką cenę. Jeśli zostanie, powalczyć o awans będzie jeszcze trudniej niż wcześniej. - W Championship 80 procent zespołów celuje co najmniej w miejsce barażowe. To trochę tak jak wejście do grupy mistrzowskiej w Ekstraklasie, prawie każdy głośno o tym mówi. Stawka jest tutaj ogromna. Championship jest coraz trudniejszą ligą, kluby mają coraz więcej pieniędzy. Spadkowicze z Premier League dostają ponad 100 mln funtów - opowiada Białkowski.
Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Drugi rok z rzędu zostałeś piłkarzem sezonu w Ipswich. Jesteś w stanie wartościować te wyróżnienia, które było ważniejsze?
Bartosz Białkowski: - W poprzednim roku byłem mocno zaskoczony, bo rozegrałem zaledwie 20 meczów na 46 możliwych. Mimo to uznano, że zasłużyłem. Wyróżnienie z tego sezonu ma dla mnie trochę większą wartość, ponieważ teraz dotyczy uznania za formę w całych rozgrywkach. Od początku do końca byłem pierwszym bramkarzem, utrzymywałem równą dyspozycję. Cieszy mnie stabilizacja na wysokim poziomie. Fajnie wyszło.
- Czyli bez fałszywej skromności: teraz zasłużyłeś na wyróżnienie?
- Czułem się dobrze i pewnie, wiele razy byłem piłkarzem meczu, także gdzieś w kościach przeczuwałem, że mogę zostać wybrany. Dookoła wszyscy mi powtarzali, że na to zasługuję, a ja... nie zaprzeczałem.
- Paradoksalnie im ty lepiej grasz, tym gorsze wyniki ma Ipswich. W poprzednim sezonie zostałeś wyróżniony za wiele przegranych meczów, a teraz drużyna zanotowała najsłabszy sezon odkąd jesteś w klubie...
- Tak to często działa. Jeżeli zespołowi nie idzie, bramkarz ma więcej okazji, żeby się wykazać. Tak było w moim przypadku. Szkoda, że tak nam się wszystko ułożyło, bo cele mieliśmy zupełnie inne, a tak naprawdę prawie do końca drżeliśmy o utrzymanie. Dopiero po wygranej w 43. kolejce z Newcastle mogliśmy odetchnąć. Mam nadzieję, że następny rok będzie dla nas znacznie lepszy.
- Czyli baraże o awans znów były celem? Spadek formy drużyny nie był wkalkulowany?
- Wiesz co, w Championship 80 procent zespołów celuje co najmniej w miejsce barażowe. To trochę tak jak wejście do grupy mistrzowskiej w Ekstraklasie, prawie każdy głośno o tym mówi. Stawka jest tutaj ogromna. Championship jest coraz trudniejszą ligą, kluby mają coraz więcej pieniędzy. Spadkowicze z Premier League dostają ponad 100 mln funtów. To ogromne sumy, a z roku na rok pewnie będą się jeszcze powiększać, co postawi nas w trudniejszej sytuacji.
- Nie powiększa się przepaść między Championship a Premier League, mimo że u was też jest coraz więcej pieniędzy?
- Na pewno tak się dzieje, ale na tle całej Europy i tak mówimy często o krezusach. W Championship są kluby płacące piłkarzom po 70 tys. funtów tygodniowo. Ogromne kwoty, ale oczywiście w Premier League ten wzrost jest jeszcze szybszy, mamy już tygodniówki przekraczające 200 tys. funtów. W tym kontekście nie ma porównania.
- Macie jakieś wytłumaczenie słabszego sezonu typu kontuzje i tym podobne?
- Nie ma się co tłumaczyć, mimo że kontuzje faktycznie nas nie omijały, kilku ważnych zawodników na dłużej wypadało. Traciliśmy sporo głupich goli, za to mieliśmy problemy z ofensywą - tylko cztery kluby zdobyły mniej bramek. Brakowało napastnika, który potrafi wykańczać akcje, to była nasza pięta achillesowa.
- Przy tych wszystkich pochwałach, które zebrałeś, widzisz jakiś mecz, po którym miałeś do siebie ewidentne pretensje?
- Oczywiście. Jeżeli rozgrywasz ponad 40 meczów w sezonie, jest wręcz niemożliwe, żebyś nie zaliczył żadnej wpadki. Były spotkania, w których popełniałem błędy, ale każdy jest człowiekiem. Z drugiej strony, nie miałem jakiegoś ewidentnego babola, który obiegłby internet, a w przeszłości coś takiego się zdarzało.
- Nie masz poczucia, że w Ipswich zrobiłeś już wszystko? Rozegrałeś ponad 100 meczów i walczyłeś w play-offach, ale teraz wam do nich daleko. Nie grozi ci stanie w miejscu?
- Jak każdy piłkarz marzę o Premier League i to już od małego. Nigdy tego nie ukrywałem, w rozmowach z tobą też nieraz to mówiłem. Zobaczymy. Z Ipswich wiąże mnie jeszcze roczny kontrakt, myślę, że to letnie okienko będzie kluczowe. Jeśli kluby się dogadają, może coś fajnego się urodzi.
- Czyli nie nastawiasz się teraz wyjątkowo mocno na odejście?
- Nie, broń Boże. Ja i moja rodzina świetnie czujemy się w Ipswich, nikt mnie stąd nie wygania. Czuję się tu szanowany i doceniany. Jeśli jednak trafi się ciekawa opcja, trzeba będzie to rozważyć. Kariera piłkarza jest krótka.
- Wspominałeś, że zimą było dużo zapytań. A teraz?
- Na razie też są tylko zapytania, ale okienko jeszcze się nawet nie otworzyło, więc spokojnie. Najpierw ewentualni chętni muszą się dogadać między sobą.
- Dużo dostajesz próśb, żebyś został? Gdy w styczniu nie zagrałeś w jednym meczu z powodu grypy żołądkowej, a tego powodu nie rozgłaszano, ludzie bali się, że zaraz odejdziesz.
- Faktycznie, pojawiło się wtedy sporo spekulacji. Dostaję wiele wiadomości od kibiców Ipswich, ale co mogę im odpowiadać? Nie mogę dać gwarancji, z drugiej strony oni też rozumieją moje położenie.
- Odczuwasz popularność w Ipswich?
- Tak, ale tylko w fajnym wymiarze. To mój pierwszy klub, w którym gram regularnie na dobrym poziomie i faktycznie coś znaczę. Kibice to doceniają. To przyjemne, kiedy idziesz ulicą i ktoś cię pozdrowi czy zagada.
- Wspominałem, że w Ipswich osiągnąłeś wszystko, ale jednak jest jeszcze coś: opaska kapitańska. Gdybyś został, to chyba dobry moment.
- Nie sądzę. Luke Chambers jest dobrym kapitanem, niedawno przedłużył umowę, więc nie będę mu się dobierał do tej opaski. A rady drużyny czy kilku wicekapitanów nie mamy. Kapitan wszystkie konieczne sprawy konsultuje z trenerem i przekazuje nam, jakie decyzje zapadają. Taki układ się sprawdza.
- Co do ewentualnego transferu, rozmawiałeś z włodarzami Ipswich, jakie zajmują stanowisko w tej sprawie? Macie jakieś niepisane ustalenia?
- W przeszłości nieraz klub jasno mówił, że w razie dobrej oferty nie będzie danemu piłkarzowi utrudniał odejścia. Myślę, że w moim przypadku może być podobnie.
- Potrafisz orientacyjnie stwierdzić, ile jesteś wart?
- Trudno określić, ale ostatnio rozmawiałem z trenerem bramkarzy, który mówił, że klub może żądać za mnie do 4 mln funtów. Sądzę jednak, że to trochę za dużo i realnie patrząc, byłoby to 2-2,5 mln funtów. Mam tylko rok do końca kontraktu, w lipcu skończę 30 lat, a za bramkarzy przeważnie nie płaci się tyle, ile za piłkarzy z pola. Z tą czwórką trener chyba trochę przesadził.
- Rozmawiamy, gdy na kilka dni wpadłeś do Polski. W takich momentach odczuwasz, jak bardzo tęskniłeś za krajem?
- Teraz to tęsknię za żoną i dziećmi. Dzieciaki chodzą w Anglii do szkoły i musiały jeszcze zostać, więc sam przyjechałem odwiedzić najbliższych. Jakiejś większej tęsknoty nie odczuwam, w Anglii mam rodzinę, tam jest teraz mój dom. Fajnie przylecieć do mamy czy siostry, porozmawiać ze wszystkimi, ale najszczęśliwszy jestem w domu z żoną i dziećmi.
- Dzieci lepiej mówią po polsku czy angielsku?
- Po równo. Gdy używają angielskiego, nie powiedziałbyś, że są z Polski, mówią perfect. A jak przechodzą na polski, nie domyśliłbyś się, że na co dzień mieszkają w Anglii. Chodzą tam w weekendy do polskiej szkoły. Super, że była taka możliwość.
- Czyli trudno byłoby ci sobie wyobrazić, że syn kiedyś zagra dla Anglii?
- Na pewno. Syn urodził się w Polsce, a my cały czas jesteśmy Polakami, którzy po prostu mieszkają na Wyspach.
- Śledzisz kursy walut? Funt mocno spada.
- Śledzę, śledzę. Ubolewam nad obecną kondycją funta, ale sądzę jedak, że inni muszą się z tego powodu martwić bardziej niż ja.
- Wiele się teraz słyszy o coraz bardziej napiętej sytuacji z muzułmanami na Zachodzie. Odczuwasz to?
- Nie. Ipswich znajduje się trochę na uboczu, to bardzo spokojne miasto. Jeśli jest coś takiego, to gdzie indziej. Co nie znaczy, że nie docierają do nas wszystkie informacje, Ipswich od Londynu dzieli godzina jazdy pociągiem. Niedawno na moście londyńskim doszło do zamachu, gdy facet wjechał furgonetką w ludzi. Dzień później na weekend mieliśmy z rodziną zabukowany hotel 20 metrów od tego mostu. Zdecydowaliśmy się jechać w myśl zasady, że zamachy nie zdarzają się dwa razy z rzędu w tym samym miejscu. Pojechaliśmy i po prostu była większa ochrona, Londyn cały czas żył swoim życiem.
rozmawiał Przemysław Michalak