Autor zdjęcia: Mateusz Kępiński/korona-kielce.pl - oficjalna strona Korony Kielce
Bartosz Rymaniak dla 2x45: Akceptuję krytykę, pod warunkiem, że jest zasłużona i nie ma przeginania
Bartosz Rymaniak w ostatnim czasie imponuje formą, bo gra solidnie w obronie, a w ofensywie regularnie notuje przebłyski. Kapitan Korony Kielce jako pierwszy tego lata dał sygnał, że projekt z nowym właścicielem może się udać, bo przedłużył kontrakt w okresie największej krytyki. - Był moment zaraz po zakończeniu sezonu, gdy pojawiła się niepewność. Kilku piłkarzy odeszło, a nowi jeszcze nie przyszli i były myśli, czy następcy zostaną sprowadzeni na czas i czy będą wystarczająco dobrzy. Trochę czekaliśmy na te nazwiska, ale doczekaliśmy się i już się przekonujemy, że nie są to zawodnicy za słabi na Ekstraklasę - mówi 27-letni obrońca w dłuższej rozmowie z www.2x45.info.
Przemysław Michalak (www.2x45.info): - Ostatnie miesiące to najlepszy okres w pana karierze?
Bartosz Rymaniak: - Na pewno jeden z lepszych. Miałem też fajny moment w Zagłębiu Lubin, gdy dostałem powołanie do reprezentacji od Waldemara Fornalika i myślę, że obecny okres jest porównywalny z tamtym. Najważniejsze, że forma jest w miarę stabilna, nie ma dużych wahań. Oby tak dalej.
- Co wpłynęło na to, że teraz gra pan tak równo na dobrym poziomie? Nie zawsze tak było. Opaska kapitańska tak na pana wpłynęła?
- Kluczowe jest chyba to, że w zeszłym sezonie po prostu cała Korona dobrze się spisywała, a wtedy mi również nie wypadało zejść poniżej jakiegoś poziomu. Nie licząc początku tamtych rozgrywek, większość zawodników prezentowała stabilną formę.
- Widać u pana bardzo dużą pewność siebie, zwłaszcza w akcjach ofensywnych. W ostatnich meczach zawsze 2-3 rajdy w pana wykonaniu budziły uznanie obserwatorów.
- Zawsze lubiłem pograć do przodu, a jeśli drużyna jest nastawiona na ofensywną piłkę, to ja mam ułatwione zadanie. Tak jest teraz. Czasami wystarczy jedno dobre zagranie, które napędzi cię na cały mecz.
- Ale wydaje się, że wypośrodkował pan wreszcie akcenty w swojej grze. Zawsze uchodził pan za obrońcę mającego dobre momenty w akcjach zaczepnych, ale sporo było momentów dekoncentracji i błędów z tyłu. Ostatnio jest ich znacznie mniej, a atuty w grze do przodu pozostały lub nawet się rozwinęły.
- Człowiek uczy się całe życie. Z każdym meczem nabiera się doświadczenia, a ja tych meczów w Ekstraklasie mam już ponad 180. Liczę, że pewności siebie będzie jeszcze więcej, bo to co gram teraz nie jest szczytem moich możliwości. Najlepszy czas nadal przede mną.
- Trener Gino Lettieri daje panu więcej swobody ofensywnej niż poprzednicy?
- Indywidualnie nie mam innych zadań. Jak mówiłem, wszystko zależy od postawy całego zespołu. Jeżeli prowadzimy grę i dominujemy nad rywalem – a potrafimy to robić – łatwiej mi się jeden czy drugi raz podłączyć niż wtedy, gdy trzeba się głównie bronić. Wcześniej różnie bywało, ale w ostatnim sezonie Korona u siebie miała przewagę prawie z każdym, z czego też korzystałem.
- Sporo spotkań rozegrał pan też jako stoper. Męczy się pan na tej pozycji?
- Na pewno to dla mnie pozycja numer dwa. Jeśli jednak zajdzie taka konieczność, to gram i nie marudzę. Wtedy oczywiście muszę mocno ograniczyć zapędy ofensywne, zadania są inne. Nie czuję się źle na stoperze, ale docelową pozycją pozostanie prawa obrona.
- Nie wiem, czy było tak w poprzednich klubach, ale materiały z KoronaTV pokazują, że teraz to pan w największym stopniu tworzy dobrą atmosferę w kieleckiej szatni.
- To w zasadzie naturalne. Mamy w kadrze sporo młodych zawodników i wielu obcokrajowców, z których znaczna część została sprowadzona w tym okienku, więc kto jak nie Polacy i piłkarze bardziej doświadczeni ma dbać o atmosferę? W Koronie wyniki wyglądały różnie, ale atmosfera zawsze była wyjątkowa i staramy się to kontynuować.
- O Koronie po zmianach właścicielskich znacznie częściej pisano źle niż dobrze. Pana zdaniem, ile było w tym prawdy, a ile przesady?
- Sądzę, że we wszystkim co piszą dziennikarze znajdzie się ziarenko prawdy, ale przeszłość zostawiamy za sobą. Najważniejszy był dobry start w lidze i chyba na razie nie ma co narzekać.
- Każdy jednak wie, że na początku były różne zgrzyty w klubie.
- Trudno było tego uniknąć. Niespodziewanie odchodzi poprzedni trener, przychodzi nowy z zagranicy z trochę inną mentalnością. Do tego wielu nowych zawodników. Bardzo dużo zmian. Musiało minąć nieco czasu, nim się poznaliśmy. Jeżeli masz dwudziestu piłkarzy, na pewno nie będzie ci się podobało zachowanie każdego z nich. Najważniejsze, że szybko te różnice zostały zatarte, wyprostowaliśmy całą sytuację i doszliśmy do porozumienia z korzyścią dla wszystkich stron. Lepiej się pracuje, gdy nie dochodzi żadnych sporów i nieprzyjemności, a od pierwszego meczu tego w Koronie na pewno nie ma.
- Dotarliście się, czyli trener Lettieri musiał trochę zmienić podejście? Na początku chciał 1 do 1 robić wszystko tak jak w Niemczech.
- Mentalność też miała znaczenie, ale również to, że trener nie wiedział na początku, jakie cechy charakteru mają jego piłkarze, zwłaszcza że cały czas trwała rotacja w kadrze. Jednego trzeba mocniej pilnować, drugiemu dać więcej luzu, trzeciego bardziej pochwalić. Każdy jest inny, ten początkowy okres był wzajemnym badaniem się między drużyną a sztabem szkoleniowym. Ale to w sumie nic wyjątkowego, tak jest w większości klubów przy takich zmianach. Tutaj jednak dużo rzeczy wyciekło do prasy, pisało się głównie negatywnie i można było odnieść wrażenie, że w Koronie dzieje się coś wyjątkowo złego. Na szczęście karta się odwróciła i dziś jest inaczej, zaczyna się o nas pisać dobrze.
- Czyli krótko mówiąc: Lettieri na początku wszystkich chciał prowadzić twardą ręką, a nie u każdego da to dobre efekty?
- Trener od razu odbył z nami rozmowę i powiedział, czego oczekuje, ale zawsze potrzeba co najmniej kilku dni, żeby się oswoić ze wszystkimi nowościami. W tym czasie każdy trening wymagał dostosowania się do pewnych rzeczy, których wcześniej nie było. Tego nie da się zrobić w jednym momencie.
- Od początku był pan przekonany, że projekt „nowej Korony” się uda? Przedłużenie przez pana kontraktu było pierwszą dobrą wiadomością dla kibiców po całej serii negatywnych doniesień.
- Wiedzieliśmy, że Dieter Burdenski nie jest przypadkową osobą. To postać dobrze znana w świecie niemieckiej piłki i na pewno ma pojęcie o budowaniu klubu. Nie ukrywam jednak, że na samym początku sądziliśmy, że w większym stopniu pozostaniemy przy nazwiskach, z którymi udało się wywalczyć historyczne piąte miejsce. Wyszło inaczej, właściciel ma prawo działać po swojemu. Był moment zaraz po zakończeniu sezonu, gdy pojawiła się niepewność. Kilku piłkarzy odeszło, a nowi jeszcze nie przyszli i były myśli, czy następcy zostaną sprowadzeni na czas i czy będą wystarczająco dobrzy. Trochę czekaliśmy na te nazwiska, ale doczekaliśmy się i już się przekonujemy, że nie są to zawodnicy za słabi na Ekstraklasę. Szybko wkomponowali się do zespołu, większość z nich zapowiada się na wzmocnienia.
- Obserwatorzy spodziewali się batów dla Korony, a wygląda to naprawdę nieźle. Dużo biegacie, jest dobra organizacja gry, sporo jakości.
- Dokładnie. Mimo sporych zmian trzon zespołu został zachowany. Mam tu na myśli środkową linię, która odgrywała kluczową rolę w zeszłym sezonie i odgrywa teraz. Tutaj nikt kluczowy nie odszedł. Jeżeli przychodzi ktoś potrafiący grać w piłkę, to kwestia maksymalnie kilku miesięcy, żeby zaczął w pełni rozumieć funkcjonowanie zespołu. Trener dobrze wprowadził nowe nabytki, to przeważnie są zawodnicy ograni już w piłce seniorskiej. Ich doświadczenie jest większe niż mogło się wydawać na pierwszy rzut oka.
- Tak szczerze, to na razie punktów macie mniej niż wskazywałaby na to jakość waszej gry. Z Zagłębiem mimo porażki nie byliście gorsi, w Gdyni powinniście wygrać…
- Zawsze można wyciągnąć więcej, ale najważniejsze, że generalnie dobrze weszliśmy w sezon mimo inauguracyjnej porażki z Zagłębiem. Udało się potem zremisować po dobrej grze na Legii, a remisem na stadionie Arki też nie gardzimy. Z przebiegu meczu byliśmy groźniejsi, jest niedosyt, ale nie można mieć wszystkiego. Zespół cały czas jest w budowie, ona się przecież nie zakończyła. Każdy, kto zna się na piłce, wie, że na pełne dotarcie się potrzeba więcej niż kilku tygodni.
- Wspomniany remis z Legią wydaje się dla was kluczowy. Pokazaliście wtedy, że możecie grać dobrze i możecie punktować. Gdybyście znów przegrali, szybko mogłyby się zacząć pierwsze rozliczenia.
- Punkty na wyjazdach zawsze są budujące, zwłaszcza z mistrzem kraju, który na papierze znajduje się półkę wyżej niż my. Ale z przebiegu gry w Warszawie widać było, że Legia znajduje się w dołku i trwa to dłużej, mogliśmy wygrać. Przy odrobinie szczęścia po czterech kolejkach byłoby więcej niż pięć punktów, ale spokojnie. Teraz gramy u siebie z Jagiellonią i tylko to nas interesuje.
- Hasło „Korona głównym kandydatem do spadku” pada zawsze. Dla was to już trochę jak tykanie zegara w pokoju, którego się nie słyszy?
- Dobrze powiedziane. Nie da się pominąć wszystkich takich opinii, ale coraz rzadziej się nimi przejmujemy, bo regularnie pokazujemy, że potrafimy grać w piłkę. Nie brakuje u nas zawodników z dużym doświadczeniem w Ekstraklasie, a letnie transfery nie osłabiły drużyny. Klub jest poukładany, finansowo w porządku. Sądzę, że te opinie kiedyś się w końcu zmienią. Pierwszy krok zrobiliśmy w tamtym sezonie zajmując piąte miejsce. Wierzę, że teraz zrobimy drugi i za rok ludzie już nie będą nas wymieniali jako głównego kandydata do spadku.
- Najbardziej skrytykowany został transfer Fabiana Burdenskiego. Wielu zastanawia się, jak traktujecie w szatni syna właściciela. Pojawia się niezręczność w jego obecności, nie gryziecie się automatycznie w język przy żartach, żeby przypadkiem nie padło jedno słowo za dużo?
- Na początku też się zastanawialiśmy, jak będzie w tym przypadku, ale porozmawialiśmy szczerze z Fabianem i widać, że naprawdę chce temu zespołowi pomóc, a nie odcinać kupony ze względu na ojca. W gruncie rzeczy to jemu jest najtrudniej i może czuć się najbardziej niezręcznie, bo przychodzi z łatką „syn właściciela”. Dobrze sobie jednak radzi. Gdyby pojawiło się jakieś „słabsze” ogniwo, które wynosi pewne rzeczy na zewnątrz, zrobilibyśmy z tym porządek. Na razie jednak nie ma problemów, nowi piłkarze starają się jak najszybciej zaaklimatyzować.
- Któryś ze sprowadzonych latem obcokrajowców wyróżnia się jeśli chodzi o próbę nawiązania kontaktu z innymi, nauczenia się języka polskiego?
- Dużo jest „bałkańców”. Adnan Kovacević, Goran Cvijanović, Ivan Jukić – im trochę łatwiej zrozumieć nasz język, nie ma aż tak dużej różnicy. Ale nawet ci zawodnicy z Niemiec chwytają słówka, zwłaszcza te boiskowe. Widać, że zależy im na dobrej komunikacji.
- Wracając jeszcze do pana dobrej formy. Wygląda na to, że stał się pan odporniejszy na krytykę, której w poprzednich latach zebrał sporo.
- Nie chciałbym tego wątku rozwijać. Taka jest praca dziennikarzy, a częściej czyta się to, co negatywne. Ja pracuję, robię swoje. Nie jestem przypadkowo w Ekstraklasie i wiem, że zasłużyłem swoją postawą, żeby przez tyle sezonów się w niej utrzymywać.
- W pana przypadku chyba nieraz chodziło bardziej o formę krytyki niż sam jej fakt.
- To prawda, zwłaszcza że jestem osobą, która mówi szczerze i jak ktoś mi zajdzie za skórę, to też go nie oszczędzam. Można skrytykować za słabszy występ, ale są pewne granice. Nie lubię, gdy te granice się przekracza. Jeżeli ktoś to zrobi, reaguję, nie pozwolę na niektóre rzeczy. Może niektórym to przeszkadza, ale taki już jestem i się nie zmienię.
- Gdzie dla pana leży ta granica?
- Jeżeli popełnię błąd, można go wytknąć, w porządku. Jeśli jednak jestem krytykowany, mimo że nie zaliczyłem żadnej wpadki, albo już przed meczem jestem typowany jako zawodnik, który zagra najgorzej, to dla mnie mowa o przegięciu. Wielu ludzi nie ogląda meczu, tylko przeczyta taką opinię w internecie i już wyrobi sobie zdanie. Najwyraźniej niektórzy nie potrafią się pogodzić, że komuś wyszło, a im nie i chyba tu leży problem.
- Ma pan 27 lat, ociera się pan o życiową formę, a dziś do lig zagranicznych wyjeżdża się dość łatwo…
- Każdy zawodnik gra w Ekstraklasie i nabiera w niej doświadczenia, żeby dojść do takiego momentu, w którym forma będzie na tyle dobra, że przykuje uwagę klubów z lepszych lig. Na pewno taki wariant byłby dla mnie interesujący. Kiedy tego spróbować, jak nie teraz? Oczywiście zachowuję spokój, skupiam się na Koronie i utrzymaniu dobrej dyspozycji. Jeżeli to się uda, może w przyszłości będę miał przyjemny ból głowy.
- Mało kto pamięta pana wspomniany debiut w reprezentacji za kadencji Waldemara Fornalika. Zagrał pan 45 minut z Macedonią w grudniu 2012 roku.
- Dostając tamto powołanie byłem bardzo zaskoczony, ale i ucieszony, bo poczułem się doceniony przez selekcjonera. Miałem wtedy dobry moment w Zagłębiu i zostało to dostrzeżone. Zawsze w takiej sytuacji chcesz więcej, ale miałem świadomość, że chodzi o reprezentację z polskiej ligi i największe nazwiska nie przyjadą. Z drugiej strony, w CV już to zawsze będzie. Doświadczyło się przyjemności zagrania z orzełkiem na piersi. Po cichu marzę, żeby jeszcze kiedyś się to powtórzyło...
rozmawiał Przemysław Michalak