Autor zdjęcia: topsport.bg
Latem trafił z naszej II ligi do bułgarskiej ekstraklasy - i już zdobył tam pierwsze trofeum! Daniel Kajzer dla 2x45
Daniel Kajzer spędził pięć ostatnich lat w ROW-ie Rybnik. Tego lata kompletnie bez echa przeszedł jego transfer do Botewu Płowdiw, a to przecież solidna drużyna, z którą kilka dni temu sięgnął po Superpuchar Bułgarii. - Obroniłem jedenastkę, chciałem się cieszyć, ale po chwili przyszła myśl: kurde, przecież to dopiero pierwszy karny... moje myśli musiały iść w kierunku kolejnych strzałów - mówi dla www.2x45.info 25-letni bramkarz.
Norbert Skórzewski (www.2x45.info): - Jakbyś kilka lat temu starał się przewidzieć, gdzie będziesz w wieku 25 lat, to gdzie byś siebie widział?
Daniel Kajzer: - Mówiąc szczerze, kilka lat temu myślałem głównie o polskiej Ekstraklasie. Moja kariera, bo już tak to mogę nazwać, potoczyła się jednak inaczej. Gdyby ktoś kilka lat temu powiedział mi, że trafię do Bułgarii, w życiu bym nie uwierzył.
- Prześledźmy twoją karierę. Zaczynałeś w Górniku Zabrze, gdzie sięgnąłeś po mistrzostwo Polski juniorów starszych.
- Pierwsze kroki stawiałem w Rudzie Śląskiej, dość szybko przeniosłem się do Zabrza i tam jako juniorzy walczyliśmy o mistrzostwo Polski, zajęliśmy drugie miejsce. W swoim roczniku rywalizowałem z Dawidem Kudłą. Raz bronił on, raz broniłem ja – rywalizacja zawsze była wyrównana. W pewnym momencie wyglądało to tak, jakbyśmy zmieniali się jak w sztafecie. Było miejsca dla nas obu, żaden nie cierpiał. W Górniku spotkałem też Łukasza Skorupskiego, który jest ode mnie rok starszy, więc grał w wyższym roczniku. Nie rywalizowaliśmy bezpośrednio do momentu, kiedy walczyliśmy o przebicie się do pierwszej drużyny. Pojawiła się przed nami taka szansa, trenowaliśmy z seniorami, mnie i Dawidowi nie udało się przebić, Łukasz zadomowił się na dłużej. Nasze drogi później się rozeszły. Żałuję tego okresu, bo bardzo chciałem zostać w Górniku i grać przy pełnych trybunach dla tych wspaniałych kibiców... Może kiedyś jeszcze przyjdzie na to czas.
- Trenerem bramkarzy był wtedy Jarosław Tkocz.
- Współpracę z trenerem Tkoczem wspominam bardzo miło. Mogę wypowiadać się o nim w samych superlatywach, ale najlepiej świadczy o nim to, że jest trenerem bramkarzy w reprezentacji Polski. Dobrze ułożone treningi, świetny warsztat, pozytywne podejście do młodych chłopaków – wszystko, co powinien mieć trener.
- Dlaczego w pewnym momencie wraz z Dawidem Kudłą zrezygnowaliście z wyjazdu na obóz z seniorami?
- Bardzo ciekawe pytanie, ale minęło tyle czasu, że nie chciałbym do tego wracać...
- Jak wspominasz wejście w seniorską piłkę w ROW-ie Rybnik?
- Sezon 2012/13, chyba mój najlepszy w całej 5-letniej przygodzie z ROW-em. W cuglach wygraliśmy II ligę. Byłem jeszcze młodzieżowcem, dopiero zaczynałem otrzaskiwać się z seniorską piłką, a tu tak szybko przyszedł ten awans, do którego przyczyniłem się w bardzo dużym stopniu. Przyjemnie się do tego wraca, wiadomo – to był dobry okres zarówno dla klubu, jak i dla mnie. Mogę chyba nawet powiedzieć, że to był jak dotychczas mój najlepszy sezon w karierze. Wpuściłem mniej goli, niż rozegrałem meczów (28 meczów, 27 wpuszczonych goli, aż 12 czystych kont – NS).
- O ile we wspominanym przez ciebie sezonie grałeś regularnie, o tyle w kolejnych to już była „przeplatanka”.
- Pierwszy rok był stabilny. Nie dość że prezentowałem się dobrze, to jeszcze byłem młodzieżowcem. Opuściłem tylko kilka meczów, kiedy byłem kontuzjowany. Nie licząc tego, grałem od deski do deski. Co do pierwszej ligi... nie chcę się usprawiedliwiać, ale straciłem status młodzieżowca, a trener nie zmieniał swojej koncepcji – w bramce ma stać młodzieżowiec! Po kilku meczach jednak znowu wskoczyłem, czułem, że broniłem dobrze, no i zmiana trenera. Kolejny szkoleniowiec chciał doświadczonego bramkarza, na jakiś czas wypadłem nie tylko ze składu, ale nawet z kadry pierwszego zespołu. Trenerzy szukali różnych rozwiązań, bo na początku kwietnia mieliśmy na koncie tylko dwa zwycięstwa, trudno było zachować ciągłość. Kolejne lata to rywalizacja z młodzieżowcami, przede wszystkim z Oskarem Rybickim. Miał bardzo dobry okres w Rybniku, trenerzy na niego stawiali, zagraliśmy mniej więcej po równo. Moje dwa ostatnie lata w klubie, po przyjściu trenera bramkarzy Daniela Pawłowskiego, były stabilniejsze. W pierwszym sezonie pod jego opieką straciłem tylko kilka meczów, kiedy do bramki wskoczył Oskar. Drużynie szło, zdobywaliśmy punkty, trener nie kwapił się do zmiany. Nadeszła zima, udowodniłem swoją wartość w okresie przygotowawczym, a potem już nie oddałem miejsca w składzie. Przez półtora roku byłem pewną jedynką. Tylko końcówka mojej przygody z ROW-em była słodko-gorzka. Na kilka spotkań przed końcem sezonu do bramki wskoczył Kacper Rosa, od razu w pierwszych dwóch meczach zachował czyste konto i jakoś poszło. Wygrał ze mną rywalizację. W takich momentach trzeba być silnym psychicznie. Tyle.
- Zawsze podkreślasz, że bardzo wiele zawdzięczasz trenerowi Pawłowskiemu.
- Naprawdę świetny fachowiec. Ma swój specyficzny styl, da się go lubić. Musiałbyś z nim popracować, żeby w pełni przekonać się, o czym mówię. Fantastyczny warsztat i świetne podejście do zawodników – jest szczery, otwarcie o wszystkim rozmawia. Myślę, że to, że jestem teraz w tym miejscu zawdzięczam w dużej mierze jego osobie. Przygotował mnie mentalnie. Chyba nikomu, kogo spotkałem na swojej drodze podczas kariery, nie zawdzięczam tak wiele.
- To był też pierwszy trener, który naprawdę ci zaufał.
- Można tak powiedzieć. Może się wydawać, że przy poprzednich trenerach była duża rotacja, ale muszę przyznać, że moja forma nie zawsze byłą ustabilizowana. Stąd ta ciągła zmiana bramkarzy, swoje zrobił też przepis o młodzieżowcu. Trener Pawłowski już na pierwszym treningu zakomunikował, że liczy na mnie, wierzy w moje umiejętności i że z nim zajdę jeszcze wyżej – nie mylił się! Dwa lata pracy w II ligi i jestem teraz w bułgarskiej ekstraklasie. Wiem, że w większości to moja zasługa, ja na to wszystko zapracowałem, ale bez trenera Pawłowskiego nie byłoby to możliwe.
- W międzyczasie jeździłeś na zagraniczne testy. Był Hamilton Academica, ale był też Botew Płowdiw.
- Pobyt w Szkocji był dla mnie bardzo cennym doświadczeniem. Praca z bramkarzami wygląda tam zupełnie inaczej niż w Polsce. Kładzie się duży nakład na pracę fizyczną – po pierwszych dwóch miałem takie zakwasy, że nie mogłem chodzić! W ostatnią zimę poleciałem do Bułgarii, zależało mi, żeby pokazać się gdzieś za granicą. Chciałem sprawdzić się wyżej, zrobić krok do przodu. Była okazja, pojawiła się Bułgaria, więc pojechałem – trzeba korzystać. Udało się.
Wywalczyłem sobie ten kontrakt. Z tego jestem naprawdę dumny. Testów w Bułgarii nie odbyłbym jednak, gdyby nie były zawodnik Botewu Adam Stachowiak, który mnie polecił. Na tym kończyły się jednak znajomości – na boisku udowodniłem swoją przydatność. Temat moich przenosin do Botewu pojawił się już zimą, bezpośrednio po testach. Popracowałem, spodobałem się trenerowi, ale był jeden problem – wciąż miałem kontrakt z ROW-em. Bułgarzy szukali raczej wolnych zawodników. Nie udało się w zimę, ale działacze odezwali się pod koniec sezonu. Nie ukrywam, że bardzo się ucieszyłem, niemal od razu przyjechałem i podpisałem umowę.
- W Polsce twoja przeprowadzka przeszła kompletnie bez echa, a trafiłeś przecież do solidnej bułgarskiej drużyny.
- Najstarszy klub w Bułgarii, dużo kibiców, bardzo mocny zespół. Najwięcej mówi o tym chyba zdobycie Pucharu Bułgarii. Dzięki temu mogliśmy zagrać w eliminacjach Ligi Europy, gdzie udało się dojść do 3. rundy. Odpadliśmy z CS Maritimo, czyli nie byle jaką drużyną. A że bez echa... trudno mi cokolwiek o tym powiedzieć. Nie mam na to wpływu.
- Jak wyglądały pierwsze dni w Botewie?
- Podejście do zawodników jest bardzo profesjonalne. Od razu się mną zaopiekowali, pokazali mi co i jak. Przeszedłem badania medyczne, podpisałem kontrakt no i wio, na trening. Otoczka wokół klubu naprawdę robi wrażenie. Zostałem miło przyjęty, wyczułem, że to nie jest przypadkowy klub.
- Jak się żyje w Bułgarii?
- Na początku życie toczyło się tylko wokół bazy i treningów. Początkowo trenowaliśmy dwa razy dziennie, wszyscy spali w hotelu. Wiadomo, że początek dla obcokrajowca jest trudny, w Bułgarii byłem sam, z językiem bułgarskim u mnie ciężko, co w sumie nie jest dziwne. Teraz już zaczynam łapać jakieś tam podstawy. Po jakimś czasie wynająłem mieszkanie, mam samochód, przyjechała do mnie narzeczona. Wyjazd z kraju i tęsknota za bliskimi to nie są przyjemne momenty, ale powoli się nam wszystko układa.
- Zdążyło cię już coś zaskoczyć?
- Na pewno liczba kibiców zakręconych na punkcie piłki nożnej w Płowdiw. Do tego ludzie, w tym oczywiście kibice, są bardzo życzliwi i zawsze służą pomocą. Są uśmiechnięci, otwarci – świetnie się tutaj żyje!
- A jak szansę w rywalizacji z Ivanem Cvoroviciem?
- Dobry bramkarz, doświadczony, jest się od kogo uczyć. Co do szans, musiałbyś się spytać trenera. Ciężko pracuję na treningach i widać, że to nie idzie na marne. Dostałem okazję do gry w lidze i Superpucharze, ale czas pokaże, jakie są moje szansę w tej rywalizacji. Każdym treningiem staram się przekonać do siebie trenera i udowadniam, że warto dać mi szansę. Mam nadzieję, że wszystko przyjdzie z czasem.
- Zauważyłem ciekawą zależność, kompletnie abstrahując od Ligi Europy, gdzie Cvorović grał od deski do deski. W lidze i Superpucharze zagrałeś po jednym meczu, on wystąpił dwa razy w lidze. Z tobą w bramce drużyna dwa razy wygrała, z nim dwa razy uległa rywalom – może to dobry znak.
- Taka jest piłka... Mieliśmy napięty terminarz, graliśmy systemem czwartek-niedziela, czwartek-niedziela. Trener rotował, więc dostawałem szanse, a fakt, że akurat ze mną drużyna sięgała po zwycięstwa to czyste szczęście. Nie zawsze przecież da się wygrać, nie zależy to tylko od obsady bramki.
- Jak wspominasz mecz o Superpuchar? To twoje pierwsze trofeum w karierze.
- Świetnie! Graliśmy z drużyną, która regularnie występowała w Lidze Mistrzów. Ludogorec Razgrad to nie jest przypadkowy zespół. Cieszę się, że udało mi się zdobyć pierwsze trofeum w karierze, do tego na samym początku przygody w Bułgarii. Nie będę ukrywał – jestem bardzo szczęśliwy. W konkursie jedenastek udało mi się złapać karnego... chyba najlepsza rzecz, jaka może przytrafić się bramkarzowi! Naprawdę fajnie, że nie zdobyłem tego trofeum, siedząc na ławce, tylko miałem w tym wszystkim swój naprawdę spory wkład.
- Po wybronionym karnym bardzo się cieszyłeś. Ta spontaniczna radość to twój znak rozpoznawalny.
- Narzeczona się z tego śmieje. Obroniłem jedenastkę, chciałem się cieszyć, ale po chwili przyszła myśl: kurde, przecież to dopiero pierwszy karny... moje myśli musiały iść w kierunku kolejnych strzałów. Ta spontaniczna radość, cóż... no lubię to robić, nie tylko podczas rzutów karnych. Wyjmę jakąś trudną piłkę i nie widzę powodu, dlaczego miałbym nie okazywać radości. Napastnik cieszy się, kiedy strzeli gola, więc czemu bramkarz miałby nie cieszyć się po dobrej interwencji?
- Porozmawiałeś z Jackiem Góralskim?
- Po meczu zamieniliśmy kilka zdań. Głównie o życiu w Bułgarii. Ja już jestem tutaj dwa miesiące, dla niego to dopiero początki. Chwilę porozmawialiśmy i się rozeszliśmy. Jeszcze będzie okazja do spotkania, czekają nas w końcu mecze ligowe.
- Twoim celem nadal jest Ekstraklasa?
- Powiem trochę inaczej – moim celem jest zagrać kolejny dobry mecz. O tym, co wydarzy się w przyszłości, nie chcę za bardzo myśleć. Z Botewem Płowdiw podpisałem dwuletni kontrakt, chcę zagrać jak najwięcej meczów i zdobywać doświadczenie na najwyższym poziomie. Co będzie później? Czas pokaże. Na razie przeżywam naprawdę ciekawą przygodę.
rozmawiał Norbert Skórzewski