Autor zdjęcia: augsburger-allgemeine.de
Robert Lewandowski między wierszami powiedział szefom Bayernu: wygram Ligę Mistrzów z wami lub bez was
Wywiad Roberta Lewandowskiego dla "Der Spiegel" rozpętał burzę, co chyba dla nikogo nie stanowi zaskoczenia. Nie sposób dziś stwierdzić, jakie będzie zakończenie tej historii, ale jedno nie ulega wątpliwości: Polak nie wypowiedział swoich opinii ze względu na wybuch emocji czy nagły przypływ szczerości, któremu dał upust. To wyrachowana akcja.
"Lewy" skrytykował m.in. politykę transferową Bayernu (40 mln euro to już kwota średniej wysokości, a Bayern za więcej nie kupuje) czy męczące i mało owocne tournee po Azji. Przyznał też, że czasami trudno znaleźć odpowiednią mobilizację na każdy mecz Bundesligi, zwłaszcza gdy dopiero co toczyło się ważne boje w Lidze Mistrzów. Nie bał się również stwierdzić, że lojalność to piękna sprawa w życiu prywatnym, ale w karierze liczą się głównie sukces i pieniądze.
W niemieckiej piłce to teraz numer jeden. Każdy zabiera głos i wyraża swoje zdanie. Stefan Effenberg stanął po stronie klubu. "Bayern powinien pozbyć się takich piłkarzy jak Lewandowski i skupić na wprowadzaniu do zespołu młodych Niemców. Oni powinni stanowić o jego sile. Mamy kilkudziesięciu zawodników, którzy wkrótce mogą prezentować światową klasę. Trzeba jednak w pełni poświęcić się temu zadaniu i rozstać z zagranicznymi gwiazdami, również z Lewandowskim. On powinien iść do PSG lub Barcelony, tam mogą spełnić jego oczekiwania" - napisał były zawodnik bawarskiego giganta w felietonie dla t-online.de.
Z szefów Bayernu najostrzej zareagował dyrektor generalny Karl-Heinz Rummenigge. "Bild" rozmawiał z nim jeszcze na gorąco po wypowiedziach naszego rodaka i dało się to odczuć. Emocji było dużo. - Robert chyba dał się omamić transferami PSG. Niech pamięta, że cały czas gra u nas i tu zarabia bardzo dobre pieniądze. Często miesza jego agent Maik Barthel i tak było w tym wypadku. To wypowiedzi skierowane przeciwko Bayernowi - stwierdził.
Potrafił być nawet lekko złośliwy. - Jeśli Lewandowski skarży się na wyprawy do Azji, niech wie, że wyśniony przez niego Real Madryt ostatnio był tam 24 dni, czyli dwa razy dłużej niż my.
- Jeśli ktoś publicznie atakuje trenera, klub albo kolegów z zespołu, to będzie miał ze mną do czynienia. Wiem, jak ustawiać piłkarzy do pionu - zapewnił Rummenigge.
Zupełnie inaczej do wydarzenia odniósł się prezes Uli Hoeness. - Dla mnie problemem nie jest wywiad Lewandowskiego, tylko to, że przegraliśmy z Hoffenheim i zagraliśmy bardzo słabo. To mnie wkurzyło - przekonywał.
Na klubowych szczytach zapewne zastanawiają się teraz, jak zareagować. Ukaranie piłkarza mogłoby tylko dolać oliwy do ognia. Brak reakcji pośrednio mógłby być przyznaniem racji i zgodą na takie zachowania w przyszłości. Nie ma tu łatwych rozwiązań.
Trener Carlo Ancelotti wolał szybko uciąć wątek. - Nie muszę rozmawiać z Robertem na temat tego wywiadu. Interesuje nas tylko mecz z Anderlechtem, on jest najważniejszy - stwierdził.
Po stronie Polaka stoi Lothar Matthaeus.
Lothar Matthäus w kwestii słynnego już wywiadu staje po stronie @lewy_official. pic.twitter.com/ht1komQoo8
— Tomasz Urban (@tom_ur) 11 września 2017
Zdania w Polsce również są podzielone. Niektórzy stoją murem za "Lewym" (np. Roman Kosecki), inni uważają, że przesadził (Tomasz Hajto, Jan Tomaszewski).
Najważniejsze pozostaje pytanie, w jakim celu Lewandowski zdecydował się na taki wywiad, bo na pewno nie stało się to przypadkowo, w niekontrolowany sposób. Wygląda na to, że ambicja rozsadza od środka naszego kapitana i chce on koniecznie wygrać Ligę Mistrzów. Wtedy w karierze klubowej będzie mógł się czuć spełniony.
Jego słowa między wierszami można odczytać jako apel i zarazem ostrzeżenie dla szefów Bayernu: zatriumfuję w tych rozgrywkach z wami lub bez was. Jednocześnie - znów to podkreślimy - "Lewy" przekazał swoje myśli najsubtelniej jak się dało, jednocześnie nie tracąc konkretu w przekazie. Nie daje on do zrozumienia, że w razie czego będzie wymuszał transfer czy opuszczał treningi jak Ousmane Dembele (skrytykował jego zachowanie). Najwyraźniej chce doprowadzić do sytuacji, w której Bayern albo pozyska kilku piłkarzy światowej klasy, albo sam dojdzie do wniosku, że trzeba pozwolić mu odejść. Gdyby ten spór miał się ciągnąć, rozstanie będzie jedynym wyjściem korzystnym dla wszystkich. Nikt w dłuższej perspektywie nie może sobie pozwolić na trzymanie piłkarza, który zarabia 20 mln euro rocznie i nie jest zadowolony ze swojego klubu.
Osobnym wątkiem pozostaje to, dokąd tak naprawdę Lewandowski mógłby odejść. Miejsc, gdzie byłby w stanie zrealizować swoje ambicje, jest na świecie kilka. Real Madryt, Barcelona, PSG, 2-3 kluby z Anglii i w zasadzie tyle, bo włoscy potentaci nie kupują jeszcze za 100 mln euro, a dziś pozyskanie go oznaczałoby rozbicie banku. Z jednej strony kapitan biało-czerwonych to gwarancja najwyższej jakości w ataku, z drugiej za rok skończy 30 lat i dalej za gigantyczne pieniądze już nie zostanie sprzedany. Być może zatem Polak dąży do tego, żeby Bayern uznał, że lepiej oddać go w promocyjnej cenie niż dalej się z nim męczyć i słuchać jego publicznych pouczeń - o ile oczywiście w Monachium nie zdecydują się na wzięcie udziału w wyścigu zbrojeń. To z pewnością lepsze wyjście niż pójście śladem Dembele czy Gylfi Sigurdssona, którzy nie bawili się w żadną dyplomację i zmusili swoje kluby do sprzedaży.
Ze swej strony trzymam kciuki za to, żeby Lewandowski za rok odszedł z Bayernu - bez względu na to, jak będzie w tej edycji Ligi Mistrzów. Mamy napastnika klasy światowej i szkoda byłoby go zostawić tylko dla Bundesligi, podczas gdy Primera Division i Premier League czekają...