Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images
Tegoroczne transfery w Wiśle Kraków - Polacy vs obcokrajowcy 2:19! Czy przy Reymonta posunęli się za daleko?
Nikt w letnim oknie transferowym nie sprowadzał więcej obcokrajowców niż Wisła Kraków. Coraz powszechniejszy jest pogląd, że przy Reymonta zaczyna dochodzić do przesady. Czy na pewno są podstawy do niepokoju? Postanowiliśmy to dokładniej przeanalizować.
Nie ulega wątpliwości, że "Biała Gwiazda" zmieniła swoją politykę transferową i wyraźnie odpuściła rynek polski na rzecz rynków zagranicznych. Wiąże się to oczywiście z dwiema osobami. W październiku 2016 roku dyrektorem sportowym klubu z Grodu Kraka został Hiszpan Manuel Junco. Kilka tygodni później niespodziewanie wypowiedzenie złożył Dariusz Wdowczyk i trzeba było szukać nowego trenera. Padło na innego Hiszpana - Kiko Ramireza. Obaj zaczęli wykorzystywać swoją wiedzę i kontakty, dzięki czemu Wisła za stosunkowo niewielkie pieniądze może kontraktować piłkarzy, których w standardowych okolicznościach raczej trudno byłoby sprowadzić do Polski - choćby ze względu na ograniczone możliwości zweryfikowania ich przydatności. Junco wcześniej pracował w Liverpoolu, już wtedy wyrabiając sobie mnóstwo znajomości, które przydają się teraz. Obaj deklarowali, że zawsze patrzą przede wszystkim na krajowe podwórko, ale odnosi się wrażenie, że gdy raz czy drugi przekonali się, jak trudno ściągnąć dobrego polskiego ligowca, definitywnie skupili się na szukaniu wzmocnień w innych miejscach.
Szatnia Wisły zmieniła się nie do poznania. Rok temu o tej porze w kadrze krakowskiego zespołu znajdowało się zaledwie pięciu obcokrajowców: Węgier Richard Guzmics, Słoweńcy Boban Jović i Denis Popović, Chorwat Petar Brlek oraz będący do dziś w drużynie czeski napastnik Zdenek Ondrasek. Obecnie wiślacka kadra liczy aż piętnastu stranierich! Junco i Ramirez w ciągu dwóch okienek ściągnęli dziewiętnastu cudzoziemców, z czego Hugo Videmont, Matija Spicić, Semir Stilić, Ever Valencia i Cristian Echavarria zostali pożegnani już po jednej rundzie. Ten ostatni nawet nie zdołał zadebiutować. Jedynymi Polakami pozyskanymi w tym czasie byli Jakub Bartkowski (zima) i Kamil Wojtkowski (lato), juniorów nie liczymy. Bilans Polacy vs obcokrajowcy wynosi 2:19!
Gołym okiem widać, że Wisła zaczęła stąpać po cienkim lodzie i jeśli proporcji jeszcze nie zachwiała, to jest na granicy. W ciągu ośmiu miesięcy do klubu przyszło aż siedmiu Hiszpanów, do tego Portugalczyk Ze Manuel i występujący ostatnio w Segunda Division Vullnet Basha. O hiszpańskim trenerze i dyrektorze sportowym nie trzeba wspominać. Nietrudno zatem domyślić się, jaki język dominuje dziś w szatni i na klubowych korytarzach.
Mimo wszystko jednak nie snulibyśmy czarnych wizji. Z kilku powodów.
Po pierwsze - CV tych piłkarzy raczej nie odstrasza. Poza Carlitosem, każdy z Hiszpanów przynajmniej liznął Segunda Division, a przecież w Polsce do rzadkości nie należeli Hiszpanie z trzeciej ligi, którzy świetnie się sprawdzali (Dani Quintana, Ruben Jurado, Gerard Badia, Airam Cabrera). Mało tego: Ivan Gonzalez, Julian Cuesta, Fran Velez i dopiero co zakontraktowany Victor Perez grali również w Primera Division. Poza bramkarzem Cuestą nikt też nie przychodził po sezonie wyciętym z życiorysu. W przypadku pozostałych stranierich zawsze znajdą się jakieś racjonalne argumenty przemawiające za ich kandydaturą - najczęściej rozwojowy wiek. I tutaj dochodzimy do punktu następnego.
Po drugie - Wisła nie sprowadza emerytów. Na Reymonta nie zjawiają się 30-kilkulatkowie, którzy myślą już tylko o tym, żeby podpisać jeszcze jeden kontrakt i przez następny rok pobierać pensję. Z obcokrajowców pozyskanych w tym roku i aktualnie będących w klubie najstarsi są Ivan Gonzalez i Victor Perez (29 lat). Pozostali mają maksymalnie 27 wiosen na karku. Co więcej: Denys Bałaniuk, Martin Kostal, Marko Kolar, Tibor Halilović czy Zoran Arsenić to przedział 20-23 lata, czyli można ich jeszcze wypromować i sprzedać z dużym zyskiem.
Po trzecie - na razie nowy kierunek dość dobrze się sprawdza. Wisła po ośmiu kolejkach ma taki sam dorobek co Legia Warszawa i traci zaledwie dwa punkty do lidera. Licząc natomiast cały okres pracy Ramireza, zajmowałby on dziś siódme miejsce (25 meczów, 36 punktów, 11 zwycięstw, 3 remisy, 11 porażek, gole 34:34). Z pewnością nie jest to rezultat rozczarowujący.
Jest też jednak druga strona medalu. Tak wielu obcokrajowców w klubie - zwłaszcza z jedną dominującą nacją - łatwo może doprowadzić do podziałów w szatni. Trudniejsza jest też komunikacja, szczególnie w momentach kryzysowych, gdy wymagana jest większa mobilizacja i odpowiedzialność. Niewielu jest dziś w Wiśle zawodników, dla których znaczy ona coś więcej i wcale nie mamy na myśli naiwnych deklaracji o dozgonnej wierności. Przybyszowi z zagranicy znacznie łatwiej w trudnych chwilach zlekceważyć wszystko i odejść w pierwszym dostępnym kierunku niż Polakowi, który z aktualnych niepowodzeń będzie musiał się tłumaczyć również za kilka lat.
Wielu nowych z miejsca wskakuje do składu, co przestaje się podobać polskim piłkarzom. Rafał Boguski, Paweł Brożek czy Patryk Małecki mają coraz większe powody do niezadowolenia i nie chodzi nawet o to, czy jak już grają, to dają argumenty sportowe. Kiko Ramirezowi coraz trudniej będzie utrzymać szatnię w ryzach, chyba że zacznie seryjnie wygrywać. Wtedy każda jego decyzja obroni się sama.
Zasadne jest też pytanie: jak to będzie wyglądało w razie zwolnienia Ramireza? Trudno zakładać, żeby jego pozycja ze względu na liczbę rodaków w kadrze była dużo mocniejsza niż reszty kolegów po fachu w Ekstraklasie. Przyjdzie gorsza seria i różnie może być. Wielu tych piłkarzy jest w Krakowie głównie ze względu na niego. Co wtedy z zagranicznym zaciągiem? Czy to wszystko się nie posypie i podziały nie ruszą na dobre? Nawet jeśli przyjdzie kolejny Hiszpan, może chcieć zrobić swoje porządki.
Generalnie nowy zaciąg bez wątpienia nie zaniża poziomu, ale tak naprawdę regularnie różnicę robi tylko Carlitos. Pozostali w mniejszym lub większym stopniu korzystają na dobrym wrażeniu, które stwarza. Nie sposób dziś stwierdzić, kto naprawdę będzie wzmocnieniem. Ivan Gonzalez obiecująco zaczął, lecz od dłuższego czasu spuszcza z tonu i częściej jest kandydatem do antyjedenastki kolejki niż grona najlepszych. Pol Llonch mimo wszystko chyba nigdy nie wyjdzie poza status "solidnego defensywnego pomocnika". Pozostali dopiero zaczynają swoją weryfikację.
Podsumowując: widać w polityce transferowej Wisły pewną logikę i konsekwentną realizację obranej strategii. Piłkarze nie są sprowadzani na podstawie Transfermarktu i maili od agentów, trener i dyrektor sportowy przeważnie znają ich nie od dziś. Dzięki temu ryzyko niepowodzenia przy takiej liczbie obcokrajowców jest mniejsze niż miałoby to miejsce w większości pozostałych przypadków. Nie zmienia to faktu, że cały czas ono istnieje, a pierwsze problemy (automatyczne miejsce w składzie dla nowych ku niezadowoleniu polskiej starszyzny) już są widoczne, w Krakowie będą musieli się z nimi zmierzyć. Dopiero wtedy okaże się, czy z tą filozofią "Biała Gwiazda" na powrót stanie się przynajmniej regularnym kandydatem do europejskich pucharów.