Autor zdjęcia: Daniel Trzepacz pogonsportnet.pl
Tomas Podstawski dla 2x45: Porto to dobra szkoła twardego charakteru. Czułem się na siłach, by dalej tam grać
Trudno było się z nim umówić, ale nie dziwota, skoro robi furorę w Ekstraklasie. Każdy chce go poznać i każdy chce wiedzieć – dla którego kraju jego serce bije mocniej? Można się zmęczyć tematem. Nie martwcie się jednak, to nie będzie kolejna nudna rozmowa o wyższości Orła Białego nad Orderem Chrystusa lub odwrotnie. Pomocnik Portowców opowiedział nam o dużo ciekawszych sprawach.
Jak to się stało, że muzyka była tak ważnym elementem jego życia i czego się dzięki niej nauczył? Na czym polega fenomen akademii FC Porto? Dlaczego piłkarze wyszkoleni w Portugalii szybciej myślą na boisku niż Polacy? Dlaczego nie przebił się w ekipie Smoków? Jak postrzegał Ekstraklasę przed przyjściem do niej i już po? Dlaczego wybrał Pogoń, a nie dalszą karierę w Portugalii? Jak idzie mu deklinacja w naszym języku? Poznajcie Tomasa Podstawskiego. Zapraszamy!
***
Mariusz Bielski, Dawid Zieliński (www.2x45.info): - Co słychać u twojego wujka, Luisa Figo?
Tomas Podstawski: - (Śmiech) No tak, jako dziecko miałem jego koszulkę. On wtedy był bardzo znany, jeden z najlepszych zawodników w portugalskiej kadrze. A ja nabierałem kolegów, że skoro przyjechałem stamtąd, on jest moim krewnym i sprezentował mi swoją koszulkę. Bywało śmiesznie.
- Pochodzisz ze sportowej rodziny, więc pewnie nietrudno było w tobie zaszczepić bakcyla do różnych dyscyplin.
- Nie da się ukryć. Jak mama i tata uprawiali sport, to my również. Mam dwóch braci, mieliśmy do tego okazje. Bardzo często chodziliśmy na basen, jeździliśmy na rolkach, graliśmy w kosza, siatkówkę... W wolnym czasie udawaliśmy się do pobliskiego parku i tam się grało w różne gry. Wiecie, to też dlatego, że w Portugalii jest zawsze więcej słońca, dłużej jest widno, generalnie klimat sprzyjał, by uprawiać dużo sportu. Często jeździliśmy także na rowerach. Dobrze to wspominam, bo dzięki temu utrzymywaliśmy ze sobą dobre relacje, byliśmy zgraną rodziną.
- Zauważyłeś u siebie, że tamte dyscypliny w jakiś sposób pomogły ci potem w grze w piłkę?
- Zarówno jako sportowiec oraz człowiek takie coś zawsze rozwija. Na przykład indywidualne sporty rozwijają odpowiedzialność. Sądzę, iż to było dobre dla nas wszystkich, bo dzięki temu mogliśmy wyćwiczyć pewne specyficzne cechy. W FC Porto mieliśmy kiedyś zawodnika, który mnóstwo czasu spędzał na grze w siatkówkę, więc wytrenował nie tylko doskonały wyskok, ale również timing. Pojedynek główkowy nie zawsze wygrywa wyższy czy ten, kto wyżej skacze. Odpowiednim wyczuciem chwili i ustawieniem da się te sprawy nadrobić, jeśli właściwie przeanalizuje się tor lotu piłki. Myślę, że takich detali sporo by się znalazło i na mnie inne sporty też dobrze wpłynęły.
- Wszechstronny jesteś też poza boiskiem. Skąd twoje zamiłowanie do muzyki?
- Cała rodzina zawsze miała kontakt z tą sferą sztuki. Babcia od strony taty śpiewała w chórze kościelnym, moja ciocia jest primadonną opery szczecińskiej, w Portugalii wszyscy ćwiczyli grę na różnych instrumentach - flecie poprzecznym, gitarze, pianinie. Dziadek grał na akordeonie. Jak spotykaliśmy się z okazji Bożego Narodzenia to do tego wszystkiego jeszcze dochodził śpiew. Ja uczyłem się pod kątem muzycznym od 8. do 13. roku życia. Przestałem, gdy przeszedłem do FC Porto i musiałem więcej czasu poświęcić piłce.
- Sam się zainteresowałeś muzyką, czy to właśnie rodzina mocno popychała cię z tym kierunku?
- Kiedy spytasz dziecko co woli robić, to większość zapewne odpowie – pograć na konsoli. Ja jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom, że zwrócili mi uwagę na muzykę. Z perspektywy czasu czuję, że to było dla mnie dobre. Ale tak jak wspomniałem, w wieku 13 lat stanąłem przed wyborem - jedno albo drugie. Wygrał futbol, było mi po prostu do tego bliżej w sensie większej pasji. Nie wiem czy osiągnąłbym wysoki poziom w muzyce. Może tak, może nie...
- Nigdy to nie był dla ciebie plan B na życie?
- Nie. Zainteresowanie muzyką i kształcenie się przy jej pomocy wynikało też z rodzaju szkoły, do której uczęszczałem. Ale plan B miałem - zacząłem studiować stosunki międzynarodowe. Z graniem w piłkę łączyłem je przez rok, aczkolwiek na tym się skończyło, bo podróże zajmowały mi zbyt dużo czasu, znów trzeba było się zdecydować na jedno. Ale ogólnie rzecz biorąc nikt mnie nigdy nie zmuszał do niczego. Dziecko powinno czerpać przyjemność z dodatkowych zajęć. Mieć świadomość, że musi się uczyć, ale niech też sprawia mu to frajdę. Rodzice powinni dostrzegać czy dziecko jest zainteresowane daną rzeczą, czy nie.
Tomas Podstawski z braćmi
- Zaczynałeś grać w Boaviscie, ale mając 13 lat poszedłeś do FC Porto. Duży był ten przeskok?
- Na początku grałem w Boaviscie, ponieważ mieszkaliśmy bardzo blisko dzielnicy, gdzie znajduje się ten klub. Miałem może z 5 minut na pieszo na stadion. Logistycznie było łatwiej. Wiadomo, że na początku po prostu chodziło o to, abym razem z braćmi miał hobby. A Porto... Niesamowicie ogromny klub. Miałem te naście lat, a oni już wtedy obserwowali mnie i innych od dawna. Nie ukrywam, zawsze kibicowałem Smokom, więc kiedy trafiła mi się okazja, to czemu miałbym do nich nie przejść? Tym bardziej, że dawali doskonałe warunki do tego, by dalej rozwijać się jako młodociany piłkarz. Uczęszczałem do specjalnie przygotowanej szkoły, gdzie plan zajęć mieliśmy układany tak, aby nie kolidował on z treningami. Decyzja o przejściu do Porto nie była więc dla mnie trudna. Zresztą, wtedy przenieśli się ze mną także moi bracia, bo i ich obserwowali.
- Pytanie, kogo oni nie obserwują?
- Chyba wszystkich na świecie.
- Miałeś jakieś nieprzyjemności w związku z tym, że przeszedłeś z Boavisty do Porto? Relacje tych klubów i kibiców wobec siebie są raczej wrogie.
- Jasne, ale wtedy jeszcze byłem tylko juniorem, a nie zawodnikiem pierwszej drużyny. Nie miałem 22 lat, tylko 13, to zupełnie inna sytuacja. Wszyscy to rozumieli. Na tym etapie wrogość nie jest odczuwalna. Oczywiście takich ruchów trzeba się spodziewać, bo Porto to znacznie większy klub niż Boavista. Ona ma bardzo trudno, by utrzymać u siebie najlepszych chłopaków. Z perspektywy młodych piłkarzy też nie ma się co dziwić przenosinom do Porto, skoro ono oferuje lepsze perspektywy rozwoju.
- Czym wyróżnia się akademia FC Porto na tle innych?
- Ją zawsze porównuje się do szkółek Benfiki oraz Sportingu. Szczególnie u tych drugich łatwo zauważyć jak ochoczo stawiają na młodzież, którą wiele lat wychowywali. W Porto kładzie się duży nacisk na wyniki. Zawsze musisz mierzyć najwyżej, czyli w mistrzostwo kraju i dojść jak najdalej w Lidze Mistrzów. Mówię teraz o seniorach. Sporting natomiast za cel nadrzędny stawia sobie samo wypromowanie jak największej liczby wartościowych zawodników. Możesz być bardzo młody i przebić się u nich. 17 czy 18 lat i możesz trafić do pierwszego składu. Druga strona tego medalu jest taka, że w XXI wieku mistrzostwo wygrali zaledwie raz, w sezonie 2001/02. W Porto nie ma "obsesji" wprowadzania wychowanków za wszelką cenę. Smoki zawsze miały sporo świetnych graczy z Ameryki Łacińskiej. Tym trudniej jest się wypromować w Porto, choć wydaje mi się też, że powoli się to zmienia. Dlatego swego czasu powstała drużyna B, aby ułatwić młodzieżowcom przeskok z futbolu juniorskiego do seniorskiego. Sam byłem częścią zespołu rezerw, który zajął 1. miejsce na drugim poziomie rozgrywkowym, lecz z wiadomych przyczyn nie mogliśmy awansować. Organizacyjnie to wygląda bardzo dobrze, no a młodzieżowcy ogrywają się na sensownym poziomie.
Podejście do juniora w Porto jest kompleksowe, wszystko dokładnie opracowano. Określają jak dany zawodnik ma się uczyć, czego dokładnie, co musi poprawić, z kim powinien trenować, które ćwiczenie wykonywać w tym wieku, aby polepszyć jeden aspekt, a jakie w innym. Kładzie się nacisk na technikę. Infrastruktura jest świetna - kilka boisk naturalnych i sztucznych w samym mieście oraz poza nim. Do tego zapewnia się dzieciom opiekę psychologów, fizjoterapeutów, lekarzy, dba się o kontakt ze szkołą, do której uczęszcza dany junior. Pilnują i dopytują: "dlaczego on nie ma lepszej oceny z matematyki?". Jeśli nie masz dobrych stopni, to potem nie grasz w klubie.
- Ty zawsze grałeś?
- Zawsze byłem dobrym uczniem, nie trzeba było się o mnie martwić (śmiech)! Chodzi mi o to, że w Porto dbają o całość twojego rozwoju też jako człowieka. Utrzymują dobry kontakt z rodzinami. Co ciekawe, mniej więcej od czasów Mourinho zaczęto zamykać treningi, żeby rodzice nie brali w nich udziału, bo dzieciaki czuły zbyt dużą presję.
- To jest wielki problem w Polsce.
- Nie wejdziesz na zajęcia. Rodziców odsyła się do specjalnego budynku, gdzie czekają na pociechy. Przestrzega się tego w każdym roczniku. Bo tak to ojciec ogląda trening, a potem w domu mówi mu: "po co podawałeś jak sam mogłeś strzelić bramkę?". Najgorzej, gdy krzyczą podczas ćwiczeń, wymagają samych wygranych i żeby każdy był najlepszy w drużynie. Każdemu marzy się drugi Cristiano Ronaldo w rodzinie albo Lewandowski, a to nie tak.
- Wspomniałeś wcześniej, że w Porto zawsze liczy się wynik, ale to chyba nawet dobrze, bo potem łatwiej jest się przyzwyczaić do dużej presji już w pierwszym zespole.
- Presja zawsze jest w tych wielkich klubach, trzeba zwyciężać i zdobywać trofea. Czuć to w Porto. Tym bardziej, że ono zawsze porównuje się potem do Sportingu i Benfiki - kto w danym roczniku osiągał lepsze wyniki, dlaczego i tak dalej. Czasami ta presja chyba jest aż za duża. Ale wiadomo, za luźno też nie może być, bo musisz umieć rywalizować i radzić sobie z wymaganiami kibiców. Dorosła drużyna gra przecież przy publiczności typu 40-50 tysięcy fanów na trybunach, także podczas bardzo trudnych meczów z ekipami z Lizbony. Ludzie są wtedy bardzo wymagający.
Uważam, że Porto to dobra szkoła twardego charakteru. Ja widzę, że to utworzenie drużyny rezerwowej sporo pomogło młodym chłopakom w zdobywaniu także takich doświadczeń. Przeskoki bezpośrednio z U-19 do zespołu seniorskiego czasami bywało niezwykle trudne. Ja rozegrałem na drugim poziomie ponad 100 spotkań, występowałem przeciwko piłkarzom, którzy spędzili wiele czasu w tamtejszej ekstraklasie w dobrych klubach. Przy nich można się dużo nauczyć, wyrobić wyższą intensywność. W Pogoni też są rezerwy, ale w III lidze, więc różnica między nimi, a pierwszą ekipą jest znacznie większa. Uważam, że dzięki drużynom B skorzystały także młodzieżowe reprezentacje Portugalii. Chłopcy mający po 17-18 lat regularnie występują w rezerwach, więc mogą łatwiej i szybciej pokonywać kategorie wiekowe. Mają doświadczenie, a zatem potrafią już wyraźnie wpłynąć na grę zespołu U-19 czy U-20. To się da rozpoznać na poziomie detali - kto lepiej zbiera drugie piłki albo kto się czuje bardziej pewny siebie, gdy trzeba utrzymać jednobramkowe prowadzenie.
- Czy w radzeniu sobie z presją pomogły ci jakoś twoje muzyczne występy sceniczne?
- W muzyce i w sporcie jest trochę inaczej. Kiedy grałem na skrzypcach dawałem raczej kameralne koncerty, powiedzmy na 30-40 osób. Jasne, trema zawsze się pojawiała, ale z innych względów. Każdy siedzi skupiony, w ciszy i wystarczy jeden malutki błąd, a utwór jest zepsuty. Nie naprawisz tego. Za późno. Jak się od razu nie skoncentrujesz, to zaraz zrobisz drugi i trzeci. A w piłce częściej trafia się okazja, by się poprawić. Ryzyko bardziej się opłaca, bo okej, możesz zanotować 3-4 straty, ale za piątym razem dasz trudne podanie, dzięki któremu wygrasz mecz i zostaniesz bohaterem. W tuszowaniu błędów pomagają też koledzy.
- Czy cała akademia FC Porto gra według jednej, ściśle określonej filozofii? Takie samo ustawienie, podobne schematy, role piłkarzy...
- Zazwyczaj jest ten sam, takie było założenie. Wiele zależy od tego jak akurat gra pierwsza drużyna. Zasady nie są jednak bardzo restrykcyjne. Czasem po prostu zmieni się trener i pewne rzeczy będzie chciał robić inaczej. Uważam, że to dobrze dla juniorów, bo dzięki temu mogą też stać się bardziej wszechstronni. Oczywiście da się określić pewne cechy charakterystyczne dla futbolu FC Porto. Należy jak najczęściej atakować, dużo grać podaniami, piłkarz musi świetnie panować nad futbolówką, ustawiać się... Często jednak pokazuje się jak osiągnąć cel w nieco inny sposób. Tak typowo w Portugalii grywało się 1-4-3-3 z jednym defensywnym pomocnikiem. No ale zdarzały się odstępstwa, my na przykład w U-19 używaliśmy 1-4-4-2 z diamentem. Mieliśmy Andre Silvę (dziś Sevilla) i Goncalo Paciencię (dziś Eintracht Frankfurt), więc należało maksymalnie wykorzystać potencjał obu napastników. Generalnie jednak takie ujednolicenie taktyczne dawało sporo pozytywów, ponieważ dzięki temu, przechodząc licznymi grupami z jednej młodzieżówki do drugiej, byliśmy już zgrani, wykorzystywaliśmy automatyzmy.
- Jakiś czas temu Kibu Vicuna powiedział nam, że w Hiszpanii od najmłodszych lat trenuje się tam po pierwsze - w dużej większości z piłką; po drugie - zawsze z przeciwnikiem. Dzięki temu junior równocześnie rozwija się techniczne, a także uczy się podejmowania jak najlepszych decyzji w trudnych sytuacjach. Jak to wygląda w Portugalii?
- Ważną rolę odgrywa gra w małych grupach, na małych przestrzeniach. Dzięki temu częściej masz kontakt z piłką. Mnóstwo czasu poświęca się na grę na jeden lub dwa kontakty. Futbolówka musi ciągle być w ruchu, a nie leżeć przy nodze. W ten sposób uczysz się jak najszybszej gry na małej przestrzeni. Kiedy ćwiczysz coś codziennie, to potem robisz różne rzeczy automatycznie, bez zastanowienia. Dokonujesz dobrego wyboru boiskowego bez zbędnego myślenia o nim. Widzę różnice między Portugalią a Polską. Tutaj częściej bywa tak, że po 70. minucie, gdy zawodnicy są już zmęczeni, gra się na zasadzie... pięciu broni, pięciu atakuje. W środku pola robi się duża dziura i albo zagrywa się długie podania, albo holuje piłkę przez kilkadziesiąt metrów. Czym więcej masz miejsca, tym więcej czasu otrzymujesz do namyślenia się, co niekoniecznie dobrze wpływa na twoją decyzyjność.
W Portugalii natomiast gra się na trzydziestu-czterdziestu metrach. Każdy jest blisko siebie. Dzięki temu po stracie znów możesz wykonać szybki odbiór. A jeśli ciebie i kolegę dzieli duży dystans, i ktoś przegra w sytuacji 1 na 1, to ten drugi nie ma szansy zaasekurować cię, nadrobić błąd. W Portugalii częściej też broni się strefowo, w Polsce - tak mi się wydaje - polega się na rywalizacji indywidualnej. Każdy pilnuje swego. Powiedzmy, że jestem prawym obrońcą. Skrzydłowy schodzi do środka - idę za nim. Wybiega na zewnątrz - idę za nim. Schodzi nisko do rozegrania - idę za nim. I w ten sposób łatwo wyciągnąć kogoś z jego pozycji, tam zaś tworzy się dziura. W obronie strefowej ja musiałbym tylko porozumieć się z kolegą - patrz, on idzie tam, więc uważaj. Tamten do mnie, to zamienimy się kryciem, pilnuj strefy. Przy kryciu indywidualnym tworzy się mnóstwo wolnej przestrzeni.
(Tomas chwyta za stojące kubki i zaczyna je przestawiać po całym stole)
Jeden, drugi, trzeci idzie tu, więc reszta za nim. A za ich plecami pojawi się niepilnowane przez nikogo miejsce. Nagle w tę strefę idzie piłka, przeciwnik ma 3-4 sekundy więcej na rozwinięcie akcji. Gdzie pobiec, jak dośrodkować... Jasne, takie rzeczy zdarzają się i w Premier League, ale to błędy indywidualne. Im mniej takich sytuacji, tym większa jakość zawodników. Zliczasz sobie tego rodzaju detale i w końcu zauważasz z czego tak naprawdę wynika wielka różnica między ligą X i Y. Tak czuję te różnice, o które pytacie.
- W FC Porto spotkałeś Pepijna Lijndersa. Przeczytaliśmy o nim taką opinię, że facet wyprzedza swoje czasy. Zgodzisz się z tym?
- Owszem, współpracowałem z nim, ale nie prowadził żadnego mojego zespołu. Trenowałem z nim indywidualnie. Ze wszystkich młodzieżówek brał po kilku graczy i pod jego okiem wykonywali różne ćwiczenia. Ja pracowałem u niego dwa razy w tygodniu, czyli często jak na dodatkowe zajęcia oprócz normalnego treningu. Skupialiśmy się na grze 1 na 1, dośrodkowaniach, zagraniach słabszą nogą, specyficznych strzałach. Na przykład z przewrotki. Jakbym próbował uderzać w ten sposób za każdym razem podczas zwykłej sesji, to by wszyscy pomyśleli o mnie: "nooo, jakiś wariat". A z Lijndersem wykonywaliśmy takie rzeczy. To się normalnie trenuje. Dlaczego Cristiano Ronaldo udał się taki fantastyczny gol przewrotką? Bo się tego perfekcyjnie nauczył – wiedział kiedy wyskoczyć, jak wysoko, co zrobić technicznie. Pepijn miał cały repertuar ćwiczeń. Większość nazywaliśmy na cześć genialnych piłkarzy – Pirlo, Zidane, Ronaldinho i wielu innych. Albo trenowaliśmy też strzały głową, ale takie, żebyśmy potem mogli wykonać bezpieczny pad na ziemię przodem. Mówi się potem, że ktoś ma instynkt, na przykład strzelecki, a to wszystko się trenuje.
- Przychodzi na myśl Andre Silva, który był chyba ostatnim takim wielkim talentem z portugalskim paszportem, jaki wypłynął z Porto do Europy.
- My nawet razem chodziliśmy do szkoły! Potem też wspólnie trafiliśmy do młodzieżowych reprezentacji. Cóż, on dostał szansę, aby zaistnieć w pierwszym zespole. Wiecie jak to jest w sporcie. Musisz ciężko pracować, musisz mieć talent, lecz także trochę szczęścia. Nie wiem, na przykład nie odnieść kontuzji we właściwym czasie. Albo akurat trafić na okres, gdy na twojej pozycji nie ma innego wielkiego zawodnika. U niego to wszystko się zgrało. Nie było Jacksona Martineza ani Radamela Falcao, Aboubakar został wypożyczony... Dostał okazję, ale też dlatego, że wcześniej sumiennie pracował. Nic za darmo. Został wrzucony między rekiny, dał im radę, nie utonął. Podołał presji, chciał się z nią mierzyć, był głodny gry na wysokim poziomie, nie bał się mieć piłki przy nodze. Cieszę się, że może rozwijać karierę w Sevilli. W Milanie co prawda nie poszło mu dobrze, aczkolwiek wraca na swój najlepszy poziom. Można się domyślać - gdyby akurat za konkurenta miał powiedzmy Falcao, to być może nigdy nie zaistniałby w pierwszym zespole? Okoliczności mu jednak sprzyjały, wykorzystał szansę. Potem strzelił w finale Pucharu dwa gole z Bragą, a w następnym sezonie został już ważnym graczem pierwszej drużyny. Dzięki temu, iż w młodzieżowej reprezentacji zaliczył sporo występów był również pod lupą ludzi ze sztabu drużyny seniorskiej, więc za chwilę znów poszedł dalej. Resztę historii znamy.
Tomas Podstawski z Andre Silvą
- Ty też prawie miałeś swój moment, bo byłeś powołany do kadry pierwszego zespołu na mecz z Manchesterem City, znalazłeś się na ławce. Dla młodego chłopaka to musiało być wielkie przeżycie.
- Zwolniło się akurat miejsce, więc na nie wskoczyłem. Ale czy planowali wówczas jakoś we mnie mocniej zainwestować? Nie, chciano mnie wówczas po prostu nagrodzić za dobrą pracę. Wówczas regularnie nie trenowałem z pierwszą drużyną, zrobiono dla mnie wyjątek. Oczywiście, że wtedy czułem się szczęśliwy. Znalazłem się pośród Defoura, Otamendiego, Jamesa, Maicona, Fernando, Hulka. Bardzo dobry był tamten zespół. Ja następnie wróciłem do U-17 i robiłem swoje w kolejnych sekcjach. Dopiero później stworzono też drużynę rezerwową, gdzie dużo grałem. A czy to, że nie dali mi większej szansy było dobrą czy złą decyzją? Nie dojdziemy. W Porto zawsze celem było wzięcie jednego chłopaka z danego rocznika do pierwszej drużyny.
- Ile razy czułeś, że jesteś blisko zaistnienia w pierwszej drużynie?
- Chyba wcale. To jest też tak, że jak masz otrzymać większą okazję w pierwszym zespole, to starsi koledzy z niego muszą wyrażać coś wobec ciebie. Na zasadzie: "okej, to może być gość, który niedługo będzie z nami normalnie grał". Nigdy czegoś takiego nie czułem. Traktowali mnie neutralnie. Znakiem byłoby też "wprowadzenie" od trenera. "Patrzcie panowie, to jest Tomek Podstawski, będzie z nami pracować przez miesiąc, bo chcę go uważnie obserwować". Nic takiego w moim przypadku nie miało miejsca. Czemu? No cóż, skąd mam to wiedzieć?
Później więcej szczęścia miał Ruben Neves, który obecnie gra w Wolverhampton. W tym samym czasie, w lipcu, ja przebywałem na turnieju U-19, gdy dotarliśmy do finału [Portugalia przegrała 0:1 - przyp. red.]. Fernando został sprzedany do City, Casemiro jeszcze nie przyszedł z Realu. Mikel Agu był kontuzjowany. Następny w kolejce – teoretycznie – byłbym ja, ale miałem na głowie sprawy reprezentacji. No to wskoczył Ruben Neves, dwa lata młodszy ode mnie, trenujący wtedy z drużyną B. Spodobał się Lopeteguiemu, potem bronił się dobrą grą. Został w pierwszej ekipie, a ja, kiedy wróciłem z reprezentacji, ponownie trafiłem do rezerw. Za chwilę doszedł jeszcze Casemiro i nie starczyło dla mnie miejsca. Może gdybym wtedy nie brał udziału w młodzieżowych mistrzostwach Europy trafiłbym na stałe do seniorów Porto? A może dostałbym szansę i się nie sprawdził? Można tylko gdybać.
- Czujesz żal do Lopeteguiego, Peseiro czy Nuno, że ci nie zaufali?
- Szkoda, pewnie, ale w sumie co miałem zrobić? Iść, pukać do gabinetów i mówić "Hej, to ja, Tomek, weźcie mnie do pierwszego zespołu"? Nie no, bez przesady. Aczkolwiek byłem nieco zaskoczony, kiedy powiedzieli mi, że powinienem szukać sobie nowego klubu. Ok, ich decyzja i trzeba ją szanować. To już się działo po Igrzyskach Olimpijskich w 2016 roku i po mojej kontuzji więzadeł, gdy pauzowałem ponad 7 miesięcy. W kwietniu wyzdrowiałem, w maju jeszcze czasami trenowałem z pierwszym zespołem, ale niedługo potem Porto obrało taką politykę wobec niektórych zawodników, że nie chcieli ich wypożyczać, tylko po prostu rozwiązywano umowy.
- A uważasz się za pechowca? Nie chcemy cię dołować, ale… masz na koncie przegrany finał U-19 z Niemcami, twój jedyny gol w Setubal to ten w meczu przegranym 2:5, sprokurowany karny na Doscie w finale Pucharu Ligi, pudło w serii karnych, które dało Sportingowi wygraną, Imbula został sprowadzony na twoje miejsce, choć okazał się niewypałem. Do tego te zerwane więzadła...
- Imbula przyszedł za 20 milionów. I co, miał siedzieć na ławce moim kosztem? Co to by była za inwestycja? Kiedy tyle płacisz za zawodnika, trzeba na niego stawiać. W ogóle uważam, że stosunkowo mało Portugalczyków gra regularnie w naszej ekstraklasie. Należy się cieszyć, że w Polsce próbuje się bronić polskiego zawodnika. Są podejmowane działania, aby rozwijali się jak najlepiej. W Portugalii nie ma o tym mowy. W drużynie wśród najważniejszych piłkarzy znajdzie się 15 cudzoziemców i będzie w porządku.
Wracając jednak do pytania – ogólnie nie odbieram się jako pechowca. Na przykładzie tych mistrzostw U-19 – przecież my zajęliśmy drugie miejsce, inni nie osiągnęli takiego wyniku. W innych rozgrywkach to Andre Silva zmarnował jedenastkę przeciwko Brazylii, a dzisiaj radzi sobie w Sevilli. W tamtym meczu Gelson Martins uderzył w słupek, potem nawet nie podszedł do karnego, a trafił do Atletico. Takie momenty nie definiują cię jako piłkarza. Dojście do finału Pucharu Ligi z Vitorią Setubal również uważam za pozytywne osiągnięcie, pomimo porażki w najważniejszym spotkaniu. Żebyście mieli obrazowe porównanie – to tak jakby teraz do finału Pucharu Polski doszło na przykład Zagłębie Sosnowiec, z całym szacunkiem, i mierzyło się w nim z Legią.
- Dlaczego tylko rok występowałeś w Vitorii Setubal?
- Wiele rzeczy zmieniło się wówczas wewnątrz klubu, dokonała się naprawdę spora rewolucja. Przyszedł inny prezes, dyrektor sportowy, trener, dużo innych piłkarzy i wyszło jak wyszło. Do tego doszły jeszcze problemy finansowe klubu... Ale ogólnie nie jest to temat, który chciałbym zgłębiać.
- Ta kontuzja, o której wspomniałeś wcześniej, sprawiła, że nie wypłynąłeś na szersze wody w portugalskiej piłce?
- Nie sądzę, by to było aż tak kluczowe. Po wyleczeniu urazu czułem się bardzo dobrze pod względem fizycznym. Bardziej skłaniałbym się jednak ku temu, że ważniejszy okazał się ten mój turniej U-19 i wskoczenie Rubena Nevesa oraz to, jaka była decyzja Porto co do mojego kontraktu tam. W Vitorii Setubal rozegrałem ponad 30 spotkań we wszystkich rozgrywkach. Czułem się na siłach, by dalej tam grać, ale plany klubu były inne. Wówczas zgłosiła się Pogoń i pod względem życiowym to była dla mnie duża decyzja, aby się tu przenieść na stałe. Z perspektywy czasu jestem jednak bardzo zadowolony i to wcale nie kurtuazja. Pogoń to klub na dobrym poziomie i ma perspektywy, by stać się jeszcze silniejsza. Szczerze wam powiem, że Vitoria Setubal wcale nie jest mocniejsza pod żadnym względem. Gdyby oba te zespoły rozegrały ze sobą 10 meczów, to bilans byłby bardzo wyrównany.
- Trener Runjaić był kluczowym argumentem za przeprowadzką do Szczecina?
- Oczywiście. Zadzwonił do mnie, opowiedział mi jaki ma pomysł na drużynę i na mnie w niej. Podobało mi się to, z jakim przekonaniem podchodzono do mojej osoby, jak walczono o to, by udało się dopiąć transfer. Przekonali mnie też tym, iż miałem stać się kluczową postacią zespołu, co jak widać ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Dla mnie perspektywa regularnej gry była najważniejsza. Mam dopiero 23 lata i nie mogę marnować czasu, chcę się pokazać z dobrej strony jak najszerszej publiczności. W Vitorii co prawda obowiązywał mnie jeszcze kontrakt na dwa lata, ale ani nie gwarantował mi wielkich pieniędzy, ani ja nie jestem po trzydziestce, aby odcinać kupony od kariery. Pogoń, trener Runjaić oraz pan Adamczuk prowadzili ze mną rozmowy. Jak sobie porównałem, że w lidze portugalskiej mogę spróbować gdzieś swoich sił, ale za 4-5 miesięcy okaże się, iż zmarnowałem ten czas, a w Pogoni miałem dużo większe szanse na regularną grę, to wybrałem pewniejszą opcję. Sądzę, że podobnie myśli większość zawodników. Powiedzmy jesteś piłkarzem Evertonu, w Premier League, choć cały czas siedzisz na ławce. Lepiej jest zatem pójść do powiedzmy Anderlechtu czy Club Brugge i tam regularnie występować, nawet w europejskich pucharach. Sam fakt przebywania w lepszym klubie nie oznacza przecież, że to jest lepsze rozwiązanie dla rozwoju kariery danego piłkarza.
- Trudno uwierzyć, że nie chciał cię żaden inny klub z ligi portugalskiej.
- To wszystko działo się już w sierpniu. Próbowało się, ale większość zespołów miało już wtedy zamknięte kadry, bo do transferów przygotowywały się od maja. Okres przygotowawczy też zmierzał ku końcowi. Nie ukrywam także, iż aspekt finansowy również miał znaczenie. Każdy chce jak najlepiej zarabiać, a portugalskie kluby nie oferowały komfortowych warunków. Dodając do tego brak pewnego miejsca w składzie takiej ekipy – uważam, że nie miałoby to sensu.
- Jakie miałeś wyobrażenie o polskiej piłce, zanim trafiłeś do Pogoni?
- Wiedziałem, że Ekstraklasa to nie jest jakaś wielce atrakcyjna liga. Oglądają ją głównie Polacy oraz wszyscy ci, którzy przy niej pracują na przykład w skautingu. Ogólnie jednak jakość jest dobra, szczególnie w sensie indywidualnym - technicznie czy fizycznie. Co się wyróżnia negatywnie, to przygotowanie taktyczne – pod tym względem czuję, że w Portugalii szkoli się znacznie lepiej. Dlaczego w europejskich pucharach nie idzie? Moim zdaniem różnica nie tkwi w przygotowaniu fizycznym czy w umiejętnościach technicznych, bo wszystkie podstawowe elementy polski piłkarz ma opanowane we właściwym stopniu. Mentalnie też są całkiem silni. Są profesjonalni, lubią pracować, potrafią radzić sobie z presją, słuchają trenera, mają zasady i ich przestrzega. Kluczowa różnica pojawia się dopiero w kwestii doświadczenia, podejmowania decyzji oraz w taktyce. Ja w Pogoni czuję się bardzo dobrze biorąc pod uwagę te wszystkie wyżej opisane rzeczy i nasze ostatnie wyniki udowadniają, że nie wzięły się z przypadku. Tylko trzeba być cierpliwym, ponieważ w Ekstraklasie robi się dużo zmian, a udoskonalenie jednej strategii wymaga trochę czasu. Tam, gdzie choćby personalnych roszad jest sporo, tam trudno o stabilizację. W Pogoni też potrzebujemy ją utrzymać, aby kontynuować naszą pozytywną passę.
- Tak patrząc z zewnątrz wydaje się, że w ogóle w zespole Pogoni jest dobra atmosfera do gry i pracy.
- To prawda, ja również doskonale czuję w drużynie. Jest nam łatwiej o tyle, iż posiadamy wspólny cel, nikt nie gra głównie pod siebie, tylko stara się budować markę całego zespołu ze świadomością, że jeśli drużynowo wykręcimy fajny wynik, to i tak poszczególni zawodnicy się wypromują. Im więcej piłkarzy w ekipie ma takie podejście, tym lepiej się pracuje. To proste. Aktualnie mamy szóste miejsce i być może niektórych to satysfakcjonuje, biorąc pod uwagę to, że na początku sezonu szło nam fatalnie i znaleźliśmy się na samym dnie tabeli. A są też tacy, dla których to jest żadne osiągnięcie, są głodni większego sukcesu. Czy to będzie możliwe – tego nie wiem. Na razie zależy nam, by dobrze zamknąć rok i dopiero potem będziemy myśleć jak zrobić różne rzeczy na wiosnę. Trzeba tylko mieć świadomość tego, że wiele spraw może nagle przybrać zupełnie przeciwny obrót. Zaczęliśmy ten sezon fatalnie, lecz odwróciliśmy kartę. Teraz najtrudniejsze jest to, aby utrzymać tę dobrą dyspozycję, aby nie spaść ponownie. Ciężko pracowaliśmy na te obecne wyniki. Sam styl nie znaczy bez nich wiele. Możesz grać ładnie i mieć 13. albo 4. miejsce. Po skuteczności widzisz jakość, która oznacza, że dany zawodnik jest i dynamiczny, i ma technikę, i szybko myśli...
Kluczowe jest to, aby mieć świadomość, że dalej trzeba pracować tak samo intensywnie, nie zadowalać się obecną sytuacją Pogoni. Mieliśmy też parę problemów kadrowych - ostatnio kontuzji doznał Buksa, ale Guarrotxena czuje się na siłach, by go zastąpić. Nie było Dwalego, więc grać może Malec, albo za bramkarza wskoczyć Budziłek i też da radę. Myślę, że naszą siłą jest też to, iż każdy ma poczucie, że jest w stanie skutecznie zawalczyć o swoje miejsce i wnieść do gry drużyny coś pozytywnego. Kadra Pogoni jest wyrównana, więc wzmaga rywalizację. Jeśli ktoś doznaje kontuzji, to może stracić swoje miejsce i długo go nie odzyskać, ale świadomość tego zwiększa naszą efektywność. I wtedy cóż, jeśli w danym składzie robi się dobre rezultaty, to też trudno ten skład zmieniać, nie ma ku temu powodów. Niemal na każdej pozycji mamy mocno rywalizujących ze sobą zawodników, dlatego powoli stajemy się lepsi.
- Jak duży wpływ na twoją decyzję o przenosinach do Pogoni miał fakt, iż posiadasz rodzinę w Polsce?
- Nie mam wątpliwości, że to było ważne. Gdyby zgłosiła się po mnie drużyna na takim samym poziomie, ale na przykład z Bułgarii, to nie zdecydowałbym się na przenosiny. W Polsce łatwiej było mi się odnaleźć. Blisko mieszka ciocia i wujek, mamy dobry kontakt. W Bydgoszczy, czyli całkiem niedaleko, mieszkają z kolei moi dziadkowie, zamierzam ich odwiedzić jeszcze przed Świętami. Kiedy byłem mały przyjeżdżaliśmy do Polski w związku z różnymi okazjami i mam dużo pozytywnych, szczęśliwych wspomnień z tamtych czasów. Spędzaliśmy tutaj wakacje. Automatycznie człowiek chłonął język nawet przez takie zwykłe rzeczy jak słuchanie radia. Gdy miałem z 8-10 lat, przejeżdżaliśmy przez granicę i widziałem już, że to Polska, od razu polepszał mi się humor, cieszyłem się. Zawsze dobrze się tu czułem i tak jest nadal. Aczkolwiek faktycznie nigdy nie myślałem, że moja kariera piłkarska potoczy się tak, iż będę tu zawodowo grał, a więc też mieszkał. Wcześniej mówiłem i podtrzymuję to – bardzo się cieszę z przenosin do Polski. Nie wiem jak długo zostanę, to zależy od mojej gry. Na pewno chciałbym jeszcze lepiej nauczyć się języka polskiego. Mnóstwo rozumiem, lecz chciałbym ładniej, płynniej mówić.
- W ogóle w jaki sposób ty się uczyłeś języka polskiego?
- Po prostu w domu go używaliśmy. Nie mam takiej wiedzy o nim, jaką przekazuje się w szkołach. Ani w wymowie, ani gramatycznie, zdaję sobie z tego sprawę. Czuć w moim akcencie jakbym nie był Polakiem, więc pragnę to poprawić. Znam też angielski oraz francuski, których uczyłem się w szkole i tam od podstaw wpajano nam właśnie mówienie z właściwymi akcentami. Teraz też zapisałem się na lekcje polskiego. Dobrze byłoby się lepiej wysławiać, by móc też lepiej wypadać podczas rozmów takich jak ta.
- Raczej powinieneś być z siebie zadowolony, bo mówisz bardzo dobrze.
- Ale wiem, że po portugalsku byłoby lepiej, używałbym innych słów, potrafiłbym określać pewne sprawy bardziej precyzyjnie.
- Sorry, nadrobimy przed następnym razem!
- Powolutku i na pewno będzie szło mi po polsku coraz lepiej. Gramatyka jest najtrudniejsza, odmiana przez przypadki (śmiech).
- Nie martw się, na tym się wykładają nawet sami Polacy.
- Okej! (śmiech)
- Na koniec wróćmy jeszcze do piłki. Kibice kochają statystyki, więc wyliczyli sobie, że od kiedy Tomek Podstawski jest w Pogoni, Portowcy byliby na pierwszym miejscu w tabeli za ten okres. Często można spotkać się z opinią, że umiejętnościami przerastasz Ekstraklasę. Czujesz to?
- Wspominałem wcześniej, że jestem szczęśliwy z przenosin tutaj, bo ja gram całkiem nieźle, ale też podoba mi się to, jak gra Pogoń. Warto to podkreślić. Wiem, że trudno byłoby mi się odnaleźć na przykład w stylu gry Zagłębia Sosnowiec opartego praktycznie na samych kontrach. Nie chodzi mi o to, aby rozsądzać czy taki sposób jest dobry, a taki zły. Jest po prostu inny, lecz ten nasz na pewno bardziej mi odpowiada. Trener Runjaić lubi, kiedy często mamy piłkę przy nodze, a ja też dobrze odnajduję się w takich sytuacjach.
Jednocześnie czuję też, że jeszcze nie pokazałem wszystkiego co mam najlepsze, że mogę lepiej podawać, kierować akcjami czy nawet strzelać i dawać asysty. W ostatnim meczu miałem na przykład 73% udanych podań, wcześniej ta skuteczność była wyższa, więc mogę się poprawić. Oczywiście wszystko trzeba umieścić w kontekście danego meczu, na ile podejmujesz w nim ryzyko trudnych zagrań i tym podobne. Jeśli próbujesz dać koledze kluczowe podanie i wtedy zaliczysz stratę, jest to ryzyko wkalkulowane i one nie są niebezpieczne dla naszej obrony czy bramki. Dążę do tego, że statystyki pokazują jedną rzecz, inną zaś ukrywają i trzeba je umieć analizować. W Polsce chyba dużo się patrzy na liczby, więc tym bardziej cieszę się, że kibice wiążą ze mną akurat te dobre. Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż do końca sezonu nie będzie nam łatwo. Patrzymy do przodu, widzimy dokąd możemy zajść, ale w lusterko też się oglądamy, aby inni nas nie wyprzedzili. Ja oglądam i analizuję swoje mecze i widzę, że na przykład w tym mogłem jeszcze częściej być przy piłce, a w tamtym zagrać inaczej w pewnej sytuacji. Generalnie jestem zadowolony z mojej gry, choć mam też świadomość posiadanych rezerw. Moja adaptacja przebiegła tu bardzo szybko, co też pomogło. Chcę się polepszać w detalach, które w grze pomocników są decydujące, na przykład w zmianie rytmu czy w strzałach z dystansu.
- A propos - bramka z Lechem to najładniejsza bramka w twojej karierze?
- (Śmiech) Zdecydowanie, ale wiecie, nie mam wielkiego wyboru! Ostatnio też byłem blisko, nie wiem czy nie byłaby jeszcze lepsza. Na pewno uderzałem z dalszej odległości. Cieszę się, że udaje mi się odnajdywać w sytuacjach do oddawania takich strzałów. Ćwiczymy takie rzeczy, byśmy zaraz po przyjęciu umieli też jak najbardziej postraszyć bramkarza uderzeniem. Ruch musi być wykonany szybko, zarówno przy przyjęciu, jak i kiedy samemu prowadzi się piłkę. W Portugalii bym tego nie poprawił. Tam, owszem, gra się szybciej, ale tutaj mogę się usprawnić właśnie w prowadzeniu futbolówki, w ofensywnych działaniach, wzmocnić się fizycznie. To są inne aspekty, lecz ich też potrzebuję aby czuć się komfortowo na boisku.
- Jaki większy cel w karierze wyznaczył sobie Tomek Podstawski? Wypromowanie się i powrót do ligi portugalskiej, aby tam pokazać, że nie docenili cię?
- Tak naprawdę nie myślę o takich sprawach za dużo, nie chcę się zafiksować na jakimś punkcie. Dla mnie ważna jest koncentracja na pracy tu i teraz, dzięki czemu różne rzeczy – mam taką nadzieję – będą przychodziły do mnie powolutku. Nie szukam nic na siłę, niech kariera przebiega naturalnie. Zależy mi na jak najlepszym wykonywaniu swoich zadań i jeśli to sprawi, że będzie szansa pójść gdzieś wyżej – w porządku, wtedy zadecyduję jakie rozwiązanie będzie dla mnie lepsze. Póki co cieszę się chwilą, skupiam się na Pogoni, przeprowadzki do innych lig nie zaprzątają mi głowy. Tutaj też mogę się rozwinąć, a chciałbym również osiągnąć jakiś większy sukces z Pogonią, by kibicom dać więcej radości.
www.2x45.info