Autor zdjęcia: Youtube / Stomil TV
Grzegorz Lech dla 2x45: Spadliśmy w przepaść i nie wiemy, czy nas ktoś wyciągnie, czy mamy dalej w niej siedzieć
Stomil Olsztyn na skraju przepaści jest już od dłuższego czasu, ale teraz sytuacja naprawdę zmierza ku końcowi "Dumy Warmii i Mazur" w I lidze. Jak wygląda funkcjonowanie klubu po wycofaniu się prezesa Macieja Radkiewicza, czy zawodnicy Stomilu faktycznie zdali sprzęt? O co chodziło z sesją zdjęciową? I wreszcie - czy Stomil ma szansę przetrwać? Porozmawialiśmy o tym z Grzegorzem Lechem, jedną z ikon olsztyńskiego klubu.
Filip Gierszewski (www.2x45.info): - Czy przesłanki o zdaniu sprzętu są prawdziwe?
Grzegorz Lech: - Ciężko zdawać sprzęt, jeśli w dalszym ciągu nie wiesz, czy będziesz go jeszcze potrzebował, czy też nie. W poniedziałek chcemy przyjść do klubu, bo tak naprawdę, jeśli nie ma prezesa, to z kim my mamy rozmawiać? Nie ma w klubie pierwszej, decyzyjnej osoby, więc nie wiemy co zrobić. Czekamy więc na “kolejny” poniedziałek, może wówczas coś się wyjaśni. W sporcie lubią czasami dziać się cuda.
- Mówi pan o cudach, więc cały czas czekacie na korzystny obrót spraw?
- Jesteśmy bezsilni. W czasie weekendu nie możemy zrobić nic, taka jest prawda. Nie ma kto zagrać sparingu… Trudno jest powiedzieć cokolwiek pozytywnego na temat obecnej sytuacji. Jedyne, co możemy zrobić, to poczekać do poniedziałku i wówczas spotkać się z kimś, kto przekaże nam jakąkolwiek informację. Bo żadne poważne wiadomości jeszcze do nas nie dotarły, tylko jakieś domysły i szczątkowe zdania. A ktoś w końcu musi poinformować zawodników, czy są fundusze na to, żeby w ogóle przystąpić do pierwszego meczu czy generalnie do rozgrywek, czy nie ma tych pieniędzy. Trudno jest mi odnosić się do tych wszystkich wydarzeń. Prawdę mówiąc, zostaliśmy postawieni nad przepaścią i teraz praktycznie został poczyniony krok do przodu. Spadliśmy w tę przepaść i nie wiemy, czy nas ktoś wyciągnie, czy mamy dalej w niej siedzieć.
- W takiej sytuacji raczej trudno jest rozmawiać o jakichkolwiek planach sportowych na zbliżającą się rundę.
- Tak. Jeżeli chodzi o typowo sportowe tematy, to prawda jest taka, że, mówiąc kolokwialnie, będziemy musieli „rzeźbić”. Pomimo odbywających się codziennych treningów i pomimo, iż jest to klub piłki nożnej - sprawy sportowe były i są na marginesie. Świadczy o tym m.in. kadra pierwszego zespołu.
- W ostatnim tygodniu doszło też do bardzo niecodziennej sytuacji z sesją zdjęciową. Jaki był cel przewodni wyjścia na nią z nakryciami głowy?
- To była spontaniczna akcja. Nie chcieliśmy, aby były nam robione zdjęcia, bo nie mieliśmy jeszcze gotowej kadry. Nie wiadomo jeszcze co będzie z klubem, a my mamy robić zdjęcia do poważnego pisma? I tak naprawdę kto ma na tym zdjęciu stanąć, jeśli nie wiadomo czy ci, którzy mają kontrakty na to boisko wybiegną, a pozostałych osób jeszcze nie ma. Powiedzieliśmy, że nie chcemy tych zdjęć robić, że lepiej byłoby poczekać na rozwój sytuacji, zrobić je przed samym startem ligi. Lub w ogóle ich nie puszczać.
Zawsze na świeczniku takich sytuacji są piłkarze. I czemu my mielibyśmy w tamtym momencie za nią odpowiadać? Stawać w dziesięć osób do zdjęcia i firmować klub, a nawet miasto swoimi twarzami. Wyszło trochę na opak, bo odbiór zdjęcia zależny jest od systemu wartości odbiorcy. Dlatego część osób mogła pomyśleć, że do zdjęcia stanęły jakieś łobuzy. Nie poszło to w zamierzoną stronę, ale nikt nam nie wmówi, że nie szanujemy barw klubu, bo jesteśmy w nim tak długo i tyle dla niego oddaliśmy, że takie wnioskowanie w stosunku do nas jest nie na miejscu. Stomil Olsztyn to dla nas wartość sama w sobie.
Nie chciałbym już dalej drążyć tego tematu. Wyszło jak wyszło. Na pewno bardziej wymownym zdjęciem podsumowującym te wszystkie wydarzenia było to, na którym uwiecznionych jest osiem pustych krzeseł na tle śniegu. Ta fotografia w stu procentach oddaje to, co chcieliśmy przekazać i dobitnie pokazuje sytuację w Stomilu. Tamta akcja była czymś wymyślonym w sekundę. „Dobra, każą nam zrobić zdjęcie, to założymy komin i czapkę i wychodzimy”. Mówimy o braku szacunku do dziennikarzy, do barw klubowych, miasta… A czy ktokolwiek szanuje nas i nasze rodziny, zostawiając samych sobie?
fot. Kacper Kirklewski
- Parę miesięcy temu mówił Pan, że większość kwestii rozgrywa się poza zasięgiem piłkarzy. Czy tak było dotychczas?
- Tak, bez zmian. Ale pojawia się tu proste pytanie – za co piłkarz powinien być rozliczany? Za to, jak się przygotuje do meczu i jak wynik w nim osiągnie. Chcielibyśmy być oceniani tylko za to, ale dostajemy do tego za mało narzędzi, aby mowa była o sprawiedliwym osądzie naszej gry. My, jako starsi zawodnicy, musimy często zajmować się pilnowaniem szatni, aby ego zawodników nie doprowadziło do tego, że ona wybuchnie. Ten stan spowodowany jest tym, że byliśmy i jesteśmy oszukiwani, że nie mamy jak w spokoju przygotować się do spotkań, że ktoś był wyrzucany z mieszkania itp. Takimi właśnie, nie tylko sportowymi sprawami zajmowaliśmy się my, jako starszyzna, w naszej szatni. Tak jak pan powiedział, ciężko jest skupić się tylko i wyłącznie na sporcie i rywalizować z każdym jak równy z równym. Do meczów przygotowywaliśmy się na tyle, na ile umieliśmy i jakie wyniki wyszły, to wszyscy wiemy.
- Piątkowe rozmowy z dwoma potencjalnymi inwestorami, choć prowadzone w stopniu zaawansowanym, znów zakończyły się fiaskiem. W szatni pojawia się już pewnie frustracja tym ciągłym oczekiwaniem.
- Trzeba by stworzyć genezę owej sytuacji. Już we wrześniu prosiliśmy ludzi, którzy zarządzają klubem, żeby zauważyli, że to wszystko może potoczyć się w niezamierzoną stronę. Mówiliśmy, że sportowo nie mamy już sił i motywacji, aby zwyczajnie funkcjonować w klubie i apelowaliśmy o jak najszybsze uregulowanie tych spraw. I tak naprawdę miesiąc w miesiąc powtarzaliśmy nasze prośby, spotykaliśmy się z prezydentem Olsztyna, prezesem, przewodniczącym Rady Nadzorczej, a do teraz nic konkretnego z tego nie wynikło. Przychodząc na pierwsze styczniowe spotkanie powiedzieliśmy jasno: „Nie chcemy, abyśmy dopiero pod koniec lutego zobaczyli normalność, prosimy o to”. I co się dzieje? Mamy koniec lutego, a tej normalności dalej nie ma. I żeby nas nie zrozumiano źle – my nie mówimy o rzeczach, które są normalnością w polskiej piłce. Mówimy o standardach niższych jeszcze o poziom. To, co w innych klubach na poziomie pierwszej ligi jest normalnością, u nas jest luksusem.
- Nie odnosi pan wrażenia, że miasto raczej niechętnie garnie się do pomocy w odbudowie Stomilu?
- To jest dla mnie śliski temat, bo jednak miasto jest właścicielem klubu i moim pracodawcą. Nie muszę na ten temat zbyt wiele mówić. Mówią o tym fakty. To, co dzieje się wokół klubu pokazuje, w jakim kierunku poszły różne kwestie. Jest może jeszcze jakieś światełko w tunelu, które gdzieś tam się tli i w pewnym momencie może się to wszystko odwrócić. Na tę chwilę niewiele wiadomo, ten weekend jest raczej feralną porą na rozmowy na ten temat. Być może w poniedziałek rozmawialibyśmy w bardziej optymistycznych nastrojach.
- W piątek rano rezygnację złożył prezes klubu Maciej Radkiewicz. Jak Pan zareagował na jego decyzję?
- Totalnie spadło z nas ciśnienie. Jeszcze dwie godziny wcześniej byliśmy razem z drużyną na rozmowach u prezesa i on w pewnym stopniu zapewniał nas, że ma nadzieję, że następne negocjacje są już tylko formalnością. Przedstawiał nam już plan na przyszłość, co będzie chciał zrobić, aby Stomil poszedł do przodu. Niemniej po upływie dwóch godzin nastąpiło spotkanie w szatni, w którym prezes przekazał nam, że z rozmów z potencjalnym inwestorem są nici i on raczej poda się do dymisji, co uczynił kilka godzin później.
- W oświadczeniu były prezes napisał, że w swoim odczuciu zrobił wszystko, aby Stomil znalazł się w nowych rękach i był stabilny finansowo. Zgodziłby się pan z tymi słowami?
- Trudno jest mi się i zgodzić, i nie zgodzić. Nie nadzorujemy pracy prezesa, to on nadzoruje nas i nie wiem jakich dokładnie starań dołożył. Jeżeli przyciągnął inwestorów, których we wcześniejszych czasach nie było - czyli takich, którzy chcieli realnie zainwestować w klub - to wykonał swoją pracę. Ale jakie były to oferty wsparcia, w jakim stopniu miasto chciało dogadać się z tymi inwestorami, nie wiem. Musiałoby nastąpić obopólne porozumienie pomiędzy prezesem a właścicielem. Jeśli nie ma zgody na linii właściciel-prezes spółki, to chyba do końca nie zda to egzaminu. Ktokolwiek inny nie byłby prezesem, powinna to być ścisła współpraca, podążająca w tym samym kierunku. Widocznie w tym przypadku tak nie było.
- Jeśli drużyna nie zostanie ostatecznie skompletowana, co zrobi pan jako piłkarz? Będzie pan próbował jeszcze znaleźć jakąś drużynę, ma pan jeszcze jakiś plan na swoją najbliższą przyszłość?
- Swoją przyszłość wiążę z piłką, ale nie zamierzam już kontynuować gry. Wracając kilka lat temu do Stomilu powiedziałem, że to będzie mój ostatni klub. Stawiałem w nim pierwsze kroki w seniorskiej piłce i chciałbym też tu postawić swoje ostatnie. Ciągle jeszcze się łudzę, czekam z utęsknieniem na ten poniedziałek. Nie mogę spać, bo chcę, żeby ten dzień już nadszedł i żeby okazało się, że będzie mi dane zakończyć karierę w normalny sposób. Zejść z boiska, podziękować kibicom i zająć się budowaniem klubu w innej roli.
- O jakiej pan myśli?
- W dzisiejszej piłce jest ogrom możliwości, które dają udział w budowaniu klubu. Ukończyłem odpowiednie szkoły i cały czas się kształcę, aby być na bieżąco z informacjami. Uwierzy mi pan, że dostaliśmy również tu, w Stomilu, taką wiedzę poprzez doświadczenia, jeżeli chodzi o klub, że zdecydowanie jest co wykorzystywać. Człowiek uczy się przez całe swoje życie, a funkcjonowanie w trudnych czy też patologicznych warunkach sprawia, że stajesz się odporniejszy na wiele sytuacji. Bycie zawodnikiem Stomilu nie pozwoliło nam na wejście w strefę komfortu. A my nigdy nie pogodzimy się z takim traktowaniem, bo zdajemy sobie sprawę z potencjału, jaki istnieje wokół naszego klubu. Dzięki temu, że jesteśmy wychowankami Stomilu patrzymy z szerszej perspektywy na rozwój klubu, niż z tylko z poziomu boiska. Marzy nam się Akademia Stomilu Piłki Nożnej na europejskimi poziomie i wychowankowie grający na Piłsudskiego 69A.
www.2x45.info