Autor zdjęcia: własne
Mamrot prosi o czas, ale trener w Polsce go nie otrzymuje. Wynik musi być na wczoraj
Ireneusz Mamrot apeluje o czas, tak aby drużyna w końcu zaczęła grać jak należy. Problem w tym, że w polskiej piłce trener nie otrzymuje go wcale, wynik musi być na wczoraj, a pierwszym winowajcą zawsze jest szkoleniowiec. A przecież w klubie z Białegostoku zimą sporo się zmieniło.
- Boli mnie jedna rzecz: nikt nie chce słuchać tego, co mam do powiedzenia i nie daje mi żadnego czasu. Jest sporo zmian w zespole, a do tego część zawodników – Jesus Imaz czy Andrej Kadlec – przyszła z kontuzjami. (…) Trochę zmian było i na wszystko potrzebny jest czas. Przez to być może nasza gra cierpi, ale uważam, że z każdym meczem będziemy grać coraz lepiej. Nie da się wszystkiego zrobić od razu. (…) Jestem spokojny, że ten zespół będzie grał coraz lepiej – to słowa z sobotniej konferencji prasowej Ireneusza Mamrota po remisie z Górnikiem Zabrze.
Konferencji w pewnym sensie innej niż wszystkie dotychczasowe. Jagiellonii tylko w tym sezonie zdarzały się wysokie porażki na własnym stadionie ze Śląskiem Wrocław i Zagłębiem Lubin, ale wtedy u trenera Mamrota oprócz złości widziałem również spokój na przyszłość. Pewnie nie ma sensu to co napisałem, ale takie odniosłem wtedy wrażenie: wkurwienie katastrofalną grą przed własną publicznością i też jakiś plan zaradczy. Może właśnie dlatego jego reakcja była taka stonowana. W sobotę natomiast opiekun Jagiellonii nie tylko był zdenerwowany, ale również jakby podrażniony, a może nawet bezradny. Może stąd ten podniesiony głos i reakcja na zadawane pytania.
Po poniedziałkowych doniesieniach o gorącym krześle, na którym prawdopodobnie od kilku dni siedzi trener Mamrot możemy trochę inaczej spojrzeć na słowa wypowiedziane na sobotniej konferencji prasowej. O aktualnej sytuacji w klubie z Podlasia trochę może mówić zachowanie Guilherme i reszty piłkarzy po strzelonej pierwszej bramce z meczu przeciwko Górnikowi. Brazylijczyk wspólnie z kolegami pobiegł w kierunku ławki rezerwowych i dedykował tego gola właśnie szkoleniowcowi.
Sporo głosów na Twitterze, na forum kibiców Jagi, poniedziałkową reakcję Łukasza Olkowicza z „Przeglądu Sportowego” wzięło za kaczkę dziennikarską. Ot, typowy news, aby było o czym pisać i mówić. A może nawet namieszać w białostockim środowisku. Wątpię, że ktoś o tak uznanym nazwisku jak Olkowicz chciał robić coś takiego. Po prostu w klubie ze stolicy Podlasia zaczyna robić się nerwowo. Nie tak miał wyglądać początek nowego roku w wykonaniu białostoczan, zwłaszcza po żywych obrazach z tego poprzedniego. Wtedy piłkarze Jagiellonii odnieśli pięć pewnych zwycięstw, lejąc niemiłosiernie Lechię Gdańsk i Legię Warszawa. Dziś raptem udało się pokonać słabiutką Miedź Legnica, wymęczyć wygraną z równie słabą Wisłą Płock, zremisować z Górnikiem Zabrze i przegrać z Cracovią. W grudniu 2018 roku również żółto-czerwonym wiodło się raczej w kratkę. I może w głowie prezesa Cezarego Kuleszy pojawił się pomysł wstrząśnięcia drużyną, która nadal jeszcze niczego nie przegrała (9 punktów straty do pierwszej Lechii i gra w Pucharze Polski)? Może któryś z akcjonariuszy podpalił się tematem, widząc wątpliwy styl gry wicemistrza Polski? Mówiło się również, że w grę wchodzą aspekty pozasportowe.
To wszystko przypuszczenia. Fakty są takie, że wszyscy w naszej piłce oczekują sukcesu na już. Często nie biorąc pod uwagę wszystkich jego elementów składowych. Wróćmy jeszcze raz do poprzedniego sezonu. Jagiellonia fantastycznie wznowiła rozgrywki, ale bardzo szybko meczem w Poznaniu zespół złapał czkawkę. I tkwił w tym stanie dwa miesiące. Teraz trener Mamrot mówi wprost, że piłkarze trenowali mocniej niż przed rokiem, więc zakładam szykowanie formy właśnie na decydujący moment sezonu. Tak, aby Jagiellonia zachwycała wtedy, kiedy rozstrzygają się losy mistrzostwa, a nie w momencie gdy murawy na boiskach nie zdążyły się jeszcze zazielenić. Bo o tej fantastycznej serii sprzed roku mało kto pamięta. Jeżeli dodamy do tego zmiany kadrowe w białostockim zespole, które głównie dotknęły ofensywę Jagiellonii (plus kontuzje przychodzących piłkarzy), drużynę wicemistrza Polski nie możemy nazwać mechanizmem, gdzie wszystko funkcjonuje jak w zegarku.
Dlatego trener Mamrot słusznie apeluje o czas, problem w tym, że w Polsce szkoleniowiec go nie otrzymuje. Drużyna ma funkcjonować od razu, bez względu na to, jaki jest na nią pomysł i jakie trawią ją problemy. Wojciech Łazarek swego czasu powiedział, że „Z budowaniem drużyny jest podobnie jak z robieniem słonia. Dużo kurzu, szumu, a efekt za dwa lata”. W ciągu ostatnich dwóch lat Legia Warszawa miała PIĘCIU trenerów (w tym jeden tymczasowy). Pięciu!
Michał Probierz przez trzy sezony budował Jagiellonię Białystok (pamiętacie zamieszanie z kibicami przed Ultrą i oddawanie się do dyspozycji zarządu?), którą jako drugą drużynę w Polsce przejął Mamrot. Teraz były opiekun Jagi pracuje w Cracovii, ale podejrzewam, że gdyby nie nazywał się Probierz, to nie przetrwałby tych kilku kryzysów. Były trener Chrobrego Głogów teraz też tworzy coś nowego i potrzebuje czasu. Nie pięciu, czy dwóch lat, ale przynajmniej kilku miesięcy. Według prezesa Kuleszy dostanie go i może pracować spokojnie. Mam tylko nadzieję, że na koniec obce będzie mu powiedzenie wspomnianego już Łazarka: „Niekiedy pojęcie pracy trenera przypomina całowanie tygrysa w dupę. Przyjemność żadna, a ryzyko duże”.