Autor zdjęcia: Klaudia Ogrodnik
Projekt długofalowy? We Wrocławiu o takim pojęciu nie słyszeli
Ekstraklasa nudy nie lubi, nawet jeśli w grę wchodzą najbardziej absurdalne scenariusze. Prym wśród klubów, które ciągle chcą coś zmieniać, zmieniać i zmieniać wiedzie bez wątpienia Śląsk Wrocław, gdzie już dzisiaj otwarcie mówi się o nadchodzącej letniej rewolucji. Kolejnej.
Tak się składa, że jej głównymi bohaterami może stać się lwia część obecnej kadry. Naturalnie najbardziej zagrożeni są ci, których kontrakty kończą się już w czerwcu tego roku. W gronie zawodników o niepewnej przyszłości znajdują się Jakub Słowik, Jakub Wrąbel, Djordje Cotra, Mariusz Pawelec, Igors Tarasovs, Augusto, Mateusz Cholewiak, Farshad Ahmadzadeh, Michał Chrapek, Arkadiusz Piech i Marcin Robak. Część co prawda może się uratować, jeżeli rozegra odpowiednią liczbę minut – tu mowa o Słowiku (już wypełnił wymagania), Cholewiaku, Augusto, Farshadzie i Pawelcu – ale z drugiej strony nie można wykluczyć, że wtedy odstrzelony zostanie ktoś inny.
Da się to wywnioskować po deklaracji Piotra Waśniewskiego. Można się tylko domyślać, że we Wrocławiu na "święte krowy" nie będzie już miejsca. Pomyślmy, Celeban ma już 34 lata, podobnie Broź, trzydziestkę przekroczył także Pich...
Tajemnicą poliszynela jest fakt, iż władze klubu pragną znacznego odmłodzenia składu. W tej chwili średnia wieku w ekipie Wojskowych wynosi równo 27. Niby tragedii nie ma, lecz jednocześnie jest to najstarszy zespół w Ekstraklasie. Ale to jeszcze nic, znacznie gorzej robi się bowiem w momencie, kiedy zerkniemy na wyjściową jedenastkę, gdzie ta sama statystyka waha się w okolicach 29,2 lat. Ławka? Tam czekają między innymi Pawelec (33), Piech (34), a może być jeszcze po wyleczeniu kontuzji Augusto (32).
Jeśli jakkolwiek można bronić Śląsk, to tylko z tej strony, że dotychczas ci młodsi zawodnicy nie potrafili przejąć od doświadczonych kolegów pałeczki pierwszeństwa. Tu szczególnie zwracamy się w kierunku Damiana Gąski, który miał chwycić za kierownicę wrocławian i dodać im nieco młodzieńczego polotu w rozegraniu, lecz kiedy dostawał szansę, przeważnie się spalał. Na początku sezonu dużo lepiej od niego spisywał się Maciej Pałaszewski, ale Tadeusz Pawłowski w końcu i jego schował do kieszeni. – Nasi młodzi chłopcy jeszcze nie są gotowi mentalnie na ten poziom rozgrywkowy – bronił się wówczas, twierdząc że broni też ich. Vitezslav Lavicka z kolei skreślił Pałaszewskiego zupełnie, najpierw odpalając z listy na zimowe zgrupowanie (ostatecznie wziął w nim udział ze względu na uraz Augusto), a teraz wysłał na wypożyczenie do Stomilu Olsztyn. Daniel Łuczak z kolei rozegrał do tej pory zabójcze 109 minut w całym sezonie. O pozostałych przez grzeczność lepiej nie wspominać.
Na ten moment radzilibyśmy im wszystkim zachować cierpliwość. Już nie tylko ze względu na zamiary sterników Śląska wynikające z geriatrycznego wizerunku drużyny. Dużo do życzenia pozostawia bowiem również poziom sportowy większości wcześniej wymienionych weteranów. Zastanówmy się, czy którykolwiek z nich wydaje się być niezastąpiony? Chyba tylko Marcin Robak, polski Aritz Aduriz, nasz własny Benjamin Button piłki nożnej. Dzięki jego trafieniom i asystom Wojskowi zgarnęli około 10 oczek, pod względem fizycznym nadal doskonale daje sobie radę. Mało tego, on ostatnio został nawet kapitanem drużyny!
No ale kto poza nim? Niech przemówią wystawiane przez nas oceny. Z jedenastu potencjalnych ofiar rewolucji tylko Robak ma średnią powyżej noty wyjściowej (2,76). Słowik balansuje na granicy (2,5). Cała reszta uplasowała się niżej, znacznie niżej.
– Niewielu jest piłkarzy tak związanych i oddanych klubom jak Mario – przekonywał ostatnio na Twitterze Sebastian Mila co do Pawelca. Trudno to negować, lecz czy pod względem sportowym nadal stanowi wartość dodaną? Wątpliwe, skoro ¾ życia spędza na wślizgu. Tarasovs jest dość ograniczony technicznie i ma dużą tendencję do kompletnego wyłączania się. O Farshadzie ciągle mówi się, że ma spory potencjał, lecz przełożenie tego na grę w Ekstraklasie jest zerowe. Cotra czy Piech sprawiają więcej kłopotów dyscyplinarnych niż jest z nich pożytku, a przecież tak doświadczeni gracze powinni raczej emanować dojrzałością, a nie pokazywać chamskie gesty czy naparzać przeciwników łokciami. Augusto czy Chrapek też nie są gwiazdami w skali ligi, dałoby się ich zastąpić.
– Wszelkie kwestie dotyczące tego, z kim będziemy rozmawiać, a z kim nie, zależą od konsultacji z trenerem i dyrektorem sportowym – dodawał Waśniewski. Oprócz spokojnego utrzymania Śląska od Lavicki oczekuje się też dokonania dokładnego przeglądu wojsk. Zawodnicy otrzymali pole do popisu, prezes między wierszami próbuje ich w ten sposób zmotywować do cięższej pracy i walki o pozostanie w klubie. Niewykluczone, iż kilku się wybroni, ale tak naprawdę nikt tu nie jest pewniaczkiem na tyle, by stawiać na niego dorobek swojego życia. Ba, na ten moment poza Robakiem trudno w tym gronie znaleźć kogoś, za kim wrocławski kibic gorzko zaszlocha nocą.
Dlaczego zatem fani Śląska podchodzą do zapowiedzi Waśniewskiego z dużym sceptycyzmem? Rewolucja jest bowiem tematem wyjątkowo znajomym kibicom Śląska. Przytrafia się mu praktycznie co sezon, a potem wychodzi bokiem. Jeśli cofniemy się do lata 2017, trafimy na czasy, gdy za transfery odpowiadał Adam Matysek. W klubie panowało wówczas przekonanie, że jeśli chce się grać o wysokie cele, trzeba też za to płacić wysoką cenę. Dosłownie, wszak dyrektor sportowy ściągnął wówczas sporo graczy, którym dał horrendalnie wysokie kontrakty i w ten sposób prawie doprowadził klub nad finansową przepaść. Sportowo zaś miały być europejskie puchary, a wyszła 10. lokata.
Wkrótce jednak miasto postanowiło dokonać przetasowań w zarządzie Śląska i prezesa Bobowca na tym stanowisku zastąpił Michał Przychodny, a dyrektorem sportowym mianowano Dariusza Sztylkę. Choć w zasadzie celniejszym określeniem byłby „perfekcyjny pan domu”, ponieważ za cel postawiono mu posprzątanie po poprzedniku oraz właśnie odmłodzenie zespołu. W obu kwestiach idzie topornie.
O drugim przypadku było już wcześniej, więc zajmijmy się pierwszym. – Nadal chcielibyśmy mieć w składzie niektórych zawodników, lecz ich aktualny poziom sportowy nijak ma się do naszych oczekiwań i możliwości finansowych. Jest w Śląsku kilku graczy na kontraktach w stylu kominów płacowych, którymi musimy się jakoś zająć, oceniając ich wkład w wyniki drużyny – mówił Waśniewski. Sztylce nie udało się całkowicie odciąć od dokonań poprzednika. Co prawda pozbył się Kamila Vacka, spieniężył Koseckiego, wypchnął Srnicia, aczkolwiek w zespole nadal są Chrapek i Piech, kasujący po 40 tysięcy złotych miesięcznie oraz Tarasovs i Cotra zarabiający około 30 tysięcy.
Na działania Sztylki w tej kwestii należy jednak wziąć pewną poprawkę. To naturalne, iż piłkarzy zarabiających znacznie więcej niż powinni względem prezentowanego poziomu zawsze trudno jest sprzedać. Działacze innych klubów nie są głupi, nie zamierzają przepłacać, a z kolei zawodnicy nie chcą schodzić z obecnych stawek. O tym też wspominał Waśniewski: – Trudniej dojść do porozumienia w sprawie nowego kontraktu z piłkarzem, który jest świetnie opłacany. Nie zawsze potrafi on zaakceptować propozycję niższego wynagrodzenia. Choć jednocześnie zgodziłby się grać na takich samych warunkach, gdyby tylko był wolnym zawodnikiem, co pokazuje wiele przykładów z naszej ligi. Można uznać to za mentalną pułapkę i nie wykluczam, że niektórzy zawodnicy w Śląsku też mogą być zakładnikami takiej sytuacji.
W ten sposób właśnie wracamy do punktu wyjścia oraz zapowiedzi letniej przebudowy drużyny, trzeciej w trzy sezony. Niewiele ma to wspólnego ze stabilizacją. Projekt długofalowy? Nie żartujmy, wprowadzenie takowego w Śląsku wydaje się zadaniem z gatunku „mission impossible”. Jakkolwiek spojrzeć, od listopada 2016 roku władze Wojskowych miały aż pięciu prezesów. Wszyscy oczywiście chcieli budować klub według własnego widzimisię, bo o wizji trudno mówić w większości przypadków. Każdy kolejny grubą krechą odcinał się od formuły poprzednika, dlatego też rewolucje rodzące się w gabinetach dosięgały także szatni i boiska.
To wszystko w jednym celu – aby w końcu dostać się do górnej ósemki, co udało się wrocławianom zaledwie raz w ciągu poprzednich pięciu sezonów. Problem chyba jednak polega na tym, iż wrocławianie, aby to osiągnąć, wiecznie decydują się na rozwiązania doraźne, co w dużej mierze również wynika właśnie z absurdalnie częstych przetasowań w zarządzie.
Sceptycyzm jest zatem więcej niż uzasadniony. Przez lata kibice Śląska nauczyli się pewności co do tego, że niczego nie mogą być pewni. Jak zobaczą, to uwierzą, szczególnie w cierpliwość władz miasta, a tym w bardziej w obietnice, że kolejny przewrót kadrowy przywróci drużynie jej blask, taki jak ten sprzed 7-9 lat. My wychodzimy z podobnego założenia.