Autor zdjęcia: Grzegorz Chuczun - jagiellonia.net

Po rykoszecie Łopienskiego – rozmowy motywacyjne to patologia i bardzo dobrze, że dziennikarze je piętnują

Autor: Mariusz Bielski
2019-03-21 21:00:44

Piłka nożna zawiera specyficzny folklor w każdym kraju, ale niestety to w krajobraz naszej na stałe wpisało się przeprowadzanie rozmówek wychowawczych przez kibiców z piłkarzami. Moim zdaniem nie ma bardziej wyrazistego objawu tego, jak toksyczne bywają relacje pomiędzy obiema grupami.

Pogadanek przydarzyło się tyle, że nawet nie będę próbował wymieniać. Słyszymy o nich po kilka razy na rundę, niezależnie od poziomu rozgrywek. Do tego stopnia, iż stały się karykaturalne. W audycji „Weszłopolscy” redaktorzy często pytają ligowców czy te rozmowy wzmagają ich zaangażowanie, czy może jednak są oznaką patologii. Szczerze powiedziawszy nie pamiętam, by ktokolwiek wybrał pierwszą opcję.

Nie dziwię im się w ogóle, wszak też nie przypominam sobie takiego przypadku, by po solidnym opierdzielu od fanów drużyna nagle zaczynała grać wyjątkowo lepiej. No jak to możliwe?! Niesamowite! Nagła poprawa formy mogła wyniknąć ze korekt taktycznych, zmian personalnych, jakości i sposobu treningu, po prostu z farta… Na pewno nie z opierdolu od kibiców. Fakty są bowiem takie, że jeżeli w ogóle coś te sympozja wnoszą, to przeważnie strach do głów piłkarzy.

Żaden ze mnie psycholog, aczkolwiek uważam ten schemat za wyjątkowo prosty. Strach rzeczywiście jest w stanie pchnąć człowieka do przekraczania własnych granic, ale w moim rozumieniu mamy wtedy do czynienia z desperacją. Strach nigdy nie zadziała tak, jak myślą kibice. Nie sprawi, iż dany zawodnik – zwłaszcza gdy nie jest wychowankiem – zechce bardziej zaangażować się w życie klubu. Nie popchnie do przyjęcia postawy, w której będzie gotów do większych poświęceń własnym kosztem. Nie sprawi, iż zawodnik zakocha się właśnie w tych barwach. Nie zachęci go do lojalności. A nawet gdy ktoś zrobi rachunek sumienia, prędzej dojdzie do wniosku, iż lepiej stąd spadać dla dobra własnego oraz rodziny.

W imię czego to wszystko? Przecież gdyby powyższe się spełniały, moglibyśmy mówić o syndromie sztokholmskim, czyli relacji, w której ofiara zaczyna odczuwać sympatię i solidarność z oprawcą. W tym kontekście na myśl przychodzi mi raczej sytuacja, gdzie mąż psychicznie dręczy żonę, lecz ona i tak pozostaje mu wierna. Oczywiście nie porównuję tu wagi obu przypadków. Po prostu zależy mi na pokazaniu schematu.

Albo idąc w jeszcze inną stronę, te pogawędki motywacyjne mają w sobie coś z mobbingu, chociaż to nie kibice są przełożonymi piłkarzy. No ale znów – patrząc przez pryzmat pracy to również nie jest zachowanie, jakie należy akceptować. Akurat tak się składa, że w czasach studenckich dorabiałem sobie w usługach i widzę tu parabolę, która ma przełożenie na świat piłki. Kibic jest klientem, zawodnik zaś stara się spełnić jego oczekiwania. To tak samo jak choćby na infolinii, gdzie konsument zgłasza się z jakąś sprawą, a konsultant stara się ją rozwiązać. Klient wymaga, ponieważ płaci. No i też przytrafiają się ananasy mieszający pracowników call-center z błotem, obrzucają ich stertą wyzwisk, wymagają cudów. Przekraczają tym samym granice norm społecznych i tym bardziej kultury osobistej.

Różnica polega jednak na tym, że pojedynczy frustrat nie robi takiego wrażenia na człowieku, co kilka tysięcy frustratów ryczących ci prosto w twarz co i gdzie ci wsadzą, jeśli w najbliższym meczu nie zrobisz paru wślizgów więcej, nie pobiegniesz szybciej, nie będziesz częściej wykonywał sprintów. Ale przede wszystkim konsultant telefoniczny ma prawo się rozłączyć, gdy dzwoniący przegina pałę. Piłkarz natomiast potulnie stoi pod trybuną niczym baranek i przyjmuje co jego adwersarzowi ślina na język przyniesie.

***

Śmieszno-straszny był zatem obrazek piłkarzy Jagi pod jedną z trybun, słuchających jak jeden z kibiców głosi rzekome vox populi. Śmieszno, wszak od razu zapaliła mi się lampka. Chwila chwila, czy ci goście zrozumieli cokolwiek? Oprócz „kurwa”, bo to słowo akurat zna połowa świata, a w formie przecinka sypało się często i gęsto. Klimala na pewno wiedział o co chodzi, pewnie Romanczuk ogarnął, ale... Pozostali to sami obcokrajowcy, z ławki również wchodzili gracze zagraniczni – Imaz, Kostal oraz Adamec. Patrząc przez ten pryzmat wydarzenie wydawało mi się groteskowe.

Przesłuchałem nagranie dość dokładnie i było ono o tyle wyjątkowe, że zamiast obietnic poobijania gęb na mieście, fani w zasadzie wyrazili wsparcie wobec drużyny. – Panowie, weźcie się w garść dla Białegostoku i dla Jagiellonii. Sezon trwa, macie półfinał Pucharu Polski, głowy do góry i walczyć! Nie da się wygrywać na stojąco – w skrócie: taki padł komunikat. Później Ivan Runje w zasadzie im wtórował. – Nie dziwię się wkurzeniu ludzi, bo zapłacili za oglądanie tej żenady – stwierdził stoper.

Za straszne uważam natomiast fakt, że forma przekazu od kibiców zniweczyła totalnie sens tej pogadanki. To był wizerunkowy samobój. Przecież to samo dało się zamanifestować w sposób, który nie przypominałby do złudzenia historii kończących się zdejmowaniem koszulek z zawodników, czy sprzedawaniem liści na parkingu Legii. Myślę, że gdyby okazali fanatyczne wsparcie po prostu z trybun, zdzierając gardła w pozytywnym dopingu, czy przygotowując jakąś oprawę, to także im Polska biłaby brawo. Zamiast tego ruszyła w nich fala krytyki, głównie ze strony dziennikarzy sportowych, ponieważ zdecydowali się na formę kojarzącą się jednoznacznie z patologicznym zjawiskiem.

***

A patologiczne zjawiska trzeba piętnować. Nie zgadzam się zatem z ostatnim felietonem z cyklu „Rykoszet Łopienskiego”. Właśnie rykoszetem właśnie oberwali tam dziennikarze, według mnie zupełnie niesłusznie.

Zacytuję: „Białostockim kibicom mocno oberwało się od całej Polski. Najmocniej chyba od dziennikarzy, chociaż nie wiem czy akurat my powinniśmy dokonywać aż tak jednoznacznej oceny. Informować musimy, oczywiście, taka nasza rola, ale ocena? Nie jesteśmy odpowiednimi osobami, bo nijak nie jesteśmy w stanie wczuć się w nastroje kibiców (…) Większość tych, co była na trybunie w Białymstoku jeździ za piłkarzami po całej Polsce. Traci swój czas, pieniądze, cierpią na tym rodziny, a na samym końcu wychodzi na to, że i piłkarze mają ich gdzieś. Nie wiem skąd to się bierze, ale doszliśmy do dziwnej sytuacji, że tylko dziennikarze mogą oceniać występy piłkarzy. Tylko my możemy wystawiać im noty, pisać (oby zawsze obiektywnie) o zawodnikach, trenerach, a jak kibic już chce się wypowiedzieć, to skandal.”

No ale skoro nie my mamy kształtować opinię publiczną, to kto? W moim rozumieniu dziennikarstwo tym się właśnie różni od bycia bezmyślnym przepisywaczem newsów i depesz, że niesie za sobą jakąś refleksję, którą warto dzielić się z ludźmi, aby jakoś wpłynąć na otaczający na świat. Oby pozytywnie…

Dziennikarz jest właśnie od tego aby oceniać świat racjonalnie i w omawianym kontekście jego rola powinna być taka sama. W całej tej nagonce nie chodzi przecież o dowalenie komuś dla samego dowalenia, tylko zwrócenie uwagi na problem, z jakim bez wątpienia boryka się polska piłka. Nie mamy wielkiej mocy sprawczej, walczyć możemy głównie słowem. I chyba zgodzimy się, iż każdemu chodzi o dobro rodzimego futbolu.

Poza tym, skoro coraz częściej piętnuje się radykalne oprawy, flagi z obraźliwymi napisami, wulgarne i więzienne przyśpiewki, nieodpowiedzialne stosowanie pirotechniki – wszystko słusznie – to czemu mielibyśmy robić jakiś wyjątek dla rozmów nibymotywacyjnych? Nie dajmy się zwariować. Zbagatelizowanie tematu czy całkowite zignorowanie go mogłoby być fatalne w skutkach w dłuższej perspektywie. Albo inaczej, spójrzcie drodzy czytelnicy na polską piłkę z innej strony. To właśnie przez dziesięciolecia zaniedbań nasz futbol zarówno pod względem sportowym jak i kibicowskim jest tak bardzo zacofany względem zachodu.

Naprawdę powinniśmy olewać takie sprawy? Nie wydaję mi się. Ja tak właśnie rozumiem zaangażowanie w polską piłkę, by o nią dbać. I to zaangażowanie postrzegam właśnie poprzez pryzmat wczucia się w nią. Dlatego też fragment o tym, iż dziennikarz nigdy nie poczuje tego co kibic, jest w moim odczuciu naciągany. Mi to w ogóle nie przeszkadza w codziennej, rzetelnej pracy. Chociaż wspieram ŁKS czy Barcelonę przez 6 lat pisania tekstów chyba jeszcze nie zdarzyło się, by ktoś poważny zarzucił mi stronniczość.

Ba, znam wielu innych redaktorów, którzy sympatyzują z poszczególnymi ekipami. Wynika to z prozaicznej rzeczy takiej jak pochodzenie. Coś nas wszystkich jednak do tej piłki musiało przyciągnąć. Nie wierzę, że gdy ktoś pochodzi z Białegostoku (bez urazy, Marcinie) Jagiellonia jest mu kompletnie obojętna. Tak samo jak Pogoń dla kogoś ze Szczecina, Cracovia czy Wisła dla osoby z Krakowa i tak dalej… Nie, bycie dziennikarzem i fanem jednocześnie się nie wyklucza. Powiem więcej, według mnie wczutka w obie te role stanowi raczej wartość dodaną, ponieważ dzięki temu taki dziennikarz będzie w stanie lepiej zrozumieć drugą stronę.

***

Wracając jednak do sedna – nie za bardzo w ogóle rozumiem retorykę tego, że względem oceniania czegokolwiek głos dziennikarski i głos fanów nie mogą iść równolegle względem siebie. Że musi być jeden lub drugi. Bardzo proszę, oczywiście każdy kibic niech wyraża opinię, skoro jest – brzydko mówiąc – klientem. Tak jak gość dzwoniący na infolinię może ją wyrazić zarówno na słuchawce oraz w późniejszej ankiecie. Tylko, na litość boską, róbmy to w cywilizowany sposób.

Z tym są największe kłopoty, wszak fani często popadają w zbyt radykalne i wulgarne tony. Ponoszą ich emocje, co niby jest zrozumiałe, ale im więcej ich się kumuluje w rozmowie, tym mniej konstruktywna ona jest. Dlatego uważam, że takie audiencje – zwłaszcza pod trybuną odbywające się zaraz po meczu – nie mają szansy wnieść nic pozytywnego. To błąd w założeniach – złe miejsce, zły czas i przede wszystkim zła forma. Wygląda nawet niczym wotum nieufności wobec sztabu trenerskiego, ponieważ to w jego gestii powinna leżeć kwestia utrzymania wysokiej motywacji w drużynie.

Sami widzicie więc, trudno w tych wywiadówkach pomiędzy kibicami a piłkarzami dostrzec jakiekolwiek korzyści, sens i logikę. Wpływ na zawodników może i mają, ale destrukcyjny. Pytanie, czy w ogóle jest szansa, aby kibice dostrzegli, że tego typu działaniem tak naprawdę niekorzystnie wpływają na klub i tym bardziej swoich pupili, wpędzając ich w błędne koło presji.

Nie wygrywają → opieprz → większa presja → nie radzą sobie z presją →  nie wygrywają → opieprz… I tak w koło Macieju. Ludzie, przestańcie strzelać we własne stopy!


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się