Autor zdjęcia: Archiwum prywatne autora
Reportaż 2x45 z Częstochowy: Skansen Limanowskiego. Raków przynajmniej sportowo jest gotowy na Ekstraklasę
Chociaż w środowej rywalizacji Rakowa Częstochowa z Lechią Gdańsk stawką był awans do wielkiego finału Pucharu Polski na PGE Narodowym, to jedni i drudzy mieli również odpowiedzieć na pytanie czy są gotowi, odpowiednio do gry w Ekstraklasie i skutecznej walki o dublet. Mimo skrajnie różnych uczuć po końcowym gwizdku arbitra, z całą pewnością możemy odpowiedzieć, że są.
W Częstochowie zameldowaliśmy się w południe. Gdybyśmy nie interesowali się futbolem, pewnie nie zdawalibyśmy sobie sprawy, że za parę godzin przy ul. Limanowskiego Raków rozegra jeden z najważniejszych meczów w swojej 98-letniej historii. Plakaty informujące o półfinałowej batalii Pucharu Polski z Lechią Gdańsk dostrzegliśmy tylko na przystankach tramwajowych oraz autobusowych, a także już w drodze na stadion w tramwaju nr 3. W pozostałej części miasta, w tym na najsłynniejszej częstochowskiej ulicy, a więc Alei Najświętszej Maryi Panny, prowadzącej na Jasną Górą, ani widu, ani słychu o meczu.
Na początku ogromnie nas to dziwiło. Dopiero później uświadomiliśmy sobie, że przecież nie ma sensu zachęcać i przekonywać… już przekonanych. Bilety na starcie z liderem Lotto Ekstraklasy rozeszły się bowiem na pniu, kilka dni po rozpoczęciu oficjalnej sprzedaży. Dlatego też żadna akcja marketingowa działaczy „Medalików” nie była potrzebna. Raków w tym sezonie, prezentując się wyśmienicie, zarówno w Pucharze Polski, jak w I lidze, nie potrzebuje żadnej promocyjnej machiny. O dobry PR dba bez pomocy sztabu marketingowców. Do południa jednak to nie kibice w czerwono-niebieskich koszulkach i szalikach byli w Częstochowie najliczniejsi, a setki maturzystów, którzy przybyli na Jasną Górę pomodlić się w intencji pomyślnego zdania egzaminów maturalnych w maju. Sympatycy „Krzyżowców” licznie gromadzić się zaczęli dopiero od godziny 16, ale pielgrzymowali w przeciwnym kierunku, aniżeli bazylika jasnogórska. Na Limanowskiego również modlili się w intencji udanego piłkarskiego egzaminu dojrzałości swoich pupili. Prace klasowe i sprawdziany podopieczni Marka Papszuna zdawali dotychczas na piątkę i szóstkę, nawet z tak trudnych przedmiotów jak Lech Poznań czy Legia Warszawa. Lechia Gdańsk to była jednak już wyższa szkoła jazdy i nie wystarczyło jedyne pobieżne zapoznanie się z tematem.
Mecz z biało-zielonymi elektryzował nie tylko mieszkańców tego ponad 200 tys. miasta i okolic. Do Częstochowy przyjechało w środę wiele sław polskiego futbolu. Ze skromnej trybuny VIP spotkanie oglądali m.in. Zbigniew Boniek, Bogusław Leśnodorski, a także rodowici częstochowianie - selekcjoner reprezentacji Polski, Jerzy Brzęczek, opiekun drużyny narodowej U-20, Jacek Magiera i lider zespołu T.Love, Muniek Staszczyk. Na trybunach można było również zauważyć m.in. arbitra Tomasza Musiała, byłego piłkarza i trenera wielu klubów Ekstraklasy i I ligi Piotra Mandrysza, czy byłego gracza Lechii, ale również i Bayernu Monachium, Sławomira Wojciechowskiego.
Oczywiście czuć było atmosferę wielkiego święta, ale warunki w jakich kibicom, zaproszonym gościom i przedstawicielom mediów przyszło oglądać tę rywalizację, nie należały do najprzyjemniejszych. Miejscowy obiekt Rakowa, oddany do użytku w 1955 r., od dawna nazywają skansenem i upust swojej frustracji wynikającej z opieszałości władz miejskich w sprawie jego modernizacji, dali wyraz kilkakrotnie podczas wczorajszej konfrontacji z gdańszczanami. „Skansen Limanowskiego wizytówką miasta” - transparent o takiej treści wisiał w środę na jednym z płotów przez całe spotkanie. Fani częstochowian, w przerwie między dopingowaniem swoich graczy, krzyczeli również kilkukrotnie - „nowy stadion dla Rakowa”. Sami też mieliśmy okazję przekonać się o jego licznych niedogodnościach. Biuro prasowe czerwono-niebieskich co prawda informowało, że ze względu na duże zainteresowanie drugim półfinałem Pucharu Polski, liczba miejsc dla dziennikarzy jest ograniczona. Nieco jednak zdębieliśmy, gdy zapytaliśmy jednego ze stewardów, gdzie są loże prasowe, a ten co prawda dokładnie wskazał nam drogę, ale zaraz dodał: - Nie wiem czy są jeszcze wolne miejsca. Te na szczęście udało się znaleźć, ale kolejnym problemem okazał się brak gniazdek elektrycznych. Organizatorzy udostępnili co prawda przedłużacz bębnowy, ale z czterech kontaktów, dla przedstawicieli mediów (przynajmniej w naszym rzędzie) wolny był tylko jeden. Przygnębiające wrażenie robiła również niewielka sala konferencyjna. Gdy ta wypełniła się dziennikarzami, nie było gdzie szpilki wepchnąć. Ktoś cierpiący na klaustrofobię miałby spory problem.
Kwestia przebudowy stadionu położonego w dzielnicy Raków to oczywiście nie jest temat nowy. Co kilka lat powraca jak bumerang, zmieniają się tylko szczegóły modernizacji. Pierwotnie zamierzano zwiększyć pojemność z 4200 widzów do 10100 oraz w sąsiedztwie stadionu wybudować halę widowisko-sportową, ale ów projekt nigdy nie został wdrożony w życie. Później pojawiła się koncepcja, aby nowy obiekt, mogący pomieścić aż 15 tys. widzów, wybudować w Parku Lisiniec, ale i ten pomysł jak szybko się pojawił, tak i szybko zniknął. Do tej pory zatem kibice musieli zadowolić się tylko niewielkimi retuszami, niezbędnymi do tego, aby Raków jako beniaminek mógł przystąpić do I-ligowych rozgrywek w sezonie 2017/2018, czyli postawieniem sztucznego oświetlenia, zadaszeniem 500 miejsc oraz wymianą większości siedzeń.
Organizacyjne zatem stadion Rakowa nie pasuje do Ekstraklasy, ale sportowo owszem i cała Polska przekonuje się o tym od dłuższego czasu. Oczywiście nie można nie doceniać czy zaniżać wartości zwycięstw częstochowian z Lechem i Legią, ale oba zespoły podczas rywalizacji z ekipą Papszuna były w większym bądź mniejszym kryzysie. Lechia pod Jasną Górę przyjechała jako niemal pewny zwycięzca sezonu zasadniczego Lotto Ekstraklasy, zespół, któremu wahania formy w bieżących rozgrywkach zdarzały się od święta. To miała być zatem dla Rakowa piłkarska matura i odpowiedź na pytanie czy jest sens pchać się na „ekstraklasowe” studia. Mimo porażki nie mamy wątpliwości, że merytoryczna weryfikacja piłkarskiego abiturienta przebiegła pomyślnie. - Przygotowanie do tego meczu zajęło nam więcej czasu niż do spotkań z drużynami Ekstraklasy - chwalił rywali, Piotr Stokowiec. Papszun słysząc te słowa kolegi po fachu, nie był jednak cały w skowronkach. - Nie potrzebuję pocieszania, jestem po prostu rozgoryczony, uważam, że ten mecz mogliśmy wygrać - odpowiedział na pochwały szkoleniowca Lechii.
Z trenerem Rakowa trudno się nie zgodzić, bo patrząc na liczby, gospodarze zdecydowanie górowali wczorajszego wieczoru nad gośćmi. - 67% czasu gry przy piłce, 12 strzałów na bramkę gdańszczan, 87 ataków, sześć rzutów rożnych i 20 rzutów wolnych. Sęk w tym, że częstochowianie, niczym Kevin Wendell Crumb z filmu „Split”, mieli wczoraj piłkarskie rozchwianie osobowości, przy ul. Limanowskiego prezentując aż trzy typy temperamentu. W pierwszym kwadransie liderzy Fortuna I ligi z furią, raz po raz, atakowali na bramkę Zlatana Alomerovicia. Najbliżej pokonania Serba, który w rozgrywkach Pucharu Polski zastępuje w gdańskiej „klatce” Dusana Kuciaka był Andrzej Niewulis, który trafił w poprzeczkę. W tym okresie gry szczególnie wyróżniali się Piotr Malinowski i Petr Schwarz. Po stracie bramki, miejscowych dalej charakteryzowała agresja, ale teraz skupili się w atakach na nogi biało-zielonych. Najmocniej brutalną grę graczy Papszuna odczuł na własnej skórze (a w zasadzie głowie) strzelec gola, Artur Sobiech, który z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu, został przewieziony na badania tomograficzne do jednego z częstochowskich szpitali. Jak poinformował jednak tuż po meczu, rzecznik prasowy Lechii, Patryk Siedliński, skończyło się jedynie na strachu. Po zejściu z boiska Sobiecha, trup dalej ścielił się gęsto, a kibice znad morza, których w Częstochowie stawiło się ok. 800 obawiali się o stan swojej drużyny przed ligowym meczem z Cracovią. - Owszem rywale grali ostro, ale my momentami też. Cios za cios, normalna, męska gra - bagatelizował jednak zachowanie graczy Rakowa w rozmowie z www.2x45.info, Michał Nalepa.
Początek drugiej połowy charakteryzował się z kolei ogromną liczbą błędów, kiksów, strat i niedokładnych podań graczy Rakowa. Papszun szalał przy linii bocznej, widząc co wyprawiają jego podopieczni, a kibicom z ust cisnęły się najgorsze przekleństwa. W końcówce „Krzyżowcy” znów jednak wrócili do stanu z pierwszego kwadransa spotkania. Piłkę do gdańskiej bramki z pięciu metrów skierował Schwarz, ale arbiter Szymon Marciniak, po videoweryfikacji, dopatrzył się u czeskiego pomocnika zagrania ręką. Nie wszyscy jednak z tą decyzją naszego renomowanego rozjemcy się zgadzali. Leśnodorski np. grzmiał na twitterze: „Obejrzałem powtórki…to jest circus. Pan Marciniak powinien dostać 2-letni urlop bezpłatny, gdzieś gdzie jest bardzo zimno”. Szansę na wyrównanie miał również bezsprzecznie najlepszy z częstochowian w drugiej połowie, Patryk Kun, który dokładnie przymierzył z rzutu wolnego, ale fantastyczną interwencją po jego strzale popisał się Alomerović. Na więcej gospodarzy tego dnia nie było już jednak stać. - Jest mi przykro, że ta piękna przygoda się skończyła, choć wcale nie musiała. Mam tylko nadzieję, że bramka dla nas nie została błędnie nieuznana, bo pozostanie duży niesmak. Myślę, że to doświadczenie zaprocentuje - mówił Papszun na konferencji prasowej. Częstochowianie wpadli ostatnio co prawda w mały dołek, w ostatnich czterech meczach, wygrywając tylko raz, ale udowodnili w środę, że są gotowi do gry w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. - Do zobaczenia w Ekstraklasie - rzucił na odchodne Stokowiec.
Co się zaś tyczy gry biało-zielonych, w środę przy ul. Limanowskiego oglądaliśmy typową Lechię made by Stokowiec. - W pierwszej połowie, kiedy graliśmy pod wiatr, było nam bardzo trudno. Po przerwie prezentowaliśmy się lepiej, ale jeśli chodzi o płynność gry, nie mieliśmy tego meczu pod kontrolą, tak jak byśmy chcieli. Gra była szarpana, ale najważniejsze, że skuteczna. Byliśmy konsekwentni i wyrachowani. Jeśli nie stać nas na artyzm, to trzeba postawić na dobre rzemiosło - wyłożył na konferencji prasowej, swoje credo na ten sezon, trener lidera Lotto Ekstraklasy. Udało się zatem zrealizować pierwszy z celów, jakim był awans do finału Pucharu Polski. W sobotę gdańszczanie mogą sobie zapewnić pozycję lidera po sezonie zasadniczym Ekstraklasy. Oczekiwania kibiców z każdym tygodniem coraz bardziej idą w górę. Fizycznie biało-zieloni udowadniają, że są gotowi temu sprostać trudom rozgrywek, a jak wygląda w tej materii ich stan psychiczny? - Psychikę też mamy na wysokim poziomie, o czym najlepiej świadczą nasze ostatnie występy - odpowiada za cały zespół, Michał Nalepa.