Autor zdjęcia: Własne
Copa nie za bardzo America
Jeszcze dwa dni i wystartuje mój ulubiony turniej, czyli Copa America. Nie potrafię do końca racjonalnie określić czemu akurat ten, a nie Euro czy nawet Mistrzostwa Świata. Doskonale wiem natomiast dlaczego tegoroczna edycja nie wzbudza we mnie takiej podniety, jak zazwyczaj. Drogi CONMEBOL-u, dziękuję ci bardzo za zrujnowanie magii turnieju poprzez zaproszenie do niego Japonii oraz Kataru!
Parafrazując Jose Mourinho… Nie wiem czy właśnie mówimy o największym absurdzie w piłce nożnej, ale na pewno to jest w TOP1. Po prostu idźcie przed lustro i wypowiedzcie kilka razy z rzędu „Japonia i Katar na Copa America”, akcentując ostatni wyraz.
A potem spróbujcie potraktować te rozgrywki z powagą, na jaką zasługują. Albo raczej zasługiwały wcześniej, kiedy nie uciekano się do aż takich udziwnień. CONMEBOL jednak najwyraźniej obrał sobie za punkt honoru zrobienie ze swojego oczka w głowie totalne pośmiewisko. Bo przecież w założeniach miało być jeszcze gorzej. W 2017 roku panowie działacze stwierdzili, iż warto zaprosić także Portugalię, Hiszpanię, Włochy oraz Francję. Szczęście nasze w nieszczęściu związku, że powyższy kwartet z miejsca odrzucił tę propozycje, mając na głowie Ligę Narodów oraz eliminacje do Euro 2020. W innym przypadku otrzymalibyśmy kabaret najwyższych lotów, gdzie ponad 6 z 16 drużyn biorących udział w Copa – podkreślmy – AMERICA, pochodziłby z innych kontynentów niż jakakolwiek Ameryka.
Czasami aż się zastanawiam, czy Alejandro Dominguez, prezydent CONMEBOL-u, to nie jest jakieś alter ego Remiego Gaillarda. No ale chyba nie, bo różnica polega na tym, że dowcipy Gaillarda są zabawne, zaś to rozszerzenie CA jest gdzieś na poziomie Kabaretu pod Wyrwigroszem.
Oczywiście wiadomo, czym takie ruchy ze strony południowoamerykańskiego związku są podyktowane. Przede wszystkim kłopot sprawia to, iż do federacji należy zaledwie 10 krajów, chociaż geograficznie powinny się w niej znaleźć także Surinam, Gujana, Gujana Francuska oraz Trynidad i Tobago. Ta czwórka należy jednak do strefy CONCACAF, więc naturalnie pojawia się problem. Z 10 drużyn nie zrobisz 3 lub 4 równych grup, na które tak bardzo się uparto. Do ćwierćfinałów z kolei potrzebne byłoby 8, co z kolei w ogóle stawiałoby sens rozgrywania fazy grupowej pod znakiem zapytania. Dlatego Latynosi wolą szukać kwadratowych jaj, zupełnie jakby nie matematyka nie dopuszczała innych rozwiązań. Na przykład takiego:
Gdzie podkreślone na różowo (wersja dla pań: łososiowo) awansowałyby od razu do półfinałów. Proste? Tak. Logiczne? Oczywiście. Skracające turniej? Bez wątpienia.
Ostatnia z kwestii leży mocno na wątrobie działaczy, ale skoro tak, to mamy kolejny dowód na fakt, że esencją piłki nożnej nie jest już piłka nożna. No, Captain Obvious ze mnie, wszak wiadomo, że chodzi tu po prostu o niedobór hajsu w południowoamerykańskiej kasie. Te zaproszenia dla drużyn azjatyckich czy europejskich są niczym innym jak próbą zwrócenia na siebie uwagi kibiców z drugiego końca świata. Jeszcze jedna oznaka pogłębiania się trendu, w którym chodzi głównie o marketingowe zagospodarowanie jak dotąd niewykorzystanych maksymalnie rynków. Czyli „przedłużenie” tego, co zrobili już na przykład Hiszpanie, przesuwając mecze ligowe na godzinę 12:00 lub 13:00, aby Azjaci mogli obejrzeć je o ludzkiej godzinie. Albo Włosi, którzy od dekady prawie co roku rozgrywają swój Superpuchar w Chinach lub na Bliskim Wschodzie.
Wątpię jednak, by te same schematy w futbolu reprezentacyjnym przynosiły równie wymierne, równie opłacalne korzyści, co w futbolu klubowym. Z prostego względu – jakoś trudno mi sobie wyobrazić, aby nagle Japończycy porzucili kibicowanie własnej reprezentacji na rzecz dopingowania Brazylii czy Argentyny. Przy całej miłości dla Neymara lub Messiego, ale poczucie przynależności narodowej i patriotyzmu ma się jednak nijak – czytaj: znacznie przewyższa – klubowe uczucie kibicowskie. Zwłaszcza, gdy mówimy o wspieraniu drużyn na odległość. Chociaż z drugiej strony zdaję sobie też sprawę z istnienia gości Polaków, którzy w meczu Biało-Czerwonych z Portugalią kibicowali tym drugim ze względu na Cristiano Ronaldo. No ale wciąż mówimy o ułamku tak małym, że gdyby nie jego głośne krzyki, nikt by go nawet nie zauważył.
Wracając jednak do głównego wątku… Uważam, że Copa America zwyczajnie idzie w złą stronę. Poprzez zapraszanie ekip z całego świata, jakkolwiek najlepszych na danym kontynencie (Katar i Japonia to odpowiednio mistrz i wicemistrz Pucharu Azji z 2019 roku; renomy europejskich ekip tłumaczyć nie trzeba), próbowano zwiększyć prestiż południowoamerykańskiego turnieju. „Patrzcie, tutaj też najlepsi mierzą się z najlepszymi!” Niestety nie na tym to polega. Prestiżu nie zwiększa się poprzez zabijanie lokalnej wyjątkowości, lecz dzięki eksponowaniu najlepszych jej cech.
Innymi słowy – działając w ten sposób, CONMEBOL raczej niekorzystnie wpływa na postrzeganie Copa America, zamiast wywoływać większą ekscytację u postronnych kibiców. Jeśli nie jesteś Japończykiem lub Katarczykiem, patrzysz na terminarz i myślisz sobie: „Cholera, co tu jest grane? Przecież to głupie!” Autopsja. Paru moich kumpli zresztą widzi tę sprawę podobnie. Nie jesteśmy żadnymi wyroczniami, jasne, ale poczytajcie sobie twittera w tym temacie. Nie stanowimy osobnych przypadków. Ten format po prostu odpycha. Ostatnio próbowałem właśnie umówić się ze znajomym na jakiś meczowy seans. Sprawdzamy…
Paragwaj – Katar, Japonia – Chile, Kolumbia – Katar, Urugwaj – Japonia, Katar – Argentyna, Japonia – Ekwador… „Ech, może po prostu pójdziemy na browara na miasto?”
Turniej ten zmierza w kierunku, w którym wyglądałaby raczej jak mini-mundial (Puchar Konfederacji 2?). Wyobrażam sobie scenariusz, gdy w 2032 roku Copa America będziemy zapowiadać następująco: Gospodarze z Arabii Saudyjskiej dali radę pod względem infrastruktury. W grupie nie będzie im jednak łatwo, ponieważ zmierzą się z Nigerią oraz Niemcami. Faworyci? Hiszpania i Argentyna, chociaż Brazylijczycy – drudzy i ostatni reprezentanci Ameryki Południowej – również mogą pokazać pazur. Za czarnego konia uważa się natomiast Chińczyków, którzy wreszcie zbierają plony rewolucji piłkarskiej sprzed dwóch dekad. Polska niestety nie dostała się do tych rozgrywek, ponieważ poległa w barażach z eskimoską reprezentacją Grenlandii.
Wiadomo, przejaskrawiam celowo, chociaż jak tak dalej pójdzie, kto wie, czy FIFA widząc taki rozwój sytuacji nie zaproponuje rezygnacji z kontynentalnych mistrzostw na rzecz mundialu rozgrywanego co dwa lata? Prawdę powiedziawszy nie zdziwiłbym się wcale. A że zrujnuje to elitarność mundiali? Nie oszukujmy się, już teraz jaśnie nam panujący działacze tę elitarność mają w dupie.
Jeżeli już więc CONMEBOL tak bardzo cierpi na kompleks Napoleona chce powiększać liczbę uczestników, powinien zwracać się do drużyn z Północy. Przecież od 1993 roku w CA regularnie występował Meksyk, pojawiały się też Stany Zjednoczone, Kostaryka i inne. W tym formacie wszystko miałoby większy sens. Po pierwsze – wspomniany Meksyk czy kraje z Ameryki Środkowej są przynajmniej zbliżone kulturowo do tych z Południa. Po drugie – Północna czy Środkowa Ameryka to wciąż Ameryka. Po trzecie – takie wymieszanie miałoby większy sens, bo Złoty Puchar CONCACAF zdecydowanie nie jest najbardziej pasjonującymi rozgrywkami na świecie:
Po czwarte – taki łączony format został już przetestowany w 2016 roku, kiedy zorganizowano Copa America Centenario w ramach setnej rocznicy najstarszego turnieju międzynarodowego w historii futbolu. I sportowo się to obroniło, wszak USA i Meksyk wygrały swoje grupy, Kostaryka napsuła krwi Paragwajowi i Kolumbii, a nawet Panama z Jamajką nie okazały się takimi chłopcami do bicia, jak niektórym się wydawało. Tak naprawdę odstawało zaledwie Haiti, ale gdyby w ich miejsce pojawiła się na przykład Kanada czy Honduras, również i one byłyby w stanie zaskoczyć pozytywnie. Do tego jeszcze Stany Zjednoczone dotarły aż do półfinału, co także obala teorię, jakoby Północ olewczo podeszła do turnieju.
Niestety, im dłużej obserwuję wszelakie zmiany w międzynarodowych rozgrywkach, tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że ten mój koncert życzeń nie zostanie wysłuchany. Jeśli CONMEBOL za chwilę nie pójdzie po rozum do głowy – a jestem przekonany, że nie pójdzie – to Copa America prędzej czy później kompletnie straci swój urok. Straci niepowtarzalny klimat, straci tamtejszy folklor, straci walor kulturowy. W zamian natomiast otrzymamy nijaki puchar o wątpliwej wartości sportowej, który mało kto będzie traktował poważnie.
Quo vadis, Americo?