Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images
Taktyczna Sieczka #2: Chcieć to niekoniecznie móc, czyli dlaczego Lech nie potrafił postawić się Lechii
Sztab szkoleniowy Kolejorza wymyślił sobie idealną taktykę. Do takiego stopnia idealną, że zupełnie nie wie, co ma zrobić, żeby zawodnicy byli w stanie tak grać. I kiedy na papierze wszystko wydaje się być logicznie rozwiązane, na boisku tej logiki jest zdecydowanie za mało. Poznaniacy przegrali 1:2.
Pomysł bez przemyślenia
Do pewnego momentu wszystko jest w porządku. Inna sprawa, że ten „pewien moment” w przypadku poznaniaków nigdy nie jest taki sam – i bynajmniej nie chodzi o element nieprzewidywalności. Raz gra wygląda dobrze przez zaledwie trzy sekundy od wprowadzenia piłki z linii obrony, innym razem – znacznie rzadziej – coś się wysypuje dopiero przed ostatnim podaniem w pole karne.
Warto przede wszystkim zwrócić uwagę na to, że Lech niezależnie od fazy meczu, raczej stara się budować swoje akcje od tyłu, krótkimi podaniami. Mało jest długich zagrań bezpośrednio na napastnika, ale również niewiele jest przerzutów na przeciwległą flankę, które czasem mogłyby upłynnić grę. Tylko że tak właściwie to rozegranie od tyłu jest jedynym elementem, o którym faktycznie można powiedzieć, że jest konsekwentny. Inna sprawa, że nie zawsze coś z niego wynika, ale mimo wszystko sztab szkoleniowy założył sobie, że jego drużyna będzie grać tylko tak i niezmiennie właśnie tak.
I może właśnie w tym tkwi cały problem, że Lech ma koncepcję, ale jest ona w zaledwie niewielkim stopniu dostosowana do gry poszczególnych zawodników. Dość wyraźnie jest to widoczne na przykładzie Muhara, który (grafika poniżej) w pierwszej fazie zawiązywania ataku pozycyjnego schodzi między stoperów, starając się wspomóc rozegranie. Można odnieść wrażenie, że robi to, bo przecież defensywny pomocnik musi się tak zachowywać, a nie dlatego że idzie za tym jakiś większy plan.
I jasne, pojawiają się głosy, że nie potrafi kopnąć prosto piłki na trzy metry, ale podejrzewam, że gdyby udało się wpisać go w jakiś szerszy schemat, to wyglądałoby to inaczej. Podobnie zresztą w fazie obronnej – Muhar nagle znika i nie zapewnia wsparcia środkowym defensorom, chociaż aż się o to prosi, bo boczni obrońcy zostają wysoko. Albo nagle pojawiają się w jakimś zupełnie nieoczekiwanym miejscu w środku pola.
To wszystko pociąga za sobą kolejną kwestię, czyli współpracę duetu Muhar-Tiba. Lechowi brakuje wyznaczenia konkretnych obowiązków dla tej pary. Nie ma czegoś takiego, że jeżeli Chorwat ustawia się obok stoperów, to w tym czasie Portugalczyk szuka sobie miejsca między liniami rywala w oczekiwaniu na prostopadłe podanie. Znacznie częściej zostawali na tej samej wysokości, z własnej nieprzymuszonej woli rozcinając drużynę na pół i pozostawiając ją bez spoiwa. Takie ustawienie naprawdę można uznać za spore marnotrawstwo potencjału. Lechia świetnie to wykorzystywała, będąc w stanie w pierwszej połowie samym przesunięciem jednej linii zneutralizować zalążek ataku pozycyjnego przeciwnika.
Niepodzielna uwaga
Komunikacja na linii Muhar-Tiba to zaledwie wierzchołek góry lodowej, choć nie ma co ukrywać, że z tego bierze się całkiem sporo kłopotów Kolejorza, m.in. te w grze obronnej. I w tym przypadku też wszystko zaczyna się już przy ustalaniu konkretnych obowiązków dla zawodników. Można powiedzieć, że poznaniacy mają dwa główne problemy: współpraca środkowych defensorów i reakcja po stracie.
Warto jednak wyjść od tego, z czego mogą się brać te wszystkie nieporozumienia. Z racji tego, że Lech chce grać ofensywnie, większa liczba zawodników ma z założenia brać udział w organizowaniu ataku pozycyjnego, a co za tym idzie – boczni obrońcy będą zostawać wysoko. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że ani Muhar nie odgrywa roli rygla, który zejdzie między stoperów i poszerzy blok, ani boki Gumny-Kostewycz nie mają wyuczonej reakcji, gdzie mają wrócić i w którym momencie. Dlatego, zupełnie nie wiadomo czemu, bardzo często w tym spotkaniu, Kolejorz zostawał z wąsko ustawioną defensywą, całkowicie odkrywając flanki dla szybkich skrzydeł gdańszczan. A przecież Lechii taki układ pasował idealnie, bo z założenia chciała zagrywać m.in. piłki na wolne pole do Peszki.
Proste środki, bez przesadnego wysiłku – gospodarze nie mogli sobie tego lepiej wymarzyć. Należy również podkreślić, że całkiem sporo takich akcji nie brało się z pieczołowicie zorganizowanego ataku, a dobrze wymierzonego momentu na przechwyt. Lechiści doskakiwali w odpowiedniej chwili i natychmiast, korzystając ze swojego dobrego ustawienia i rozrzuconego po boisku rywala, przekazywali piłkę do przodu.
Dobrze obrazuje to akcja poprzedzająca pierwszego gola dla gospodarzy. W momencie dośrodkowania Peszko jest pilnowany przez Crnomarkovicia i Rogne, podczas gdy Sobiech może bez większych problemów wbiec w pole karne i jeszcze pięć razy się zastanowić, w jaki sposób chce to zrobić. Kiedy dzielą go ułamki sekundy od przyjęcia piłki, obrońcy Kolejorza wpadają w panikę – odskakują od skrzydłowego, schodzą głębiej we własne pole karne i w efekcie zostawiają pełne pole do popisu przeciwnikom.
Należy zauważyć, że nie była to pojedyncza sytuacja, kiedy defensorzy nie wiedzieli, co mają zrobić z wbiegającym między nich rywalem. Przykłady można mnożyć. Za każdym razem, kiedy któryś z lechistów wbiegał między albo parę stoperów, albo obojętnie których obrońców, Lech znajdował się w poważnych opałach. Podobnie skończyła się akcja z 35. minuty, którą widać na grafice nieco wyżej, kiedy po dośrodkowaniu Peszki, Udovicić swobodnie wbiegł między Rogne i Gumnego.
Koncepcja bez fundamentów
Dlatego w tym momencie trudno mówić o jakiejś zwartej strukturze Kolejorza. Tak, jakby sztab szkoleniowy nie do końca wiedział, jak ma przekazać swoim podopiecznym, w jaki sposób powinni reagować na boisku. Z tego biorą się te dziwne twory, jak np. duet Kostewycz-Gumny wracający pod własne pole karne nie skrzydłem, a w miejscu, które normalnie powinien zajmować defensywny pomocnik. Inna sprawa, że ten defensywny pomocnik nagle znika w grze obronnej i robi się tam spora wyrwa.
Co ciekawe jednak, po wejściu Dejewskiego, kiedy doszło do przebudowania linii obrony poznaniaków (Crnomarković zszedł na bok), można było mieć przebłysk, że akurat on całkiem nieźle kontroluje to, w jaki sposób przesuwają się lechiści i jako jeden z nielicznych jest w stanie szybko zareagować. Żeby tego było mało, próbował posyłać prostopadłe podania, chcąc w ten sposób upłynnić rozegranie swojej drużyny. Chwilami de facto był spoidłem, którego wcześniej tak brakowało. I z całym szacunkiem dla chłopaka, ale to kolejny element, który idealnie wpisuje się w nielogiczność Lecha.
Wydaje się również, że Kolejorz mógłby faktycznie pomyśleć o grze na dwóch napastników. Tomczyk często schodził nieco niżej na odegranie piłki, czym wyraźnie „uwolnił” Gytkjaera i już po meczu U21 z Estonią można było odnieść wrażenie, że gdyby dostawał trochę więcej szans, to może odlepiłby łatkę napastnika, na którego można grać jedynie lagę.
Pozostaje tylko pytanie, czy sztab szkoleniowy Lecha jest w stanie tak rozpisać tę ogólną koncepcję, żeby faktycznie dotarła do poszczególnych zawodników. Bo póki co w Poznaniu mogą powtarzać, że chcą grać taki futbol, ale nie będą w stanie ruszyć się do przodu, jeżeli te słowa nie będą poparte konkretami. A bez wyraźnego podziału obowiązków bynajmniej się na to nie zanosi.