Autor zdjęcia: własne
Sonny, który wciska kit. Jak dobrze, że już nie musimy liczyć na farbowane lisy...
Do dziś pamiętam, jak mój święty pamięci dziadek patrzył na skład reprezentacji naszych zachodnich w okolicach lat 2006-2009 i mówił: „Cholera, Niemcy? Co to za Niemcy?” Tim Borowski ma polskie korzenie. Tak samo Trochowski, Podolski i Klose. Boateng, Odonkor i Asamoah – ghańskie. Mario Gomez – hiszpańskie. Kuranyi i Cacau – brazylijskie. Khedira – tunezyjskie. Ozil i Tasci – tureckie. Aogo – nigeryjskie...
Trochę racji miał…
U nas, szczególnie za Franciszka Smudy, było podobnie. Może nie aż na taką skalę, lecz wszyscy pamiętamy Rogera Guerreiro, Ludovica Obraniaka, Sebastiana Boenischa, Damiena Perquisa czy Eugena Polanskiego. W pewnym momencie zrobiło się u nas międzynarodowo pod każdym względem, tylko nie tym najważniejszym, sportowym. Delikatnie mówiąc, większość z wyżej wymienionych to nie były orły najwyższych lotów. Co prawda do naszej kadry trafiali raczej w lepszych momentach swych karier, aczkolwiek jakość dawana przez nich w biało-czerwonych barwach pozostawiała wiele do życzenia. A skoro nawet poziom nie był dla nich okolicznością łagodzącą, to z perspektywy czasu nie za bardzo widzę sens tamtego ciągnięcia ich za uszy.
Żebyśmy się tylko dobrze zrozumieli, zanim zarzucicie mi rasizm czy inny szowinizm – przecież wcale nie o kolor skóry i innego tego typu rzeczy mi chodzi. Według mojego mniemania jednak zaszczyty gry w reprezentacji danego kraju powinni dostępować tylko ci, co rzeczywiście są z nim związani bezpośrednio, lub po prostu bardzo blisko. Niektórzy z wyżej wymienionych nawet nie mówili płynnie po polsku.
Jak na tym tle wypada Sonny Kittel? Sam mam kumpla, którego rodzice są Polakami i za zachodnią granicę wyjechali do pracy, a on urodził się już w Niemczech. Jakkolwiek spojrzeć – bliźniacza sytuacja. Tylko że jednocześnie nigdy nie zgrywał przede mną i naszymi wspólnymi znajomymi, że w sercu ma wyłącznie biało-czerwone barwy. Mógłbym zacytować mnóstwo jego wypowiedzi, brzmiących mniej więcej tak: „Bardzo lubię tu przyjeżdżać, mam znajomych i rodzinę, ale wychowałem się w Niemczech, a całe moje życie toczy się w okolicach Monachium. Tam jest mój dom, Polska to druga ojczyzna”.
No właśnie, słowo klucz – druga. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż przez Kittela przemawia podobne podejście i nawet przemyca to między wierszami. Na przykład tutaj: „Kilka lat temu była inna sytuacja, mogłem grać dla Niemców, starali się o mnie mocno.” Według mnie to brzmi bardziej jakby chciał przekazać, iż kiedy miał jeszcze szansę na grę dla Die Mannschaft, wtedy my byliśmy mu obojętni. Natomiast gdy okazało się, że o powołaniu od Loewa może co najwyżej pomarzyć, na karku ma już 26 wiosen i zszedł do 2. Bundesligi, to dopiero zdecydował się na naszą kadrę.
Ponoć już dwa lata temu rozpoczął starania o polski paszport, lecz do dzisiaj nie pofatygował się, aby go odebrać. Tłumaczenia są raczej kuriozalne. Okej, odległość z Hamburga do Monachium to nie jest wycieczka jak ze Zgierza do Łodzi, wszak mówimy o – mniej więcej – 800km. Do tego futbol za naszą zachodnią granicą nie jest zorganizowany fatalnie niczym w Brazylii, by chłop przez 365 dni nie miał ani jednego wolnego tygodnia. W końcu też mamy 2019 roku i do dyspozycji samoloty, raczej nie musiałby wynajmować dorożki oraz szukać woźnicy w pobliskich wsiach, aby udać się na południe. Hmm, może ktoś powinien mu to uświadomić?
Kuriozalne jest zatem jego… Nie wiem co. Pretensja(?) dotycząca tego, iż nikt ze sztabu naszej kadry nie kontaktował się z nim w sprawie powołania. Pytanie, po jaką cholerę miałby to robić, skoro Sonny od dłuższego czasu nie wykazuje chęci odebrania dokumentu? Sorry, ale to raczej wygląda tak, jakby na drużynę Jerzego Brzęczka miał – za przeproszeniem – wyłożone, a nie płomiennie pragnął stać się jej częścią. No a z drugiej strony – czemu ktokolwiek z polskiej strony miałby się z nim kontaktować w sprawie powołania, jeżeli i tak nie byłby uprawniony do gry? Jakkolwiek spojrzeć jest pat, lecz to zawodnik go podtrzymuje, my nie.
Futbol reprezentacyjny nijak ma się jednak do piłki klubowej. Według mnie tu sprawa powinna się rozstrzygać na polu tego kim bardziej się czujesz z odpowiednim (lepszym niż u Kittela) uargumentowaniem. Tymczasem u naszego bohatera bardziej wyglądało to tak, jakby na jego stole leżała oferta z drużyny X, ale on czeka aż zgłosi się Y z dużo lepszej ligi. Do poziomu Y nie dobił, no to cóż, z braku laku kit też będzie dobry.
Efekt jest taki, jakby Sonny po prostu robił nam łaskę. Może to też kwestia sposobu deklarowania własnych chęci, lecz co raz się zobaczyło, to już się nie odzobaczy – pomocnik kogo miał zrazić, to zraził i odkręcenie tego będzie ekstremalnie trudne. Jeżeli w ogóle możliwe, czego nie jestem pewien.
Pociesza mnie natomiast fakt, iż dożyliśmy czasów, gdy nie musimy z wywieszonymi jęzorami patrzeć na takich zawodników i zabiegać o ich względy. Mamy w kadrze gościa z Bayernu, Juventusu, Monaco, dwóch z Napoli i Lokomotivu oraz paru innych więcej niż sensownych klubów, więc damy sobie radę bez skrzydłowego z 2. Bundesligi. Nie potrzebujemy, niczym w starym skeczu kabaretu Tey, malować ziemniaki na czerwono, by udawać, że są to pomidory.
Nawet jeśli Sonny kręci niezłe liczby...
- 2019/20 – 12 meczów – 7 goli + 2 asysty
- 2018/19 – 31 meczów – 10 goli + 6 asyst
- 2017/18 – 33 mecze – 10 goli + 15 asyst
… to nadal nie zapominajmy, iż mówimy o piłkarzu z drugiej ligi niemieckiej, a nie gwiazdorze powiedzmy Bayeru Leverkusen czy innego Lipska. Nie twierdzę, że kompletnie by się nie przydał, ale skoro jak dotąd nie błysnął nawet gdzieś w dolnych rejonach 1. Bundesligi, to i kadrze Brzęczka jakościowego skoku naprzód też nie zapewni. Uważam, że prędzej to nasza reprezentacja wypromowałaby Kittela, niż Kittel wypromowałby Biało-Czerwonych.
A skoro tak, to chyba wypadałoby kategorycznie powiedzieć: temu panu dziękujemy.