Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
Początek meczu należał do kielczan, ale warszawianie wypunktowali, a w drugiej połowie rozgromili gości. Legia - Korona 4:0
W poprzedniej kolejce pisaliśmy o cudzie, jaki dokonał się, gdy Korona w wygranym meczu z Rakowem Częstochowa strzeliła trzy gole. Tym razem cudu nie było. Dobry początek przyjezdnych dawał nadzieję na wywiezienie z Warszawy korzystnego rezultatu, ale gdy tylko Legia zaczęła strzelać na bramkę Kozioła, to nie pozostawiła złudzeń podopiecznym Mirosława Smyły.
Przed rozpoczęciem dzisiejszej rywalizacji na stadionie przy ul. Łazienkowskiej należało zwrócić uwagę na dwa aspekty. Po pierwsze, Korona nie potrafi w tym sezonie grać na wyjeździe, co potwierdzają rezultaty: w ośmiu spotkaniach zdołała wygrać tylko w pierwszej kolejce z Rakowem. Poza tym zdobyła tylko dwa punkty (remisy z Arką i Lechem) i przegrała aż pięciokrotnie. A przeciwnikiem kielczan była Legia, która ostatnio kapitalnie radzi sobie w starciach przed własną publicznością. Do prestiżowej wygranej nad „Kolejorzem” dołożyła przecież pamiętne pogromy nad Wisłą Kraków (7:0) oraz Górnikiem Zabrze (5:1).
Faworytem sobotniego meczu była więc ekipa Aleksandara Vukovicia i mogliśmy się spodziewać, że to ona od pierwszej minuty będzie dominować nad aktualnie trzynastą drużyną Ekstraklasy. Dlatego zdziwiliśmy się, gdy to przyjezdni szybko przejęli inicjatywę i oddali nawet kilka strzałów na bramkę Majeckiego. Golkiper uratował swoją drużynę już w ósmej minucie spotkania, gdy na dwudziestym piątym metrze futbolówkę głupio stracił Antolić. Niezły początek mógł zadowolić trenera Smyłę, choć do stworzenia sytuacji bramkowej i wyjścia na prowadzenie było jeszcze daleko. A co z Legią? Gospodarze byli trzymani daleko od szesnastki kielczan, a postawę „Legionistów” w pierwszych minutach pokazuje ta sytuacja:
Aż tak wieje w Warszawie? 😂#LEGKOR pic.twitter.com/En1rI2Igke
— Robert B (@RobertB1906) November 30, 2019
Na szczęście dla ekipy wicemistrza Polski, później było już tylko lepiej. Tym bardziej dlatego, że po prostu Korona zaczęła pozwalać swoim rywalom na więcej. Legia przez pierwsze pół godziny nie oddała ani jednego strzału na bramkę Marka Kozioła (bo tego czegoś Wszołka przecież nie można do uderzenia zaliczyć). I wtedy na ratunek przyszedł Luquinhas, który w indywidualnej akcji wykorzystał masę wolnego miejsca i wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Ten fakt sprawił, że „Legioniści” spisywali się już nieco pewniej i kilka minut później Jarosław Niezgoda wywalczył rzut karny, który sam wykorzystał. Drużyny schodziły na przerwę przy wyniku 2:0, choć Korona nie była tak słaba, jakby to wyglądało patrząc na rezultat.
Trudno jednak powiedzieć, aby przyjezdni po wznowieniu gry potrafili zdominować przeciwnika i sprawić, że na stadionie w Warszawie kibice martwiliby się o niedowiezienie wygranej do ostatniego gwizdka sędziego. Zabrakło ciekawych akcji ofensywnych, czy choćby impulsu do tego, aby podejść wyżej i zaryzykować. Z kolei Legia miała już wszystko pod kontrolą i już niemal po godzinie gry nie mieliśmy poczucia, że coś w dzisiejszej rywalizacji mogło się zmienić. Gospodarze świetnie operowali piłką, imponując w ataku pozycyjnym. I tak Walerian Gwilia już w pierwszym kontakcie z piłką wpisał się na listę strzelców, a potem Jose Kante dwukrotnie wpakował piłkę do siatki, ale w jednej z tych sytuacji arbiter dopatrzył się pozycji spalonej u Gwinejczyka.
Niesamowite jak on to zmieścił 🤯🤯🤯#LEGKOR 4:0 pic.twitter.com/mg4hv1qy8i
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) November 30, 2019
Lekko, łatwo i przyjemnie. Tak można by powiedzieć o dzisiejszej wygranej Legii. Warszawianie odnoszą kolejne wysokie zwycięstwo na własnym stadionie, choć początek spotkania zwiastował nieco bardziej wyrównane i emocjonujące widowisko. Wicemistrz Polski w pierwszej połowie wypunktował przeciwnika, a po przerwie ani przez chwilę nie oddał inicjatywy. Szkoda tylko, że w tym meczu dość szybko zginęły emocje. Korona nie miała absolutnie żadnego pomysłu na odpowiedź na dwa strzelone gole przez gospodarzy. Dobre 30 minut to zdecydowanie za mało.
Legia Warszawa – Korona Kielce 4:0 (2:0)
1:0 Luquinhas 36’
2:0 Niezgoda 42’ (karny)
3:0 Gwilia 69’ (asysta Luquinhas)
4:0 Kante 90+3
Legia: Majecki (5) – Vesović (6), Jędrzejczyk (5), Lewczuk (7), Karbownik (5) – Martins (6), Antolić (5) – Wszołek (4), Luquinhas (8)(75’ Rosołek – bez oceny), Novikovas (bez oceny)(20’ Kante – 6) – Niezgoda (6)(68’ Gwilia – 6).
Korona: Kozioł (4) – Spychała (4), Kovacević (4), Marquez (2), Dziwniel (2) – Lioi (3)(61’ Pacinda – 5), Gnjatić (bez oceny)(22’ Radin – 3), Żubrowski (4), Cebula (3) – Djuranović (4), Papadopulos (2)(61’ Żyro – 3).
Sędzia: Paweł Gil (Lublin).
NOTA: 6.
Widzów: 14 000.
Żółte kartki: Kante, Lewczuk, Jędrzejczyk – Djuranović, Radin, Spychała.
Piłkarz meczu: Luquinhas.