Autor zdjęcia: Własne
Cykliczna wyprzedaż w Ekstraklasie. A kupować nie ma kogo
Czy kogoś jeszcze dziwi to, co się wyprawia w Ekstraklasie w kolejnych oknach transferowych? Zagraniczne kluby przychodzą i wybierają sobie zawodników, jakby były na tygodniu polskim w Lidlu. To już promocja cykliczna, wypadająca co pół roku.
Naprawdę nie trzeba wiele, by wybić się z Ekstraklasy do niezłego zagranicznego klubu. Najlepiej widać to na przykładzie Patryka Klimali, który przed obecnym sezonem miał strzelonego jednego gola, a jeśli czymkolwiek imponował, to raczej odwagą w wypowiadaniu absurdalnych deklaracji, z której najbardziej sławetna podchodzi z wywiadu dla 2x45: "Jeśli miałbym występować tylko w Ekstraklasie, po prostu przestałbym grać w piłkę".
Klimala jednak doskonale przewidział, że wystarczy minimum boiskowej przyzwoitości, aby zainteresowały się nim zagraniczne kluby. W wyżej przytoczonym wywiadzie dawał sobie półtora roku na wyjazd z naszej ligi. Zamierzenie to udało mu się zrealizować już w dziesięć miesięcy. W sumie strzelił w najwyższej klasie rozgrywkowej 8 goli w 42 meczach. Czy to wynik imponujący? Może, gdyby był obrońcą.
Te 4 miliony euro, które zarobiła na nim Jagiellonia wyglądają zatem na bardzo dobry interes. Jeszcze pół roku temu taka kwota odstępnego wyglądała tak samo śmiesznie jak obecnie 500 tysięcy euro wpisane w kontrakcie Oskara Zawady. Tymczasem przyszedł Celtic i bez zbędnych rozmów aktywował sobie tę klauzulę, która zresztą raczej zawyżyła wartość 21-latka, bo nie chce mi się wierzyć, że ktokolwiek byłby w stanie wydać na niego więcej. A Szkoci nie ściągają przecież Klimali jako zawodnika do podstawowego składu, tylko z myślą o przyszłości, bo obecnie stoi na przegranej pozycji w rywalizacji ze swoim rówieśnikiem z Francji, Odsonnem Edouardem, który w szkockiej Premiership ładuje gola za golem. Młodzieżowy reprezentant Polski póki co do szlifowania ma wiele, włącznie z językiem angielskim.
Ten transfer jest sporym wydarzeniem nie tylko dla Jagiellonii Białystok, ale i dla całej naszej ligi. To potężny zastrzyk gotówki dla klubu, rekordowe odejście w historii "Jagi" i jedenaste w skali Ekstraklasy. Rekord rozgrywek należący do Jana Bednarka pozostaje w dalszym ciągu niezdobyty, nie pobije go także Jarosław Niezgoda, ta sztuka nie udała się również Adamowi Buksie. I najpewniej nie padnie w tym oknie. Bo za kogo? Legia nie chce sprzedawać Karbownika, a innych kandydatów nie widać.
Tymczasem kwoty, którymi my się zachwycamy, zaraz przestaną robić większe wrażenie nawet na Słowakach. 6 milionów euro za ich zawodnika padło wcześniej niż za Bednarka – po sezonie 2015/16 z MSK Żylina do Sampdorii za taką kwotę przeszedł Milan Skriniar. Za chwilę zaś znowu mają pobić nowy rekord – dla nas nieosiągalny - bo Sporting planuje wyłożyć 7 milionów euro za Andraża Sporara, który ładuje gole nie tylko w lidze słowackiej, ale i w Lidze Europy.
Słowacy są w stanie sprzedać blisko 26-letniego gościa za kwotę, za jaką nie odszedł z Ekstraklasy żaden zawodnik. https://t.co/MHWdfLlFCu
— Bartosz Adamski (@B_Adamski) January 13, 2020
Daleko z tyłu zostawili nas już także Rumuni, którzy przed obecnym sezonem byli za nami w krajowym rankingu UEFA, a przed następną edycją będą aż pięć lokat ponad nami. Tym samym chyba można ostatecznie powiedzieć, że liga rumuńska wyszła z kryzysu. Kwoty oscylujące wokół 10 milionów euro padły w tych rozgrywkach już w sezonie 2013/14, kiedy u nas wspominano z rozrzewnieniem trochę ponad 5 milionów euro zapłaconych za Adriana Mierzejewskiego. Teraz zaś Dennis Man, którego nazwisko zapewne nic nie mówi większości naszych czytelników, może odejść za bagatela 20 milionów euro.
Rekord transferowy z ekstraklasy stoi w miejscu od transferu Janka Bednarka, Rumuni zaraz będą mieli większy od nas o -naście milionów euro (do tej pory rekord to Stanciu za 9,7 mln euro do Anderlechtu) https://t.co/zMs6B2o7wj
— Szymon Podstufka (@PodstufkaSzymon) January 15, 2020
Takie kwoty w ligach, o których przecież wcale nie mamy mniemania, że są lepsze od Ekstraklasy, pokazują dosadnie, w jak głębokim kryzysie się znaleźliśmy. Kilka milionów euro na rynku transferowym zaczyna być traktowane wręcz jak wyprzedaż. A nam trudno będzie dojść do kwoty, jakie Portugalczycy zapłacą za Sporara, jeśli nie będziemy grali w europejskich pucharach. Nie w eliminacjach, a w fazie grupowej. Bo przecież rozgrywki międzynarodowe są prawdziwym miernikiem siły piłkarza, a nie Ekstraklasa, w której furorę robią trzecioligowi Hiszpanie.
Poprzedni sezon pod względem indywidualności był bardzo słaby. Najlepszym tego potwierdzeniem jest fakt, że Joel Valencia – wybrany na Gali Ekstraklasy piłkarzem rozgrywek – po transferze do angielskiego Brentford z Championship uzbierał do tej pory w 10 meczach ledwie 172 minuty. Oczywiście liczb nie dał żadnych. Niestety, nic nie wskazuje na to, by w tym sezonie cokolwiek się zmieniło. Odchodzi najlepszy strzelec ligi, a o tytuł króla strzelców znów będą walczyć zawodnicy, którym bliżej do zakończenia kariery gdzieś nad rzeką Jangcy albo Pahang niż do powodzenia w zachodniej europejskiej lidze.
Co gorsza, zamiast odpowiedniego zastąpienia tych, którzy co zimę wyjeżdżają z Polski, dostajemy najczęściej wyrób piłkarzopodobny. Nasze kluby nie są w stanie wartościowo zastąpić Niezgód, Buksów czy Klimali. Zapewne znów jak co roku zjedzie się do naszej ligi wagon szrotu. Zawsze więcej transferów przeprowadzanych jest latem, ale po zimowym oknie kandydatów do rupieci mamy znacznie więcej niż do miana hitu. Tak było rok temu, tak pewnie będzie i teraz. Bo po prostu w przerwie między rundami bez wysokiej jakości skautingu trudno jest znaleźć wartościowego gracza, a dla naszych zespołów po takiej wyprzedaży to konieczność.
Mamy dopiero połowę stycznia, nasze kluby dopiero wyjeżdżają na zimowe zgrupowania, a już zostały wydrenowane z czołowych zawodników. Być może objawi się któryś z kolejnych młodych zdolnych, ale biorąc pod uwagę częstotliwość, z jaką ci gracze odchodzą z Ekstraklasy, trudno wierzyć w to, że po dobrej rundzie dotrwa do pierwszego meczu w eliminacjach do europejskich pucharów. Niewiele, bardzo niewiele zatem wskazuje na to, byśmy mieli mieć wreszcie lepsze i weselsze lato od tych, które zastaliśmy przez ostatnie trzy sezony. Jak mówi ligowy klasyk, transfery na lato dokonuje się zimą. No to czekamy. Ale obawiam się, że tych porządnych się nie doczekamy.