
Autor zdjęcia: Własne
Porozmawiajmy o ŁKS-ie. I o mnóstwie wątpliwości, które podczas spotkania wzbudził Kazimierz Moskal
Na spotkaniu „porozmawiajmy o ŁKS-ie” nie mogłem być i dopiero z kilkudniowym opóźnieniem nadrobiłem konfrontację przedstawicieli klubu z kibicami. Przed mikrofonem zasiadł prezes Salski, trener Moskal oraz Arkadiusz Malarz i Jan Grzesik z piłkarzy. Domyślam się, iż celem spotkania było uspokojenie nastrojów wśród fanów, wyjaśnienie sobie pewnych kwestii i wzajemne podbudowanie przed nadchodzącą rundą. Ale czy to się udało? Mogę odpowiedzieć sam za siebie: nie we wszystkich kwestiach.
Nie mam uwag na przykład wobec postawy poszczególnych zawodników, o czym opowiadał bramkarz Rycerzy Wiosny. Chyba tylko idiota chciałby mieć spadek w CV, więc nad tą częścią nie ma się co zastanawiać. W sprawach organizacyjnych dobrą pieczę zdaję się sprawować prezes i tu też wierzę, że z kimś takim za sterami powtórzenie historii Ruchu Chorzów ŁKS-owi nie grozi. Wyjaśnił zawiłości kontraktowe różnych zawodników, wypowiedział się na temat budowy stadionu oraz późniejszego zagospodarowania go… Wszystko w porządku, trudno mieć zastrzeżenia.
Co mnie zatem martwi, to sporo kwestii, na temat których wypowiadał się Kazimierz Moskal. Do seansu ze spotkania zasiadłem z nastawieniem na zasadzie „okej, dowiem się co w drużynie nie funkcjonuje według szkoleniowca i jak zamierza to naprawić”. Zakończyłem oglądanie zaś z… Niesmak to chyba za duże słowo, lecz moje wątpliwości nie zostały rozwiane w ogóle.
Wręcz przeciwnie, zamurowało mnie dość mocno, kiedy usłyszałem odpowiedź na pytanie Jacka Szwagrzaka. Zagaił on szkoleniowca o sposoby tracenia bramek oraz wpływ stylu gry na tę kwestię, zwracając uwagę głównie na stałe fragmenty oraz puszczanie goli w końcówkach spotkań. Dla jasności, przytoczę obie liczby – przeciwnicy trafiali do siatki ŁKS-u po rożnych/wolnych/karnych/autach aż 16 razy (2-4-9-1), najwięcej w lidze. Z kolei biorąc pod uwagę minuty 76-90 i czas doliczony, straconych bramek doliczymy się 9, co jest drugim najgorszym wynikiem w Ekstraklasie.
Odpowiedź? – Można się czepiać statystyk, można się doszukiwać różnych rzeczy… Tak szczerze mówiąc ja do tego typu statystyk nie przywiązuję dużej wagi, bo co to jest za różnica czy stracimy gola w ostatniej minucie, czy w pierwszej, skoro i tak przegramy mecz? Myślę, że jeżeli będziemy dobrze przygotowani, a w wielu meczach pokazaliśmy iż stać nas na ten styl (…) Rozumiem wszystkie wątpliwości. Każdy chciałby odpowiedź: „zrobimy to, to i to, a będzie dobrze”. Nikt nie ma recepty na sukces. Ja nie twierdzę, że wiem wszystko najlepiej, ale w moim odczuciu nasz styl gry jest najlepszym dla funkcjonowania zespołu – mówił Moskal.
Rozczarowany jestem tymi słowami, ponieważ dotychczas myślałem, że ignorancja to akurat jedna z ostatnich rzeczy, które byłbym w stanie zarzucić szkoleniowcowi. Nie wiem, może to po prostu dość niefortunne sformułowanie ze strony trenera i jako kibic ŁKS-u chciałbym, aby tak było. Jeżeli natomiast wypowiedź pana Kazimierza traktować dosłownie, to jednak włosy stają mi dęba.
2020 rok, technologia na wysokim poziomie, dostęp do danych mają nawet najprostsi kibice, teorie rodem z „Moneyball” przeorano już na wszystkie strony. I w tym momencie słyszę od trenera drużyny z Ekstraklasy, że on na statystyki nie zwraca większej uwagi. O ile jestem w stanie zrozumieć, że z liczb nie powinno się czynić wyroczni, wszak wiele spraw zmierzyć się zwyczajnie nie da, o tyle sądzę też, iż w naprawdę wielu aspektach potrafią naprowadzić człowieka na to, nad czym powinien intensywniej popracować.
Albo przynajmniej gdzie szukać przyczyn słabych wyników drużyny. Zwłaszcza, że wspomniane objawy nie są sprawami skomplikowanymi, szczególnie tracenie mnóstwa bramek po stałych fragmentach – 9 po rożnych, 4 po wolnych, 1 z autu, 2 z karnych. Moim zdaniem, skoro coś wydarza się z taką regularnością i przede wszystkim częstotliwością, doświadczony szkoleniowiec powinien zwrócić na to dużą uwagę, a nie machać ręką. Puszczanie sporej liczby goli w końcówkach jest oczywiście mniej konkretne, lecz znów na tyle sugestywne, że wypadałoby się nad tym zastanowić. Może wynikać ze zmęczenia zawodników, które determinuje intensywność; może wynikać ze stresu w związku z sytuacją drużyny w tabeli; może z wielu innych spraw. Do głowy szybko przychodzą różne tropy. Nie warto ich sprawdzić? W tym świetle uważam, że statystyki to świetny kierunkowskaz dla trenera. Znacznik, który nie daje rozwiązania, ale na jego podstawie przynajmniej można podjąć trop do tego gdzie, czego i jak szukać. Obrazuje bowiem różne tendencje, a te po prostu już są miarodajne. Nikt mnie nie przekona, że jest inaczej.
No ale najpierw należy tę furtkę wynikającą z liczb w ogóle dostrzegać. W tym momencie wydaje mi się raczej, że trener Moskal niekoniecznie może posiadać pomysły jak poradzić sobie ze słabymi stronami drużyny. Pracuje więc tak, aby wady przykryć zaletami, atutami przysłonić niedociągnięcia, lecz to w ogóle się nie bilansuje.
Jednocześnie pan Kazimierz na przestrzeni całego spotkania podkreślał często, iż kluczem do utrzymania się będzie właściwe przygotowanie się do nadchodzącej rundy. Że cały czas w treningu sztab i drużyna szukają takich rozwiązań, które będą dla nich najkorzystniejsze w nadchodzących meczach. Że niesprawiedliwością jest, iż z taką grą ŁKS ma zaledwie 14 oczek i jest ostatni w tabeli.
Dużo nadziei, dużo życzeń, niestety też sporo mgły i te gorzkie żale a propos niesprawiedliwości losu, z czym zresztą nie potrafię się zgodzić. To nie sędziowie swoimi decyzjami skrzywdzili biało-czerwono-białych kosztem kilku oczek, aby źródeł fatalnej sytuacji drużyny doszukiwać się w ślepocie fortuny. Wszystkie przegrane były zasłużone, skoro wynikały z błędów piłkarzy, nie rozumiem jak można to podważać. A tym bardziej jak do czegoś takiego można sprowadzać fatalne wyniki zespołu z jesieni.
W pewnym sensie przypomina mi to podejście przedstawicieli Zagłębia Sosnowiec w poprzednim sezonie, gdy ubierali koszulki z napisem „zVARiowani”, tropiąc tym samym rzekomy spisek. W ŁKS-ie na szczęście w taką skrajność nikt nie popada, ale trener Moskal i tak niebezpiecznie zwrócił się w kierunku niezbyt logicznych usprawiedliwień. Co następne – złe feng shui w szatni czy układ planet w trakcie meczu wyjazdowego?
Ponadto od szkoleniowca nie otrzymaliśmy też praktycznie żadnego konkretu co do tego, w jaki sposób – w związku z transferem Pyrdoła do Legii – zamierza poradzić sobie z wymogiem gry młodzieżowcem. Jesienią grali tylko on oraz Sobociński i w takim razie zdaje się, że młodociany stoper otrzymał immunitet na wyjściowy skład. Nie jego wina ani szkoleniowca, lecz przepisów. Z drugiej strony natomiast, gdyby nadal popełniał tyle gaf co w pierwszej części sezonu, samobójcze będzie trzymanie go pierwszej jedenastce. Tylko co wtedy? Wystawimy 16-letniego Ratajczyka na skrzydło? 19-letniego Arndta na bramkę zamiast Malarza? 19-letniego Sajdaka w miejsce Piątka czy Guimy? Cóż, nie widzę tu żadnej bezpiecznej opcji.
Im bardziej zagłębiam się w tej wszystkie aspekty, o które podpytywano pana Kazimierza, tym większy sceptycyzm we mnie narasta. Bo o ile kilka miesięcy temu stałem za nim murem, tak teraz wzbudził we mnie więcej wątpliwości niż zaufania. Chciałbym bowiem, aby z przekonaniem wziął się za naprawę wszystkich usterek w grze zespołu. Póki co zdaje mi się raczej, iż zamiata je pod dywan uszyty z estetycznego stylu. Tylko ze za styl to punkty przyznają, ale w łyżwiarstwie figurowym lub "Tańcu z gwiazdami", a nie w piłce nożnej.
Postawię więc tezę, że z takim podejściem trenera Moskala ŁKS Ekstraklasy nie obroni. Najwyżej miło się zaskoczę...