Autor zdjęcia: Joaquin Corchero / PressFocus
Trzęsienie ziemi i nowy trener w Lokomotiwie Moskwa. Jaka będzie przyszłość Rybusa i Krychowiaka?
Bardzo burzliwy czas nastał w Lokomotiwie Moskwa. Rosyjski klub od dłuższego czasu targany jest wewnętrznymi konfliktami, które uwydatniła przerwa związana z epidemią koronawirusa, ale zamiast je gasić, notorycznie dolewa oliwy do ognia. Ostatni ruch, czyli zmiana trenera na miesiąc przed wznowieniem Premier Ligi, to absurd wzbogacony pierwiastkiem rosyjskości. Bo przecież, jeśli dobrze sobie radzisz, to musisz zrobić wszystko, by zniechęcić do siebie kibiców i rozmontować sprawnie funkcjonują drużynę tuż przed najważniejszymi meczami. Nie wiemy, na którym miejscu Lokomotiw skończy obecny sezon, ale patrząc na aktualne zamieszanie, raczej nie liczylibyśmy na powalający wynik.
Żeby w klarowany sposób przedstawić, jak wielki burdel zapanował w klubie Grzegorza Krychowiaka i Macieja Rybusa, a także zastanowić się nad ich przyszłością, musimy zacząć od krótkiej podróży w czasie.
Jest sierpień 2016 roku, Lokomotiw po raz czwarty w karierze obejmuje prawie 70-letni Jurij Siomin, który w życiorysie ma też grę dla stołecznego klubu. W pierwszym sezonie zdobywa Puchar Rosji, w drugim mistrzostwo kraju, trzeci zaczyna od Superpucharu, a później dokłada do gabloty trofeum za kolejny triumf w Pucharze Rosji. Po wielu chudych latach Lokomotiw wkracza w naprawdę owocny okres. Bogaty nie tylko w sukcesy, ale też we wpływy do niemal pustej klubowej kasy. Siominowi, którego ze względu na wcześniej dokonania kibice uważali za bohatera, w pełni zasłużenie nadano tytuł legendy Loko.
Niestety, uwielbienia fanów nie podziela część władz klubu na czele z dyrektorem generalnym Ilią Gerkusem i dyrektorem sportowym Erikiem Stoffelshausem. Początkowo współpraca w ramach tercetu układa się poprawnie, ale po zdobyciu tytułu mistrzowskiego dyrektorom coraz trudniej przychodzi dogadywanie się ze Siominem. Prowodyrem konfliktu jest doświadczony szkoleniowiec, który wykorzystując swoją ikoniczną pozycję, próbuje wpływać na najważniejsze osoby z Kolei Rosyjskich i w ten sposób skupić w swoich rękach trochę więcej władzy. Zamysł jest bardzo prosty – Siomin-trener chce zostać zwierzchnikiem całego pionu administracyjno-sportowego i mieć decydujący głos we wszystkich kwestiach związanych z funkcjonowaniem klubu, w tym - co najistotniejsze - tych dotyczących transferów.
Gerkus i Stoffelshaus mieli jednak inny plan. Ich wspólna wizja zakładała, że poszczególne jednostki nie wchodzą sobie w paradę i wspólnie tworzą zdrowy, sprawnie działający organizm. W tym układzie trener zajmuje się tylko kwestiami sportowymi i jest jednym z trybów transferowego mechanizmu. Może opiniować i dyskutować, ale nie ma mocy decyzyjnej. Takie podejście wyprowadziło konkurujące obozy na kolizyjny kurs i w efekcie skończyło się wojną domową, w której ktoś musiał skapitulować.
Początkowo wydawało się, że w starciu padnie bastion Siomina. Władze Kolei Rosyjskich były zadowolone z efektów pracy Gerkusa, który wniósł do klubu niespotykany w rosyjskiej piłce profesjonalizm. Z czasem doszło jednak do przebiegunowania. Tajemnicą poliszynela jest, że doprowadziły do tego podszepty Siomina, który przeciągnął na swoją stronę niemal całą radę nadzorczą Lokomotiwu. A jakby tego było mało, coraz częściej i w coraz ostrzejszym tonie krytykował politykę Gerkusa i Stoffelshausa, po którym przejechał się nawet w wydanej w międzyczasie książce. Ostatecznie w grudniu 2018 roku Gerkus musiał się poddać i odejść z klubu, wraz z nim walizkę spakował dyrektor sportowy. Siomin triumfował. Niczym Thanos w trzeciej części Avangersów, wydawał się nieunikniony.
Autor największych sukcesów w historii Lokomotiwu nie wziął jednak pod uwagę, że nowy dyrektor generalny może stwarzać równie dużo problemów, co jego poprzednik. I faktycznie, Wasilij Kiknadze, który został powołany na to stanowisko w miejsce Gerkusa, nie potrzebował dużo czasu, by wziąć się ze Siominem za łby. Nowy konflikt również miał podłoże kompetencyjne, a jego kluczowym elementem znów była klubowa polityka transferowa.
Kiknadze na rynku działał w sposób niezbyt imponujący, ściśle trzymając się mocno ograniczonego budżetu. Siomin natomiast nie przyjmował do wiadomości, że klubu nie stać na zawodnika, którego sobie upatrzył i z premedytacją blokował pozyskanie tańszych piłkarzy. Przykładowo, kiedy latem ubiegłego roku zażyczył sobie nowego napastnika, uparł się, że ma nim być ktoś z duetu Nikołaj Komliczenko-Christian Bassogog. Obaj byli jednak za drodzy, więc pion sportowy, który miał pełne poparcie dyrektora generalnego, przedstawił aż osiem zdecydowanie tańszych alternatyw. Siomin najpierw odrzucił wszystkich zawodników, a następnie w mediach żalił się na warunki, w których przyszło mu pracować.
Konflikt z kolejnym dyrektorem otworzył oczy członkom rady nadzorczej Loko, którzy połapali się w gierkach Siomina. Już jesienią przez rosyjskie media przelała się fala spekulacji dotyczących planowanego zwolnienia szkoleniowca po zakończeniu pierwszej części trwającego sezonu, ale finalnie nic takiego się nie stało. Siomina uratował krótki kontrakt (wygasa z końcem maja) oraz wyniki sportowe. Co prawda czwarty tytuł mistrzowski od dawna jest poza zasięgiem, ale wywalczenie miejsca na podium i przepustki do Ligi Mistrzów wyglądało na wykonalną misję. Dla klubu, który finansowo nie stoi najlepiej, miliony za grę w europejskich pucharach, to wystarczający argument, by wstrzymać się z wymianą szkoleniowca.
Rundę wiosenną Lokomotiw rozpoczął więc ze Siominem na ławce. W trzech ligowych meczach, które udało się rozegrać do momentu przerwania rozgrywek, moskiewski klub zdobył siedem punktów i wygodnie rozsiadł się w fotelu wicelidera. Drużyna funkcjonowała niemal bez zarzutu, co przy bardzo sprzyjającym terminarzu (tylko dwa mecze z zespołami z górnej części tabeli do końca sezonu), napawało dużym optymizmem. Siomin był o krok od kolejnego sukcesu, który osiągnąłby w mocno niesprzyjających warunkach, skłócony z władzami klubu.
Sęk w tym, że przymusowa przerwa dała radzie nadzorczej idealny pretekst do odstrzelenia zasłużonego szkoleniowca, z którego Kiknadze i spółka postanowili skorzystać. I to w bardzo drastyczny sposób, odsuwając Siomina od drużyny już teraz, bez opcji prowadzenia zespołu do końca sezonu. W wydanym komunikacie podano, że 1 czerwca obowiązki trenerskie przejmuje Marko Nikolić, były szkoleniowiec między innymi Partizana Belgrad i węgierskiego Fehervar, i to on poprowadzi zespół w ośmiu ostatnich meczach.
Dlaczego Siomin, który łącznie zdobył z Lokomotiwem aż 12 tytułów, został z niego brutalnie wykopany? Dlaczego władze klubu podjęły tak duże ryzyko i w kluczowym momencie pozbawiły skuteczną armię dowódcy? Odpowiedź na oba pytania składa się z dwóch aspektów. Po pierwsze, Kiknadze i spółka byli przekonani, że sezon zostanie zakończony przedwcześnie, więc Ligę Mistrzów mają już przyklepaną. I choć władze ligi mocno rozważały taką możliwość, to finalnie postawiono na sportowe rozstrzygnięcia, co dla Lokomotiwu rodzi poważny problem.
Po drugie, Siomin od dłuższego czasu miał nazbierane u rady nadzorczej, która stopniowo się od niego odwracała. Blokowanie transferów wychodzących, które mogły zasypać kilka dziur w budżecie (Lokomotiw tylko na niedoszłej sprzedaży Solomona Kwerkwelii do Leicester stracił 15 milionów funtów), czy ostra krytyka poszczególnych pracowników klubu, to tylko niektóre występki trenera, które długo uchodziły mu na sucho. Kiedy jednak zaczął publiczne namawiać piłkarzy, by na czas pandemii nie zgodzili się na obniżkę wynagrodzeń i premii,, to czara goryczy po prostu się przelała. Niewykluczone, że członkowie rady nadzorczej załapali wówczas za kalkulatory i zaczęli liczyć. A jeśli faktycznie tak było, to wyniki musiały pokazać, że bez Ligi Mistrzów, ale za to z trenerem chętnym do współpracy, łatwiej będzie poprawić sytuację finansową klubu.
Inna sprawa, że okoliczności, w których podjęto decyzję o zmianie szkoleniowca, a także sposób, w jaki zmiana została przeprowadzona, budzą spore kontrowersje. Rosyjskie środowisko piłkarskie w zasadzie nie ma wątpliwości co to tego, że Siomin został potraktowany nieuczciwie. Komentator telewizyjny Giennadij Orłow na gorąco stwierdził, że zwolnienie szkoleniowca w tym momencie było nieprzyzwoite. Walerij Gazzajew, który jako trener poprowadził CSKA Moskwa do triumfu w Pucharze UEFA, powiedział, że ten ruch to gigantyczna niesprawiedliwość i dowód na brak profesjonalizmu rady nadzorczej. Jeszcze dalej poszedł aktor i kibic Loko Walerij Barinow, który wyrzucenie Siomina nazwał zamordowaniem całego klubu. Grubo? Na pewno, ale właśnie takie są nastroje po zwolnieniu szkoleniowca. Nawet jeśli miał swoje za uszami, to eksperci i kibicie i tak będą po jego stronie.
Niewykluczone zresztą, że największa i jednocześnie najostrzejsza fala krytyki dopiero spadnie na klub, gdy do akcji ruszą najbardziej zagorzali fani Lokomotiwu. Dla nich Siomin to postać pomnikowa, dlatego będą go bronić z wyjątkową zaciętością. A ponieważ od jakiegoś czasu nie jest im po drodze z obecnymi władzami klubu, to lawina oskarżeń i wulgarnych transparentów jest wyłącznie kwestią czasu. Zamach na ich świętość nie może skończyć się inaczej. Na razie jest jednak w miarę kulturalnie. Fani do tej pory ograniczyli się wyłącznie do listu otwartego, w którym domagają się dymisji całej rady nadzorczej.
Konflikt z kibicami to jednak nie największe wyzwanie, jakie czeka władze i nowego trenera Lokomotiwu w najbliższych miesiącach. Moskiewski klub powoli szykuje się do gruntownej przebudowy, która ma przebiegać pod hasłem „płacić mniej i zyskać na jakości”. Zadanie na pewno nie należy do łatwych, choćby dlatego że rynek transferowy po/w czasie epidemii koronawirusa będzie wielką zagadka. Na dziś trudno stwierdzić, jak bardzo się zmieni i czy środki, które będzie miał do dyspozycji Lokomotiw, pozwolą na dokonywanie ambitnych ruchów. Bo takie - oczywiście jak na realia ligi rosyjskiej - są w planach. Z informacji, które przedostają się do mediów, przebijają się takie nazwiska, jak Milan Badelj, Amin Younes czy Arkadiusz Reca, ale tylko w przypadku Chorwata można mówić o skonkretyzowanym zainteresowaniu.
Transfery do klubu będą oczywiście równoznaczne z kilkoma pożegnaniami. Zdaniem rosyjskich mediów z Loko na pewno odejdą Joao Mario, który jest tylko wypożyczony z Interu, oraz Jefferson Farfan. Niepewna jest też przyszłość Macieja Rybusa i Edera, których kontrakty kończą się po sezonie. Jeśli chodzi o transfery gotówkowe, to klub w pierwszej kolejności spróbuje spieniężyć Aleksieja i Antona Miranczuków, licząc na naprawdę pokaźny zarobek. Pozostałe odejścia będą uzależnione od ewentualnych ofert. Nietykalni są tylko Grzegorz Krychowiak i Vedran Corluka, którzy stworzą szkielet zespołu Nikolicia.
Ale zanim rewolucja rozpocznie się na dobre, Loko ma jeszcze do rozegrania osiem bardzo ważnych meczów. Władzom klubu, które od kilku tygodni nawoływały do przedwczesnego zakończenia sezonu, niekoniecznie jest to w smak, ale grać po prostu trzeba. I choć od Marko Nikolicia nikt na tym etapie nie oczekuje cudów, to dobra postawa zespołu bez wątpienia pomogłaby zatrzeć nie najlepsze wrażenie, które powstało po zamieszaniu z Jurijem Siominem w roli głównej.