Autor zdjęcia: LUKASZ LASKOWSKI / PRESSFOCUS
Solidny ligowiec – uniwersalny żołnierz z Bełchatowa
Nigdy nie był gwiazdą pierwszego rzędu. W GKS-ie Bełchatów najpierw znajdował się w cieniu Łukasza Garguły i Radosława Matusiaka, potem zaś Mateusza Cetnarskiego i Dawida Nowaka. Jednocześnie trudno było sobie wyobrazić skład „Brunatnych” bez Tomasza Wróbla.
W Ekstraklasie to w zasadzie norma, że jeden dobry sezon może zawodnikowi zagwarantować kilka lat gry w najwyższej klasie rozgrywkowej, nie bacząc na aktualną formę. W przypadku Wróbla jednak nigdy tak nie było. W lidze polskiej spędził łącznie siedem lat i pomijając debiutancki sezon, zawsze prezentował równą stabilną formę. Zobaczmy:
- 2006/2007 – 26 meczów/2 gole i 6 asyst
- 2007/2008 – 25 meczów/2 gole i 4 asysty
- 2008/2009 – 23 mecze/2 gole i 2 asysty
- 2009/2010 – 24 mecze/2 gole i 4 asysty
- 2010/2011 – 22 mecze/1 gol i 4 asysty
- 2011/2012 – 29 meczów/3 gole i 6 asyst
- 2012/2013 – 14 meczów/3 gole i 3 asyst
Nie są to może liczby rzucająca na kolana, ale widać wyraźnie, że mamy do czynienia z graczem, który rzetelnie wykonuje swoją robotę. Dodajmy, że w klubie, który w kampanii 2006/2007 otarł się o historyczne mistrzostwo Polski. Do Zagłębia Lubin, bełchatowianie w ostatecznym rozrachunku stracili tylko punkt. - Zaraz po jego zdobyciu uważałem, że to moja osobista porażka. Przegrywając coś, nigdy nie wygrywasz, ale gdy ten czas tak biegnie, to myślę sobie, że wykonaliśmy wtedy kawał naprawdę dobrej roboty. Od prezesów, przez trenerów, po zawodników. Bardzo mile to wspominam. W takim mieście jak Bełchatów nie jest łatwo o zdobycie wicemistrzostwa Polski. Pokazaliśmy, że sumienną pracą można do czegoś dojść – tak wspominał tamten czas w rozmowie z portalem rozwoj.info.pl.
O prymat „Brunatni” już nigdy potem nie rywalizowali, ale jeszcze dwukrotnie (w sezonie 2008/2009 i 2009/2010) otarli się o grę w eliminacjach Ligi Europy. Zastanawiać może zatem dlaczego żaden silniejszy klub, aniżeli GKS nigdy nie starał się o prawego pomocnika. We wspomnianej rozmowie z nieoficjalną stroną Rozwoju Katowice, którego barwy Wróbel reprezentował w latach 2014-2017, sam zainteresowany uchylił nieco rąbka tajemnicy.
- Jeśli mówimy o najfajniejszym transferze w ramach polskiej ligi, to był to Lech Poznań. Rozmawialiśmy już na temat kontraktu, było ciekawie, ale – niestety – miałem jeszcze pół roku do końca umowy w Bełchatowie i na przeszkodzie stanęły kwestie finansowe dotyczące sprzedaży mnie. Co do zagranicznego klubu – był jeden z Rosji. Miałem tam pojechać na 2-3 dni się pokazać. Nie chcę zdradzać nazwy (Anży Machaczkała – dop. red.). Wiele osób wie o tym, bo wspominam o tym nawet w luźnych rozmowach. No i w kontekście żartów, bo jak się dowiedziałem, kto pół roku później tam grał, to… No, mogło być naprawdę ciekawie (Roberto Carlos – dop. red.).
Pomijając regularność, Wróbel przez cały ten czas robił za bardzo uniwersalnym zawodnikiem. Owszem, najczęściej można było go oglądać na prawej pomocy, ale zdarzało mu się również występować na przeciwległej flance, w środku pola, a nawet w ataku. W oczy rzuca się również fakt, że najlepsze indywidualnie liczby wykręcił, akurat w okresie, gdy wicemistrzom Polski A.D. 2007 poważnie zajrzało w oczu widmo degradacji w sezonie 2011/2012. Rok później już nie udało się uniknąć spadku, ale trudno za to winić akurat Wróbla. Ten jesienią robił co mógł, aby pomóc swoim kolegom. Wiosną jednak został przeniesiony do zespołu Młodej Ekstraklasy, w związku z tym, że nie mógł się dogadać z klubem w sprawie nowego kontraktu. Ciekawe zatem, czy z nim w składzie, drużyna Kamila Kieresia także opuściłaby elitę.
Opuszczając w 2013 roku ul. Sportową 3, Wróbel miał 30 lat i prawie 200 rozegranych meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Mimo to, żaden chętny w Ekstraklasie nie znalazł się na jego usługi. Nim Wróbel zawiesił buty na kołku pograł jeszcze w GKS Katowice (rok), Rozwoju Katowice (trzy lata), Rakowie Częstochowa (rok), by przed zakończeniem kariery jeszcze 18 miesięcy występować ponownie w Rozwoju.