Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
A może rzucicie to wszystko i wyjedziecie w Bieszczady? Śląsk 4:0 ŁKS
Kojarzycie tę kultową okładkę „Faktu” z napisem „Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba, frajerstwo. Nie wracajcie do domu”? No, to właśnie tak dziś zagrał ŁKS.
O ironio, mecz ten odbywał się bez udziału komentatorów. Może nawet lepiej, bo jedyny pasujący do tego, co dziś zaprezentowali przyjezdni, powinien brzmieć… Ach, darujemy sobie, nie chcemy przeklinać.
Była 4. minuta, gdy zbroje Rycerzy Wiosny pękły pierwszy raz. Dokładnie w miejscu pomiędzy Sobocińskim a Klimczakiem, gdzie do prostopadłego podania idealnie wybiegł Marković, a potem z oboma defensorami na plecach wpadł w pole karne z prawej strony i pokonał Malarza.
W 17. minucie było już 2:0, a tym razem goście oberwali z drugiej strony. Stiglec schodzący do środka na tle łodzian wyglądał niczym Ronaldinho. A potem cyk, klepa, kolejne podanie Exposito między obrońców i lewy obrońca zapakował futbolówkę do siatki. Jakby żenady ze strony gości było mało, zrobił to puszczając piłkę między nogami bramkarza.
W 23. z ŁKS-u nie było już czego zbierać. Tym razem Stiglec wystąpił w roli asystującego, a Płacheta pomknął w szesnastkę i pokonał Malarza bombą przy bliższym słupku. Jak na tak doświadczonego golkipera, ustawił się skandalicznie źle. Inna sprawa, że to w ogóle nie był jego dzień, ponieważ oprócz kiepskich interwencji przy dwóch bramkach, zaliczał też na przykład puste przeloty przy okazji centr. W niczym nie przypominał tego Arka, który ratował skórę swych kolegów w heroiczny sposób na przykład z Rakowem.
#ŚLAŁKS #ekstraklasa pic.twitter.com/nE9cvLpoyR
— MojeŻycieToMem (@MemiarzxD) June 14, 2020
Do przerwy łodzianie już nawet nie udawali, że im się chce. Snuli się po boisku i tylko powielali kolejne błędy w tym samym stylu. Ile razy Dąbrowski z Sobocińskim źle wyprowadzili piłkę, ile razy Wolski czy Trąbka podawali do przeciwników, ile razy Ratajczyk z Sekulskim próbowali dryblować z marnym skutkiem… Tego nie policzy nikt.
Dopiero po przerwie zaczęli coś grać. Pewnie Stawowego szlag jasny trafił i w sumie nie dziwota, chociaż to też jego wina, że jego podopieczni nie byli dziś w stanie w ogóle nawiązać walki. Przecież nawet te kilka lepszych minut w ich wykonaniu wynikało głównie z tego, że wrocławianie po prostu już odpuścili. Na ich koncie widniały trzy gole zaliczki, a ŁKS – delikatnie rzecz ujmując – nie jawi się jako ekipa zdolna do powrotów z zaświatów. Podopieczni Laviczki zwyczajnie mieli święte prawo tak myśleć. Dlatego właśnie w pewnej chwili Corralowi udało się wypuścić Piątka w polu karnym, a innym razem Wróbel znalazł się w dogodnej sytuacji po „położeniu” obrońcy. Inna sprawa, że potem goście albo ładowali prosto w Putnocky’ego, albo komicznie przestrzelali.
Zamiast jednak zaliczyć choćby trafienie honorowe, przyjęli jeszcze czwarty gwóźdź do swej trumny – po rzucie wolnym. A jak wiadomo, nikt nie puszcza tylu bramek w Ekstraklasie po stałych fragmentach. Stiglec dograł więc idealnie na głowę Exposito, a ten pokonał bramkarza. Nieco fartownie, ponieważ trafił w poprzeczkę, piłka odbiła się od murawy i wyleciała z bramki. No ale że przez chwilę znajdowała się w niej, to tym lepiej dla Śląska.
Szacun dla Wojskowych, bo wypunktowali beniaminka w wyjątkowo bolesny sposób. Stiglec, Łabojko, Mączyński czy Exposito wyglądali przy rywalach jak potomkowie Tsubasy przy największym drewniaku. Zresztą, skoro nawet ostatni z wymienionych zaprezentował się tak korzystnie, sami wyciągnijcie wnioski co do jakości gry ŁKS-u. Inna sprawa, że przez to trudno uznawać ten wynik za pokaz siły Śląska. Tu po prostu wyszła różnica klas. Łodzianie są po prostu pierwszoligową ekipą, która zabłądziła i przypadkiem trafiła do Ekstraklasy.
Za chwilę wrócą na zaplecze i niech nikt nam nie próbuje wciskać kitów o matematycznych szansach...
Śląsk Wrocław 4:0 ŁKS Łódź (3:0)
1:0 Marković 4’ (asysta Exposito)
2:0 Stiglec 17’ (asysta Exposito)
3:0 Płacheta 23’ (asysta Stiglec)
4:0 Exposito 73’ (asysta Stiglec)
Śląsk: Putnocky (5) – Musonda (5), Puerto (5), Tamas (6), Stiglec (9) – Łabojko (6), Mączyński (6) – Marković (7) (76’ Samiec-Talar), Pich (6) (70’ Chrapek), Płacheta (7) – Exposito (9) (78’ Bergier).
ŁKS: Malarz (2) – Grzesik (2) (46’ Corral 3), Dąbrowski (2), Sobociński (2), Klimczak (2) – Piątek (2), Wolski (2), Trąbka (2) – Pirulo (2), Ratajczyk (2) (87’ Sajdak), Sekulski (2) (46’ Wróbel 3).
Sędzia: Paweł Gil.
Nota: 6.
Żółte kartki: Wolski, Pirulo.
Piłkarz meczu: Dino Stiglec.