Autor zdjęcia: Adam Starszynski / PressFocus
Zaskakujący reprezentant Polski: Klops w debiucie i mozolna walka psychologiczna o powrót do normalności
Jakub Słowik na grudniowe zgrupowanie kadry Waldemara Fornalika jechał zmotywowany niczym na finał Ligi Mistrzów. Bramkarz Jagiellonii chciał pokazać się z jak najlepszej strony, ale wyszło mu to bardzo słabo. Co więcej, przez kilka późniejszych lat nie potrafił sobie poradzić z błędem popełnionym przeciwko Rumunii, a jego kariera zamiast nabrać rozpędu zatrzymała się.
Jakub Słowik przez wiele lat w Jagiellonii uważany był za wielki talent bramkarski. Debiutował spotkaniem z warszawską Legią w 2011 i zebrał pozytywne recenzje, bo wówczas mecz zakończył się bezbramkowym remisem. Prawdziwą szansę golkiper otrzymał dopiero od Czesława Michniewicza, a później zaczął regularnie grać u Tomasza Hajty.
- Trafiłem do Jagiellonii, kiedy ją prowadził (Michał Probierz – red.) u niego debiutowałem w ekstraklasie i za to jestem mu wdzięczny, ale tak naprawdę zacząłem grać u Czesława Michniewicza. Postawił na mnie, jednak w czwartym spotkaniu zerwałem mięsień prosty uda, to bardzo rzadko spotykana kontuzja. Przeszedłem operację, mięsień przyczepili mi na kotwicy do kości. Przez pół roku leczyłem się w Poznaniu. Wróciłem do Białegostoku, ale brakowało mi treningów piłkarskich. Nie wyglądałem za dobrze (…). Pracowałem ciężko z fizjoterapeutami, klub uznał, że wyśle mnie na wypożyczenie do Warty. Poszedłem tam się odbudować, a kiedy z Poznania wróciłem do Jagiellonii, prowadził ją już trener Hajto. Myślałem, że przyjeżdżam jako jedynka, a tymczasem w pierwszym składzie wychodził Łukasz Skowron. Pierwsze pięć meczy nie broniłem, jednak ciężka praca popłaciła, bo na szóstą kolejkę wskoczyłem do podstawowego składu i nie oddałem już miejsca w tamtym sezonie – tak Słowik w „Przeglądzie Sportowym” opisywał swoje początki w białostockim zespole.
Faktycznie, kiedy zawodnik wrócił z wypożyczenia do Poznania pierwszym bramkarzem w ekipie Hajty był Łukasz Skowron, jednak bohater tego tekstu dzięki wielkiej pracy wywalczył pierwszy skład, a jego forma nie uszła uwadze Waldemarowi Fornalikowi, który powołał go na grudniowe zgrupowanie przed towarzyskim meczem z Rumunią.
Termin tego pojedynku, rywal oraz miejsce rozgrywanego spotkania (Malaga w Hiszpanii) świadczy o tym, że starcie nie miało wiele wspólnego z poważnym graniem. Dlatego obecny trener Piasta powołał na zgrupowanie tylko ligowców, a na liście znalazło się miejsce dla takich osób jak Artur Jędrzejczyk i Arkadiusz Milik. Reszty nie podajemy, bo oprócz Tomasza Jodłowca żaden wielkiej kariery w biało-czerwonych barwach nie zrobił.
To samo można powiedzieć o Słowiku, który jechał do Turcji napakowany jak kabanos, ale wracał zgaszony niczym Mandaryna po występach w Sopocie: - Liczyłem, że ten mecz będzie dla mnie trampoliną, nie miałem dystansu do tego, jak zagrałem. Nie potrafiłem wrócić do sytuacji, w której zawaliłem gola. Dopiero gdy spotkałem się w Warszawie z Pawłem Habratem i powiedziałem, że nigdy nie widziałem tej wpuszczonej bramki, on stwierdził, że zrobimy to razem. Nie miałem czasu, by się zastanawiać. Zobaczyłem ją, zdałem sobie sprawę, że nie był to aż tak kompromitujący błąd, jak sądziłem przez kilka lat – po latach opowiadał o tym w PS.
Błędy, również bramkarskie, zdarzają się nawet tym wybitnym golkiperom, ale o wielkości takich piłkarzy świadczy to, że mają tak mocną psychikę, iż potrafią iść dalej i wymazać je sobie z pamięci. Przecież Słowik w grudniu 2012 roku nie był tak wielką postacią polskiej piłki jak Artur Boruc czy Jerzy Dudek, a im przecież (czy to w kadrze, czy w klubie) zdarzały się naprawdę kompromitujące zagrania.
Dla przypomnienia wrzucamy tego farfocla Słowika z Rumunią. Na pewno nie ma czym się chwalić, ale też naszym zdaniem nie ma powodu do rozpaczy. W końcu nie był to mecz na wypełnionym po brzegi Stadionie Narodowym z wielką Anglią, a raptem z Rumunią i to w składzie, z którego my kojarzymy raptem Nicolae Stanciu i Mihai Raduta.
Potrzeba było jednak kilku lat, żeby Słowik zrozumiał przyczyny takiej reakcji na tamten błąd. A konkretnie przenosin do Szczecina, gdzie bramkarz zaczął współpracę z psychologiem. Wspólnie doszli do wniosku, że bramkarz zbyt poważnie traktuje piłkę. Być może dla niektórych kibiców jest to nie do pomyślenia, ale akurat u byłego golkipera Pogoni i Śląska wielka ambicja i dążenie do perfekcji dawało efekt odwrotny do zamierzonego. Słowik wszystko odnosił do futbolu, jego całe życie było na niego zaprogramowane – co na pewno nie było złe – ale tym samym brakowało mu odpoczynku i odcięcia się od zdarzeń boiskowych.
O tym jak zmienił się dzięki temu jego stosunek do piłki, ciekawie opowiadał w przytoczonym już wywiadzie dla „PS”: - Dopiero niedawno zrozumiałem, jak ważny jest w piłce odpoczynek, odcięcie się. Magda na pierwszych zajęciach pytała mnie, jak zachowuje się dziecko, gdy gra w piłkę. Po prostu się cieszy, nie przejmuje tym, co mówią ludzie. I powoli uczyła mnie na nowo, jak to w sobie odnaleźć, pokazywała, jak żyć tym, co jest tu i teraz. To nie jest łatwe, ale widzę dużą poprawę, potrafię zachować równowagę, piłkę traktować jako pracę, a nie całe życie. Niedawno przegraliśmy z Wisłą Płock. W przeszłości po takim meczu siedziałbym w domu i się katował, wypominał sobie, że mogłem coś zdziałać. Zawsze tak robiłem, nawet kiedy wygrywaliśmy, dobrze broniłem, to mi nie wystarczało. Szukałem mankamentów, chciałem być perfekcyjny. Za często brałem porażkę na własne barki. Tak było w Pogoni.
W ostatnim sezonie na polskiej ziemi Słowik był już podstawowym bramkarzem Śląska Wrocław, w barwach którego przed rokiem rozegrał 35 ligowych spotkań. Były golkiper Jagiellonii Białystok nie należał do najlepszych fachowców w Ekstraklasie, ale też nie był słaby, a trzeba wziąć poprawkę na to, że wrocławianie przed rokiem walczyli o utrzymanie. Fakty są jednak takie, że dopiero w stolicy Dolnego Śląska Słowik odżył i w końcu swoimi interwencjami zaczął dawać drużynie coś więcej.
W głównej mierze dlatego dzisiaj 28-latek kontynuuje swoją karierę w dalekiej Japonii. Czy o takim kraju marzył, mobilizując się na reprezentacyjne starcie z Rumunią? Pewnie nie, ale i tak Polak może być zadowolony, bo któryś zagraniczny skaut w końcu go wypatrzył.