Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Siedem finałów Arki. Tu nie ma miejsca na kryzys
Mecz o życie – z taką nomenklaturą będzie musiała się w najbliższych tygodniach oswoić Arka Gdynia. O ile oczywiście szybciej nie pogrzebie swoich szans na utrzymanie, bo w tym pozytywnym wariancie do ostatniej kolejki będzie drżeć o pozostanie w Ekstraklasie.
Jasnym jest, że ŁKS może już powoli pakować walizki. Powiedzmy sobie szczerze, łodzianie nie będą wersją beta Piasta Gliwice z ubiegłego sezonu, co więcej – już w następnej kolejce mogą stracić jakiekolwiek szanse na utrzymanie. Tak czarnego scenariusza ani w Kielcach, ani w Gdyni nie będzie, ale powodów do zadowolenia próżno w obozie tych drużyn szukać.
Wczorajsza porażka Korony w Zabrzu mogłaby cieszyć Ireneusza Mamrota, gdyby nie fakt, że w tym sezonie nie spadają dwie drużyny. Kluczowa – z perspektywy gdynian – jest relacja na linii Arka – Wisła Płock i w szczególności Arka – Wisła Kraków. Ci ostatni są jeszcze w miarę realną deską ratunkową, która jednak sama do potrzebującego nie przypłynie. Fakty wyglądają następująco: przed rozpoczęciem rundy finałowej Arka traciła do Białej Gwiazdy 6 punktów, a w praktyce nawet 7, bo, żeby ją wyprzedzić musi mieć tych oczek więcej.
Z kolei fakty z poprzednich lat wyglądają tak:
- W sezonie 18/19 Zagłębie Sosnowiec po 30. kolejkach do bezpiecznego miejsca traciło 6 punktów. Zleciało z hukiem.
- Rok wcześniej Sandecji brakowało 5 punktów – skończyła na ostatnim miejscu.
- W sezonie 15/16 Górnik Zabrze miał po podziale punktów stratę 4 oczek. Nie zdążył odrobić. Remis w ostatnim meczu pogrzebał szanse.
- Dwa lata wcześniej z pięciopunktową stratą startował Widzew. Kilka kolejek przed końcem było już pozamiatane.
- Wreszcie GKS Bełchatów z sezonu 12/13. Czasy bez podziału ligi na grupy – na siedem meczów przed końcem tracił 5 punktów, a do utrzymania zabrakło mu… korzystnego bilansu bezpośrednich spotkań z Ruchem Chorzów.
Nikt, kto miał na tym etapie podobną stratę, w Ekstraklasie się nie utrzymał.
Historia pokazuje, że pozycja startowa ma znaczenie. Zwłaszcza jeśli mówimy o różnicy punktowej nie dającej się odrobić jednym szczęśliwym farfoclem, czy jedną wygraną. Potrzeba było trendu, który albo występował z rzadka, albo wtedy, gdy było już za późno. Wspomniany wyżej GKS Bełchatów wygrał 4 mecze jeden po drugim i ani razu nie przegrał przez ostatnich 8 kolejek, co i tak nie było wystarczające do utrzymania. A Widzew Łódź zaliczył dwa zwycięstwa z rzędu dopiero w momencie, w którym miał już bilet do I ligi. Łatwo więc wywnioskować – w takiej sytuacji nie ma miejsca na kolejny kryzys.
Bycie jednoosobowym peletonem nie jest łatwe, o czym będzie musiała przekonać się Arka Gdynia. Ta Arka, która od lutego zdobyła tylko 8 punktów, a grą wcale nie zasłużyła na więcej. Każde kolejne spotkanie będzie tym o życie. Każde będzie trzeba wygrać, żeby nie musieć się zagłębiać w desperackie liczenie i tak już wtedy mało prawdopodobnych możliwości utrzymania. A start jest najważniejszy – może on na dobrą sprawę zamknąć sprawę.
Potrafimy sobie bowiem wyobrazić scenariusz następujący: dzisiaj w Płocku Arka przegrywa, a kilka godzin później Wisła Kraków pokonuje Raków. W praktyce 10 punktów różnicy, sześć meczów do końca, przed Arką w tabeli jeszcze Korona i bezpośrednie starcie w Krakowie dopiero w ostatniej kolejce, kiedy bardzo możliwe, że będzie już po herbacie. Aha, no i w następnej kolejce ofensywnie uzbrojone Zagłębie Lubin. Racjonalnie patrząc – nóż na gardle.
Ale odwróćmy na chwilę sytuację: David Schirtladze rozgrywa mecz życia, Arka wygrywa w Płocku, a Raków odkleja łatkę pechowca i mści się na Białej Gwieździe za porażkę w poprzedniej kolejce. Nagle okazuje się, że wystarczy potem jeden mecz, jeden korzystny zbieg okoliczności, by zrównać się punktami i móc realnie myśleć o nawiązaniu walki. Czyli możemy albo na 90% znać spadkowiczów, albo sprawić, że Wisła Kraków będzie miała mokro i na rozstrzygnięcia jeszcze sobie poczekamy. Ale kluczem jest wyżej przytoczony obrót spraw.
I tu się dla Arki robi kłopot, bo trzeba wygrać mecz. W tym roku przegrała 4 spotkania z rzędu na wyjeździe – z Legią, Lechią, Piastem i Górnikiem. Ma szczęście, że Wisła Płock wcale lepsza nie jest – u siebie 4 razy dostała w łeb i raz zremisowała. I to z dużo słabszymi rywalami niż gdynianie. Mimo wszystko podopieczni Radosława Sobolewskiego też muszą być czujni – jeśli utrzymaliby trend z wiosny, podczas której wygrali tylko… z Arką w Gdyni, mieliby powody do obaw o spokojne dowiezienie utrzymania. Na tę chwilę mają karty w ręku i dzisiejszy mecz może sporo wyjaśnić.
Przed 30. kolejką, gdy Arka mierzyła się z bezpośrednim rywalem do utrzymania – Wisłą Kraków, pomyśleliśmy sobie, że jak nie teraz, to kiedy? Gdynianie – poza ostatnimi kilkunastoma minutami – zagrali jednak bardzo słabo. Jak nie drużyna, której w oczy zagląda spadek, tylko raczej taka, która zamiast zaryzykować woli grać bezpiecznie i zachować status quo. Im szybciej żółto-niebiescy zorientują się, że taka taktyka zaprowadzi ich do grobu, tym lepiej dla nich. Żeby nie powtórzyć casusu Widzewa, pobudka musi nastąpić jak najszybciej.