Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Lukasz Sobala / Press Focus

Ofensywna bolączka Lechii do uwolnienia. Stokowiec ma karty w ręku

Autor: Maciej Golec
2020-06-21 10:02:07

W każdym z 6 ostatnich spotkań Lechia strzelała przynajmniej jednego gola. W sumie 15 zdobytych, czyli średnio 2,5 bramki na mecz. Takie statystyki mogą napawać Piotra Stokowca optymizmem, zwłaszcza, że w rundzie finałowej – wszystko na to wskazuje – wreszcie będzie miał dopełniającą się siłę ofensywną.

Dwukrotnie się zdarzało, że Lechia – będąc w górnej „8” – walczyła o mistrzostwo Polski i europejskie puchary do samego końca. W 2017 roku skończyła z niczym, a dwa lata później musiała pocieszyć się brązowym medalem, mimo że przez długą część sezonu w tabeli nie miała sobie równych. W obu przypadkach gdańszczanie mogli czuć ogromny niesmak, bo za każdym razem czegoś zabrakło. Nie były to te same Lechie, co podczas sezonu zasadniczego. 

Kluczową bolączką była nierównomiernie rozłożona siła ofensywna. W ubiegłym sezonie napastnikiem numer 1 był w Gdańsku Flavio Paixao. W 30. kolejce zdobył swoją 15. bramkę w sezonie i jak się później okazało – ostatnią. W grupie mistrzowskiej zagrał w każdym spotkaniu – w większości tak samo żenująco i irytująco. Nie pomagał. Zresztą, wystarczy spojrzeć, kto przez te siedem meczów strzelał dla Lechii gole:

32. kolejka:

Bramki: Sobiech x2, Michalak, Lipski

Asysty Vitoria i Mladenović x2

33. kolejka:

Bramka: Haraslin

Asysta: Michalak

35. kolejka:

Bramka Mak

Asysta: Lipski 

36. kolejka:

Bramka: Mak

Asysta: Mladenović

37. kolejka:

Bramki: Fila, Kubicki

Asysty: Łukasik, Mladenović 

Flavio Paixao nie miał udziału przy ŻADNEJ bramce. Ba, tylko w pierwszym meczu, w którym Lechia strzeliła gole, dwa z nich były autorstwa Artura Sobiecha, czyli napastnika. Pozostałe poszły na konta skrzydłowych (4), środkowych pomocników (2) i bocznego obrońcy (1). W asystentach również próżno szukać snajperów, zdecydowaną większość roboty robiły za nich pozostałe formacje. Flavio i Sobiech nie istnieli, mimo że Piotr Stokowiec wcale nie preferował taktyki 1-5-5. Między innymi dlatego Lechia nie została mistrzem – z dwoma zwycięstwami w siedmiu spotkaniach trudno mierzyć tak wysoko, a przyczyny tego stanu wydają się być jasne.

Cofnijmy się zatem do sezonu 2016/17, czyli chyba najbardziej emocjonującego jeśli chodzi o ostateczne rozstrzygnięcia na szczycie tabeli. Przed 37. kolejką Lechia, Lech, Legia i Jagiellonia miały po tyle samo punktów i dwa mecze bezpośrednie do rozegrania. Jak już wspomnieliśmy na początku – gdańszczanie ostatecznie zostali z niczym, choć biedni w ofensywie wcale nie byli. Jak to wówczas wyglądało?

31. kolejka:

Bramki: Marco Paixao, Haraslin

Asysty: Marco Paixao, Sławczew 

32. kolejka:

Bramka: Załuska (sam.)

Asysta: Haraslin

34. kolejka:

Bramki: Marco Paixao x3, Haraslin

Asysta: Peszko x2, Wawrzyniak, Krasić

36. kolejka:

Bramki: Marco Paixao x3, Wiśniewski

Asysty: Wolski x2, Vitoria 

Różnica znamienna – w tym wypadku Marco Paixao, czyli napastnik, strzelił 7 goli, a tylko 4 pozostawił reszcie. Oczywiście w asystach koledzy trochę nadrabiali, ale podejrzewamy, że gdyby Portugalczyk mógłby sam sobie zagrywać piłki, statystyki wyglądałyby inaczej. W tamtym okresie był przekozakiem. Warto też zauważyć ten brak konsekwencji – Lechia dwukrotnie zlała rywala po 4:0, a trzy razy w przeplatance między nimi remisowała bezbramkowo. To te wyniki – a zwłaszcza strata punktów z Koroną u siebie – zdecydowały o ostatecznej porażce. Tak jak pisaliśmy – zawsze czegoś brakowało. W tym wypadku balansu i przełamania monopolu na gole.

Jak będzie teraz, możemy tylko przypuszczać. Po pierwsze – tym razem Lechia nie jest pretendentem do mistrzostwa ani nawet do ligowego podium. Ale to, czym bez wątpienia może się pochwalić, jest ofensywa. Popatrzmy – w ostatnich pięciu meczach ligowych zdobyła 12 bramek, czyli wspólnie z Zagłębiem Lubin najwięcej w lidze. I to nie za sprawą jednego człowieka, jak w 2017 roku za Marco Paixao. Optymizmem napawa kolektywizm.

 

 

Gdańszczanie wreszcie mają więcej niż jednego skutecznego napastnika. Flavio Paixao w tym sezonie ma łącznie aż 19 bramek we wszystkich rozgrywkach, a Łukasz Zwoliński przez ostatnie 5 kolejek sieknął ich 5. Bardzo możliwe zatem będzie uniknięcie scenariusza sprzed roku – wówczas zmęczony sezonem Flavio nie był sobą. Teraz, nie dość, że dopiero co mieliśmy długą, epidemiczną przerwę, więc miękkie nogi nie powinny być żadnym argumentem, to jeszcze Portugalczyk ma oparcie w równie skutecznym kompanie z linii ataku. 

Do skrzydłowych też nie można mieć większych zastrzeżeń – oczywiście ich liczby nie przyprawiają o zawrót głowy, ale dopóki robotę robi Flavio ze Zwolińskim nie ma czym się martwić. Zwłaszcza, że Conrado, Michalik i inni pokazywali już kilkukrotnie, że sami też potrafią wziąć sprawy w swoje ręce – na przykład w Lubinie, gdzie wspomniana dwójka zagrała pierwsze skrzypce albo w ćwierćfinale Pucharu Polski, kiedy duet Ze Gomes – Jaroslav Mihalik wyprowadził Lechię na prowadzenie, którego potem już nie oddał.

Najbardziej byśmy się martwili o środek pola. Tajemnicą poliszynela jest słaba forma Patryka Lipskiego i brak alternatywy na „10”. Ostatnio niezłe spotkanie z Pogonią – tak jak dzisiaj – rozegrał Maciej Gajos. Nawet na listę strzelców, ale upatrujemy to raczej w kategoriach wyjątku. Naturalnego zastępcy wciąż brakuje i na tym Lechia może stracić najwięcej.

Co może zatem pomóc? Mniejsza presja, wszak Lechia startuje z 8. pozycji, więc mało kto będzie oczekiwał od niej gruszek na wierzbie. Brak podium nie będzie katastrofą, tym bardziej, że celem nadrzędnym jest w tym sezonie obrona Pucharu Polski. W lipcu będziemy mogli dokonać obiektywnej oceny, ale na dzisiaj wszystkie środki do przypuszczenia ataku na obu frontach Piotr Stokowiec posiada. 


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się