Autor zdjęcia: Lukasz Sobala / Press Focus
Ofensywna bolączka Lechii do uwolnienia. Stokowiec ma karty w ręku
W każdym z 6 ostatnich spotkań Lechia strzelała przynajmniej jednego gola. W sumie 15 zdobytych, czyli średnio 2,5 bramki na mecz. Takie statystyki mogą napawać Piotra Stokowca optymizmem, zwłaszcza, że w rundzie finałowej – wszystko na to wskazuje – wreszcie będzie miał dopełniającą się siłę ofensywną.
Dwukrotnie się zdarzało, że Lechia – będąc w górnej „8” – walczyła o mistrzostwo Polski i europejskie puchary do samego końca. W 2017 roku skończyła z niczym, a dwa lata później musiała pocieszyć się brązowym medalem, mimo że przez długą część sezonu w tabeli nie miała sobie równych. W obu przypadkach gdańszczanie mogli czuć ogromny niesmak, bo za każdym razem czegoś zabrakło. Nie były to te same Lechie, co podczas sezonu zasadniczego.
Kluczową bolączką była nierównomiernie rozłożona siła ofensywna. W ubiegłym sezonie napastnikiem numer 1 był w Gdańsku Flavio Paixao. W 30. kolejce zdobył swoją 15. bramkę w sezonie i jak się później okazało – ostatnią. W grupie mistrzowskiej zagrał w każdym spotkaniu – w większości tak samo żenująco i irytująco. Nie pomagał. Zresztą, wystarczy spojrzeć, kto przez te siedem meczów strzelał dla Lechii gole:
32. kolejka:
Bramki: Sobiech x2, Michalak, Lipski
Asysty Vitoria i Mladenović x2
33. kolejka:
Bramka: Haraslin
Asysta: Michalak
35. kolejka:
Bramka Mak
Asysta: Lipski
36. kolejka:
Bramka: Mak
Asysta: Mladenović
37. kolejka:
Bramki: Fila, Kubicki
Asysty: Łukasik, Mladenović
Flavio Paixao nie miał udziału przy ŻADNEJ bramce. Ba, tylko w pierwszym meczu, w którym Lechia strzeliła gole, dwa z nich były autorstwa Artura Sobiecha, czyli napastnika. Pozostałe poszły na konta skrzydłowych (4), środkowych pomocników (2) i bocznego obrońcy (1). W asystentach również próżno szukać snajperów, zdecydowaną większość roboty robiły za nich pozostałe formacje. Flavio i Sobiech nie istnieli, mimo że Piotr Stokowiec wcale nie preferował taktyki 1-5-5. Między innymi dlatego Lechia nie została mistrzem – z dwoma zwycięstwami w siedmiu spotkaniach trudno mierzyć tak wysoko, a przyczyny tego stanu wydają się być jasne.
Cofnijmy się zatem do sezonu 2016/17, czyli chyba najbardziej emocjonującego jeśli chodzi o ostateczne rozstrzygnięcia na szczycie tabeli. Przed 37. kolejką Lechia, Lech, Legia i Jagiellonia miały po tyle samo punktów i dwa mecze bezpośrednie do rozegrania. Jak już wspomnieliśmy na początku – gdańszczanie ostatecznie zostali z niczym, choć biedni w ofensywie wcale nie byli. Jak to wówczas wyglądało?
31. kolejka:
Bramki: Marco Paixao, Haraslin
Asysty: Marco Paixao, Sławczew
32. kolejka:
Bramka: Załuska (sam.)
Asysta: Haraslin
34. kolejka:
Bramki: Marco Paixao x3, Haraslin
Asysta: Peszko x2, Wawrzyniak, Krasić
36. kolejka:
Bramki: Marco Paixao x3, Wiśniewski
Asysty: Wolski x2, Vitoria
Różnica znamienna – w tym wypadku Marco Paixao, czyli napastnik, strzelił 7 goli, a tylko 4 pozostawił reszcie. Oczywiście w asystach koledzy trochę nadrabiali, ale podejrzewamy, że gdyby Portugalczyk mógłby sam sobie zagrywać piłki, statystyki wyglądałyby inaczej. W tamtym okresie był przekozakiem. Warto też zauważyć ten brak konsekwencji – Lechia dwukrotnie zlała rywala po 4:0, a trzy razy w przeplatance między nimi remisowała bezbramkowo. To te wyniki – a zwłaszcza strata punktów z Koroną u siebie – zdecydowały o ostatecznej porażce. Tak jak pisaliśmy – zawsze czegoś brakowało. W tym wypadku balansu i przełamania monopolu na gole.
Jak będzie teraz, możemy tylko przypuszczać. Po pierwsze – tym razem Lechia nie jest pretendentem do mistrzostwa ani nawet do ligowego podium. Ale to, czym bez wątpienia może się pochwalić, jest ofensywa. Popatrzmy – w ostatnich pięciu meczach ligowych zdobyła 12 bramek, czyli wspólnie z Zagłębiem Lubin najwięcej w lidze. I to nie za sprawą jednego człowieka, jak w 2017 roku za Marco Paixao. Optymizmem napawa kolektywizm.
CO TO BYŁ ZA MECZ 🔥
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) May 31, 2020
7⃣ goli, 4⃣ karne (wszystkie wykorzystane!⚽) Derby Trójmiasta dla @LechiaGdanskSA!#AkcjaMeczu O wyniku zdecydował gol Flavio Paixao w 96. minucie! 😍 pic.twitter.com/pIKQ2EsNzw
Gdańszczanie wreszcie mają więcej niż jednego skutecznego napastnika. Flavio Paixao w tym sezonie ma łącznie aż 19 bramek we wszystkich rozgrywkach, a Łukasz Zwoliński przez ostatnie 5 kolejek sieknął ich 5. Bardzo możliwe zatem będzie uniknięcie scenariusza sprzed roku – wówczas zmęczony sezonem Flavio nie był sobą. Teraz, nie dość, że dopiero co mieliśmy długą, epidemiczną przerwę, więc miękkie nogi nie powinny być żadnym argumentem, to jeszcze Portugalczyk ma oparcie w równie skutecznym kompanie z linii ataku.
Do skrzydłowych też nie można mieć większych zastrzeżeń – oczywiście ich liczby nie przyprawiają o zawrót głowy, ale dopóki robotę robi Flavio ze Zwolińskim nie ma czym się martwić. Zwłaszcza, że Conrado, Michalik i inni pokazywali już kilkukrotnie, że sami też potrafią wziąć sprawy w swoje ręce – na przykład w Lubinie, gdzie wspomniana dwójka zagrała pierwsze skrzypce albo w ćwierćfinale Pucharu Polski, kiedy duet Ze Gomes – Jaroslav Mihalik wyprowadził Lechię na prowadzenie, którego potem już nie oddał.
Najbardziej byśmy się martwili o środek pola. Tajemnicą poliszynela jest słaba forma Patryka Lipskiego i brak alternatywy na „10”. Ostatnio niezłe spotkanie z Pogonią – tak jak dzisiaj – rozegrał Maciej Gajos. Nawet na listę strzelców, ale upatrujemy to raczej w kategoriach wyjątku. Naturalnego zastępcy wciąż brakuje i na tym Lechia może stracić najwięcej.
Co może zatem pomóc? Mniejsza presja, wszak Lechia startuje z 8. pozycji, więc mało kto będzie oczekiwał od niej gruszek na wierzbie. Brak podium nie będzie katastrofą, tym bardziej, że celem nadrzędnym jest w tym sezonie obrona Pucharu Polski. W lipcu będziemy mogli dokonać obiektywnej oceny, ale na dzisiaj wszystkie środki do przypuszczenia ataku na obu frontach Piotr Stokowiec posiada.