Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz - Press Focus
Twardy orzech do zgryzienia, zwłaszcza gdy się nie ma zębów. Legia 2:0 Śląsk
Odpowiedź na najważniejsze pytanie już znamy. Przy Łazienkowskiej zwyciężyła Legia i nawet nie musiała się przy tym zbytnio napocić. Teraz jest raczej moment na zadanie kilku pytań.
Po pierwsze – co tyle czasu na boisku robił dziś Chrapek? Bo na pewno nie grał. Trudno przypomnieć sobie choćby pół dobrego zagrania piłkarza, który powinien kręcić kierownicą, a co najwyżej kręcił się w środku pola nie wiadomo po co.
Po drugie – w czym niby Żivulić jest lepszy od Łabojki? Oprócz wzrostu i rzekomego większego potencjału do pojedynków w powietrzu. Fakty są jednak takie, że Diego wyglądał dzisiaj, jakby w stolicy pojawił się ciałem, duchem już niekoniecznie. Kilka razy tracił piłkę na swojej połowie, psuł proste podania, aż w końcu zarobił drugie żółtko i wyleciał z boiska.
Po trzecie – kiedy wreszcie Lavicka zrozumie, że Musonda nadaje się na prawą obronę jak plastelina do wznoszenia muru?
Gdyby chociaż pozostali potrafili dziś nawiązać równorzędną walkę z Legią, ten mecz w ogóle miałby sens, ale prawda jest taka, że goście nie oddali ani jednego celnego strzału na bramkę Majeckiego, a ogółem uderzali w tym kierunku zaledwie dwa razy – z dystansu sił próbowali Exposito oraz Mączyński, lecz szkoda o tym w ogóle się rozpisywać.
– Jesteśmy pewni swoich umiejętności nawet wtedy, gdy akurat przegrywamy – mówił Vesović w niedawnym wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”, co najlepiej oddawało dzisiejsze podejście warszawian. Okej, fakt, dzisiaj nie musieli gonić wyniku, chodzi nam tu po prostu o cierpliwość. Jedna zmarnowana okazja przez Kante? Trudno! Druga schrzaniona akcja przez Antolicia, kiedy powinien był strzelić gola? Eee, nic takiego! Trzecia, gdy z paru metrów pomylił się Gwilia? Nieważne, następnym razem się uda!
No i faktycznie, w końcu do bramki trafił Gwilia, po tym jak futbolówka z odrobiną szczęścia spadła mu pod nogi. Mączyński był tym, który powinien zainterweniować, lecz w tym czasie akurat postanowił pozwiedzać Pałac Kultury. Za drugim razem natomiast zdrzemnęła się cała obrona. Najpierw zawodnik pilnujący Wszołka, później Puerto i Musonda, którzy powinni udaremnić podanie Pekharta, a na końcu Żivulić oraz Tamas, ponieważ nie doskoczyli do Gruzina. W efekcie ten zdobył swoją drugą bramkę i tym samym zamknął mecz.
Jednocześnie Aleksandar Vuković może tego meczu… żałować. Tak tak, nie upadliśmy na głowy. Chodzi o to, że serbski szkoleniowiec znów stracił dwóch swych ważnych żołnierzy. Po przerwie bowiem z powodu urazu na boisku nie wrócił już Vesović, a jeszcze w pierwszej części starcia Pekhart zastąpił Jose Kante. A jak już przy nim jesteśmy… Oj, Gwinejczyk będzie miał trudne życie w nadchodzących tygodniach.
Co to było?!#LEGŚLA #Legia pic.twitter.com/eST7NLbo9q
— Kuba Majewski (@QbasLL) June 21, 2020
A jak wiadomo, dla polskiego kibica koszulka klubowa to rzecz święta. Z drugiej strony jednak da się zrozumieć reakcję napastnika, któremu odnowił się uraz, z czego raczej nikt normalny by się nie radował. Ostatecznie przecież nie napluł na klubowy herb ani nic w tym stylu. Niemniej ta historia na pewno będzie miała ciąg dalszy i trochę obawiamy się, że z igły wyjdą widły.
Najważniejsze jest jednak to, że przy jednoczesnym wczorajszym zwycięstwie Lecha nad Piastem, Legia znów ma 10 oczek przewagi nad gliwiczanami. Szybko nadrobiła to, co roztrwoniła w starciu z Górnikiem. Do końca sezonu zostało zaledwie 6 kolejek, więc przy Łazienkowskiej pewnie wciąż nie chłodzą szampanów, ale lodówkę zapewne już otwarto.
Legia Warszawa 2:0 Śląsk Wrocław (1:0)
1:0 Gwilia 35'
2:0 Gwilia 57' (asysta Pekhart)
Legia: Majecki (6) – Vesović (5) (46’ Stolarski 5), Jędrzejczyk (5), Lewczuk (6), Karbownik (5) – Antolić (4) (74’ Slisz), Martins (5) – Wszołek (6), Gwilia (7), Luquinhas (4) – Kante (5) (32’ Pekhart 6).
Śląsk: Putnocky (5) – Musonda (2), Puerto (2), Tamas (3), Stiglec (4) – Żivulić (1), Mączyński (3) – Marković (3) (59’ Pich 5), Chrapek (2) (74’ Gąska), Płacheta (3) – Exposito (3).
Sędzia: Piotr Lasyk
Nota: 6.
Żółte kartki: Wszołek, Stolarski – Żivulić x2, Mączyński, Gąska.
Czerwone kartki: Żivulić.
Piłkarz meczu: Walerian Gwilia.