Autor zdjęcia: Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Kontrola, szczelność, polot, finezja… Radomiak pokazał ekstraklasowy sznyt i idzie dalej!
– Jeżeli moi zawodnicy będą realizować założenia taktyczne, które sobie wyznaczyliśmy, to jestem spokojny o wynik – mówił przed spotkaniem Ireneusz Kościelniak. Cóż, nie wydaje nam się, aby plan na ten mecz zakładał pozwolenie rywalom na zepchnięcie Miedzi do obrony i mnóstwo niecelnych podań w groźnych miejscach, na samym początku budowania akcji. A tak to wyglądało praktycznie przez całe spotkanie.
Jeśli tego chciał Andrzej Dadełło przy okazji zmiany szkoleniowców, by Miedź stała się drużyną bardziej wyważoną w obronie, to teraz pewnie żałuje. Przynajmniej to kluczowe starcie wyglądało bowiem tak, jakby Kościelniak w analizie przedmeczowej tak skupił się na niwelowaniu atutów rywali, że zapomniał, iż wypadałoby jeszcze wyeksponować swoje.
Goście nie mieli inicjatywy nawet na chwilę. Jeśli już tworzyli jakieś okazje, to tylko po kontrach, gdy akurat kogoś z rywali brakowało na swojej pozycji, bo na przykład powędrował do przodu z okazji stałego fragmentu. Dodajmy, iż takich sytuacji legniczanie mieli też cholernie mało, więc każda była na wagę złota. A w takim razie nie chcemy być w skórze Kacpra Kostorza.
Jest 34. minuta, mecz ci się nie układa. Nagle jednak dostajesz prostopadłe podanie, Abramowicz źle się ustawił i nie ma szans cię dogonić. Miszta już rusza z bramki, ale ty masz mnóstwo czasu oraz miejsca, aby spytać Czarka, gdzie właściwie chce dostać sztukę. I co robisz? Delikatną podcinkę. Idea sama w sobie była dobra, gorzej z wykonaniem. No zgłupiał młodzian, ewidentnie miał za dużo pomysłów na sekundę co do wykończenia. Do tego jeszcze Miszta musnął futbolówkę palcami i ta poturlała się obok bramki. To mogło być trafienie na wagę awansu, a wyszła zmarnowana okazja na wagę odpadnięcia.
Nie pomogło nawet trafienie młodziutkiego Śliwy z 85. minut, kiedy obrońcy Radomiaka chyba trochę przysnęli. Nie było bowiem tak, że go olali czy w ogóle nie wiedzieli gdzie jest. Z niezrozumiałego powodu pozwolili mu jednak wbiec wąskim korytarzykiem, którzy sami stworzyli, a kara była najwyższa z możliwych.
Z groźnych sytuacji dla Miedzi warto wspomnieć jeszcze o uderzeniu Marquitosa, które na słupek sparował Miszta, cichy bohater Radomiaka.
No ale 2-3 klarowne sytuacje to trochę mało, by wywalczyć awans. Cholera, toż to sam Cichocki, stoper Radomiaka, miał ich więcej po różnych stałych fragmentach. Farta miał i pecha zarazem. Pierwsze, ponieważ krył go Purzycki, a raczej „krył”. Pecha, ponieważ dwa razy sam uderzył niecelnie mimo dogodnych sytuacji, dwa razy z kolei świetnym refleksem popisał się Załuska.
Na szczęście dla gospodarzy kumple Cichockiego byli bardziej skuteczni. Przede wszystkim Dominik Nowak, który trafił z rzutu wolnego. Wow, co za pyszny rogalik, firma 7days może zwijać interes. Idealna siła, idealna rotacja piłki, doskonałe techniczne uderzenie. Zobaczcie tego gola koniecznie, gdy skrót zawiśnie gdzieś w internecie.
Dariusz Banasik wziął sobie do serca i dokonał zmiany w ataku. Ostatnie 6 meczów @dnowak32 - 4 gole i 2 asysty. https://t.co/TYVyQxLQyg
— Marcin Borzęcki (@m_borzecki) July 28, 2020
Słusznie jednak podopieczni Banasika nie cofnęli się po tym trafieniu, tylko dalej trzymali batutę i dyktowali scenariusz spotkania. A piłkarzom Miedzi przez to puszczały nerwy. Na przykład chwilę po golu Marquitos sfaulował przeciwnika tuż obok miejsca, z którego pokarał ich Nowak. Wcześniej też legniczanie kilkakrotnie przewiniali w pobliżu własnej szesnastki. Prosili się, aby Abramowicz w końcu komuś dorzucił idealnie na zabójczy strzał… Mało też brakowało, by w 60. minucie za głupią podcinkę w środku pola, Omar Santana zarobił drugą żółtą kartkę. Hiszpan miał fart, że sędzia Przybył okazał litość. Po meczu powinien jednak wejść do kriokomory i to wcale nie ze względów regeneracyjnych.
Chwilę później jego temperament ostudził ice bucket challenge w postaci drugiej bramki dla Radomiaka. Ależ to był kocioł, matko! Złe przyjęcie zawodnika Radomiaka, interwencja, ale piłka turla się wprost pod nogi Makowskiego. I co? Zwód, strzał, kiks, blok i wybicie na rożny. A później jeszcze analiza VAR, wszak Bożo Musa jadący na wślizgu dostał w rękę, którą znacznie powiększył obrys ciała. Za chwilę było już 2:0 po trafieniu Leandro. A sam stoper niesamowicie spiął się po tym wydarzeniu. Później to on zawalił krycie przy trzecim golu Radomiaka, zaś w międzyczasie prawie wypuścił sam na sam… Makowskiego. Gdyby nie błyskawiczna interwencja Załuski, mogłoby być krucho.
Wspomnianą trzecią sztukę, chwilę po trafieniu kontaktowym gości, dołożył Banasik – na pustaczka, po słupku autorstwa Sokoła. W sumie właśnie on powinien był już wcześniej przesądzić o losach spotkania, ale trafienie do pustej bramki to trudna sztuka, potrafią to tylko nieliczny, na przykład absolwenci Hogwartu i rycerze Jedi…
Powiedzmy sobie jednak otwarcie – raczej nikt się go nie będzie czepiał, skoro Radomiak poszedł dalej. Oczywiście w tej czy kilku innych sytuacjach wypadałoby uderzać celniej, aczkolwiek z perspektywy trenera mniejszym problemem jest nieskuteczność sama w sobie, niż gdyby piłkarze w ogóle nie dochodzili do sytuacji. Wystarczy trochę wyregulować celowniki i droga do Ekstraklasy będzie stała otworem.
Radomiak 3:1 Miedź Legnica (1:0)
1:0 Nowak 39’
2:0 Leandro (karny) 65’
2:1 Śliwa 85’
3:1 Banasiak 88’
Radomiak: Miszta – Jakubik, Cichocki, Karwot, Abramowicz – Kaput, Michalski (83’ Banasiak) – Leandro (76’ Lewandowski), Makowski, Mikita (27’ Sokół) – Nowak
Miedź: Załuska – Zieliński, Musa, Mijusković, Pikk – Łukowski (71’ Śliwa), Purzycki, Santana, Roman (71’ Makuch) – Marquitos (89’ Byrtek) – Kostorz
Sędziował: Jarosław Przybył
Żółte kartki: Michalski, Kaput, Banasik – Santana, Musa, Mijusković