Autor zdjęcia: Kibicowska Wyprawa
750 km rzeką, 2500 km rowerem przez sześć państw - żeby pomagać innym. Poznajcie Kibicowską Wyprawę!
Kim jest Robert Ćwikliński? To prekursor kibicowskich wypraw rowerowych, który zbiera pieniądze dla potrzebujących. Latem zeszłego roku wybrał się do Anglii. Przejechał rowerem blisko 4 tysiące kilometrów, w międzyczasie walczył z dokuczliwymi urazami. Mimo wielu trudności na trasie zrealizował swój cel. Teraz – mimo że znów zmaga się z przeciwnościami losu, na czele z problemami finansowymi - nie zatrzymuje się. Na początku czerwca rusza na IV edycję Kibicowskiej Wyprawy. 750 km rzeką, 2500 km rowerem. Przez Polskę, Czechy, Słowację, Austrię, Węgry i Ukrainę. Dla „Kwacha” i Amelki.
- Wiosna 2013 roku. Mój brat Łukasz przygotowuje się do drugiego etapu akcji Wyprawa Wisła 2012/2013, gdzie ma pokonać królową polskich rzek samotnie. Zostaję menedżerem jego akcji. Jako osoba zaangażowana w pomoc Opolskiemu Hospicjum „Betania” muszę poznać tę placówkę od środka. Brat zabiera mnie na spotkanie z Katarzyną Derą, która opowiada nam o „Betanii”. Na wejściu samotnie stoi ogromna świeca, która symbolizuje spokój wśród pacjentów. Brak płomienia oznacza śmierć jednego z nich. Pamiętam jak dziś, że kiedy wchodziliśmy, świeca płonęła jasnym płomieniem, zaś kiedy wychodziliśmy, tego płomienia już na niej nie było.
To był moment, który dał mi do myślenia, wepchnął mnie na rower i tak powstała Kibicowska Wyprawa.
***
Robert od dziecka kibicuje Odrze Opole. Na stadionie poznał wielu ludzi. Jednym z nich jest Krzysztof Kwaśniewski. Wieloletni przyjaciel, który obecnie cierpi na nowotwór układu chłonnego. Zbyt długo się nie zastanawiając, Robert postanowił w jakiś sposób mu pomóc. Pierwszy etap Kibicowskiej Wyprawy, 750 kilometrów kajakiem przez Odrę, będzie poświęcony specjalnie dla "Kwacha".
- Na ten moment mamy już uzbierane 80 tysięcy złotych dla "Kwacha". Cały czas jednak staramy się pomóc naszemu koledze, pozyskując fundusze wszędzie tam, gdzie możemy. Ostatnio wsparli nas również kibice Polonii Bytom, którzy zorganizowali koncert hip-hopowy na rzecz Krzyśka. To był piękny gest z ich strony – mówi Łukasz Wielichowski, współorganizator akcji charytatywnych na rzecz Kwaśniewskiego.
Obecnie Krzysztof przebywa w Anglii, gdzie poddawany jest leczeniu. - Za pieniądze od darczyńców mogłem zakupić 10 zastrzyków, dzięki którym guzy na węzłach chłonnych, szyi i pod pachami się zmniejszyły. Uaktywnił się natomiast guz w brzuchu, dlatego obecnie przebywam w szpitalu - mówi Krzysztof.
Koszt pełnej kuracji - na którą składa się 30 zastrzyków - szacowany jest na blisko 240 tysięcy złotych (za 24opole.pl). Aby choć trochę wspomóc Roberta, warto śledzić stronę z licytacjami dla kibica Odry Opole (tutaj).
***
Drugi etap zostanie poświęcony malutkiej Amelce. Maleństwo urodziło się bez gałki ocznej. I wciąż ma szansę żyć normalnie. Koszt operacji to zaledwie 7 tysięcy złotych, ale tutaj zaczynają się schody. Dziecko rośnie, gałkę oczną trzeba wymieniać. Nie tylko ze względów estetycznych - ciśnienie w czaszce może zabić Amelkę...
Właśnie je będzie poświęcony drugi etap. 2500 kilometrów rowerem przez Polskę, Czechy, Słowację, Austrię, Węgry i Ukrainę.
- Projekt bardzo dobrze się przyjął wśród kibiców nie tylko w naszym kraju. W ciągu trzech lat zebraliśmy 55 000 zł dla potrzebujących i tym razem, mam taką nadzieję, będzie podobnie. Celem wyprawy jest kwota 40 000 zł, czyli po 20 000 zł dla Amelki i Kwacha.
***
Norbert Skórzewski (www.2x45.info): - Co sprawiło, że zapragnąłeś w taki, a nie inny sposób pomagać ludziom?
Robert Ćwikliński: Trzeba spojrzeć na tę sprawę trochę szerzej. Należy zacząć od tego, że jest to pierwsza tego typu akcja i wyprawa na świecie, czegoś takiego wcześniej nie było. Choć oczywiście miały miejsce – a może nawet wciąż zdarzają się – próby ponowienia tej wyprawy, jej skopiowania. Niestety ludzie często nie przyznają się do tego, co ich zainspirowało, do faktu, że Kibicowska Wyprawa była prekursorem ich działań… To jest smutne.
Natomiast skąd wziął się mój pomysł – zaczęło się od wyprawy brata, który organizował wyprawy rowerowe, jak i kajakowe (przepłynął m.in. całą Wisłę, zbierając środki dla hospicjum BETANIA). Tak się złożyło, że zabrał mnie do hospicjum, pokazał mi, jak ta placówka funkcjonuje. Na dobrą sprawę po raz pierwszy zobrazował mi, że takie coś w ogóle istnieje – miałem 19 lat i po prostu nie zdawałem sobie sprawy, że jest coś takiego jak hospicjum.
Potocznie hospicjum kojarzy się dla ludzi z umieralnią, jednak hasłem BETANII, czyli właśnie tego ośrodka, dla którego jechałem podczas pierwszej wyprawy, było: „Hospicjum to też życie”. Na dobrą sprawę jest to bowiem szpital, gdzie opuszczeni starsi ludzie – gdyż to nie była placówka dla dzieci – po prostu czekali na godne zakończenie swojego życia.
Akcją poprzedzającą jeszcze kibicowską wyprawę była zbiórka na stadionie Odry, graliśmy wtedy mecz z Rakowem Częstochowa i już na 10 minut przed meczem udało się zebrać blisko 2000 złotych, a mówimy przecież o spotkaniu II ligi. Po tym wszystkim ruszyła już pierwsza edycja Kibicowskiej Wyprawy.
- Jak wygląda twój typowy dzień?
- Na dobrą sprawę każda wyprawa zaczyna się rok wcześniej. Na przełomie sierpnia i września zakończyłem ostatnią wyprawę do Anglii, pojechałem na drobne wakacje, a już w październiku zacząłem przygotowywać kolejną. Jak widać – jestem non-stop w biegu, załatwiam kluby, wsparcie finansowe wyprawy, no i przede wszystkim dużo trenuję. Jeżeli chodzi o pierwszą edycję, obejmującą tylko Polskę, to nie potrzebowałem zbyt wielu treningów, może trochę więcej jeździłem rowerem. Drugą wyprawę pokonałem z kolei na dość mocnej i konkretnie zbudowanej pamięci mięśniowej, którą udało mi się wyrobić. W tym momencie natomiast mój dzień wygląda mniej więcej tak: wstaję około godziny 6-7, potem – w zależności od grafiku – praca albo uczelnia, następnie czas dla siebie, czyli treningi stanowiące dla mnie codzienność, bo są to treningi na siłowni, do tego dochodzi crossfit. Wrzuciłem go w grafik dopiero od tego roku ze względu na uraz, którego nabawiłem się na ostatniej wyprawie, gdzie zaatakowali mnie uchodźcy.
Staram się wszystko połączyć, aby to miało ręce i nogi. Podsumowując – mój dzień zaczyna się o 6-7 rano, czasami kończy się nawet o 22. Często wieczorem przychodzę do domu i nie ma tak, że siadam, piję herbatę, idę spać, tylko cały czas działam. Włączam kompa i zaczynam pisać do patronów medialnych, do kibiców, klubów i staram się zrobić cokolwiek, aby rozwinąć następną wyprawę, gdyż pozyskanie tego wszystkiego nie jest proste.
- Pomoc dzieciom zapewne motywuje cię do wysiłku.
- Robi się te wyprawy dla dzieciaków czy dla konkretnych osób i największą motywacją jest moment, gdy wchodzisz na portal siepomaga.pl i widzisz, jak ludzie wpłacają te pieniądze. To jest mega motywacja – wstajesz rano, dzień trzeci, i nagle jest 1000 złotych. Zdajesz sobie wtedy sprawę, ile warte są poszczególne dni jazdy. Jest to pewnego rodzaju radocha – jeden dzień typowej pracy po najniższej krajowej od stycznia jest wart około 11 złotych, więc za dzień – dajmy na to dziesięciogodzinnej roboty – wychodzi coś koło stówki. Z kolei ja jadąc rowerem, zarabiam, jeżeli się uda, czasami nawet i 1000 złotych dziennie.
Wyprawa do Anglii trwała coś koło 38 dni, a zebrałem 25 tysięcy złotych (nie wliczając w to licytacji!), więc średnio wyjdzie około 700 złotych dziennie! Jestem z tego zadowolony, to mnie niesamowicie motywuje, zwłaszcza że kasa przybywa i zdaje sobie sprawę, że wszystko to zostanie przekazane na bardzo dobry cel.
- Zawsze zastanawiało mnie, z czego żyją ludzie tacy jak ty. Z wypraw nie masz przecież żadnych pieniędzy.
- Dokładnie, z wyprawy nie mam nic. Żyje z tego, że pracuję na umowie zlecenie, więc mocno poświęcam się tej sprawie. Większość swoich pieniędzy staram się w to włożyć, gdyż znaleźć sponsora nie jest łatwo. Wygląda to tak, że normalnie chodziłbym do pracy na 8 godzin, a chodzę codziennie na 9, tylko po to, aby mieć w pracy większy luz, kiedy będę chciał wyjechać na wyprawę i aby stać mnie było na opłacenie czynszu czy rachunków, kiedy będę w trasie. Mieszkam bowiem sam w Opolu, tutaj studiuję, sam się utrzymuję, więc muszę o to wszystko zadbać już rok wcześniej. Samodyscyplina.
- Za to, co robisz, podziwia cię zapewne większość. Spotkałeś się jednak z jakimiś negatywnymi opiniami?
- Rzadko ma to miejsce, jednak zdarza się. Ostatnie dwa przykłady – jeszcze przed wyprawą angielską, kiedy szukałem kontaktu do Chelsea, zgłosił się do mnie człowiek, który w zamian za to, że dam mu numer do Marcina Wasilewskiego da mi kontakt do kogoś, kto może mi załatwić kontakt na Chelsea. Rzecz jasna się oburzyłem – to jest charytatywna akcja, on chce mieć coś za to, że mi pomoże, gdzie nawet ja nic z tego nie mam, bo przecież nie piszę z Wasilewskim sms-ów, ani że fantastycznie zagrał… Dostałem do niego kontakt i odezwałem się tylko w sprawie wyprawy. Wyprawa się skończyła – koniec tematu. Wiadomo, że Wasilewski to człowiek, który na pewno tych wiadomości ma mnóstwo, więc trochę facet nie uszanował idei tej wyprawy, chcąc znaleźć kontakt do Marcina. Bardzo mi się to nie podobało, a gdy mu odmówiłem, zaczął atakować mnie na Facebooku. Skończyło się na tym, że screeny z rozmowy wrzuciłem na fan page Kibicowskiej Wyprawy do oceny ludziom i to oni właśnie go ocenili tak, jak na to zasługiwał.
Drugi incydent, już podczas trwania wyprawy – jechałem po 120 km dziennie, a facet napisał mi na stronie, że 120 to on w niedzielę jedzie na kacu (śmiech). Bardzo się wtedy zeźliłem… Tak się zresztą składa, że przeczytałem fantastyczną książkę, w której była mowa, że na swojej stronie musisz pilnować porządku. Jeżeli ktoś cię atakuje, to ty musisz się bronić i to ty wybierasz rodzaj obrony, czy odpowiesz grzecznie, czy sprowadzisz gościa na ziemię – wybrałem tę drugą opcję i powiedziałem mu: „owszem, ty jeździsz na kacu co niedzielę, ale ja takich niedziel mam 40”, bo prawda jest taka, że podczas tej wyprawy zaplanowałem sobie tylko 5 dni przerwy. Jasne – da się jeździć 180-200 km dziennie i skończyć wyprawę po tygodniu-dwóch, ale to jest po prostu zbyt ciężkie.
Niestety nie wszyscy rozumieją, na czym polega rozłożenie tej wyprawy w czasie. Ogólnie ludzie jednak szanują tę inicjatywę i bardzo mi pomagają. Przede wszystkim nie krytykują – choć wiadomo, że zawsze się ktoś znajdzie – a to jest już duże ułatwienie.
***
Na trasie IV edycji Kibicowskiej Wyprawy znajduje się wiele węgierskich klubów. Załatwianie kontaktów nie było łatwe, ale na kilka dni przed startem wszystko w tym wątku wydaje się dopięte na ostatni guzik.
- Mnóstwo polskich klubów ma przyjacielskie stosunki z Węgrami i po prostu tą metodą udało mi się nawiązać kontakty z tymi ekipami. Dogadywanie klubów jest trudne. Węgrzy słabo mówią po angielsku. Jest jednak kilka ogarniętych językowo osób i one pomagają mi w kontaktach z klubami. Zespołów na trasie wyprawy jest w tej chwili około 20. Są wszystkie najważniejsze kluby piłkarskie: Ferencvaros, Ujpest, Videoton itd. Trasa będzie wynosiła około 3000 kilometrów. Pokonam kilka krajów: Polskę, Czechy, Słowację, Austrię, Węgry i Ukrainę. To sprawia spory problem logistyczny. Trzeba mieć przygotowaną gotówkę w kilku walutach.
- A jak twoje zdrowie? Podczas ostatniej wyprawy nie było z tym najlepiej.
- Z moim zdrowiem wszystko jak najbardziej w porządku. Wydaje mi się, że fizycznie jestem przygotowany jeszcze lepiej niż w tamtym roku. Niedawno mnie coś złapało, panował okres grypy, ale to nic wielkiego. Może wpłynąć jednak na start wyprawy. Planuję wyruszyć 1 czerwca, ale być może przełożę to o 10 dni, aby całkowicie się wykurować.
- Zauważyłeś ogólną tendencję, że ludzie coraz bardziej chcą pomagać?
- Ludzie zaczynają coraz bardziej angażować się w pomoc innym. To jest bardzo w porządku. Akcja taka jak te i wiele innych tego typu akcji sprawia, że ludzie zdają sobie sprawę, że jest wielu bardziej potrzebujących od nich i życie to coś więcej niż koniec własnego nosa.
***
„Rower ma duszę. Jeśli go pokochasz da ci emocje, których nigdy nie zapomnisz” – Mario Cipollini.
***
Więcej o kibicowskich wyprawach możecie znaleźć na:
Twitterze
Facebooku
YouTube
Instagramie