Autor zdjęcia: www.2x45.info
Vassiljev: Chcę wiedzieć, kto zastąpi Probierza. Śpiączka - St. Pauli lub Jagiellonia. Finał afery Milekicia - jednak walkower
Sobotnia prasa również nie rozczarowuje, mocnym akcentem zamyka bardzo dobry tydzień. Wybraliśmy 13 materiałów z trzech źródeł.
"PRZEGLĄD SPORTOWY"
"Hierarchia jest najważniejsza dla Bjelicy"
Łukasz Trałka stracił opaskę kapitańską nie tylko do końca sezonu. Ta decyzja trenera Nenada Bjelicy będzie obowiązywać także w przyszłości.
– W klubie piłkarskim obowiązuje pewna hierarchia i trzeba ją szanować. Nikt nie może być ponad nią. Bardzo szanuję prezesów Karola Klimczaka oraz Piotra Rutkowskiego i nie mam zamiaru być ważniejszy od nich. I tak samo musi być w szatni, gdzie najwięcej do powiedzenia mam z kolei ja. Czy to się komuś podoba, czy nie – opowiada chorwacki szkoleniowiec.
Przypomnijmy: defensywny pomocnik został kilka dni temu pozbawiony funkcji kapitana po incydencie, do jakiego doszło w szatni. Zadzwonił jego telefon, co mocno zdenerwowało opiekuna niebiesko-białych. – Jestem dziewięć miesięcy w klubie i przez ten czas było bardzo wiele nerwowych momentów w drużynie. Pozytywnych, ale także negatywnych, które nie wyciekły do mediów – mówi Bjelica, który nazywa te wszystkie sytuacje konfrontacjami. I wcale nie jest im przeciwny. Bo uważa, że w każdym przypadku są konstruktywne. – Nie jestem typem człowieka, który nie gada głośno o problemach. Nawet z żoną czy dziećmi w domu mam czasami takie konfrontacje – śmieje się.
Więcej TUTAJ
***
"Co się stanie z piłkarzami spadkowiczów?"
Najbardziej klarowną sytuację ma Bartosz Śpiączka. Już w trakcie trwania sezonu napastnik dostał ofertę z trzech klubów 2. Bundesligi. Na razie wiadomo, że zainteresowane zatrudnieniem 25-latka jest St. Pauli. Jeżeli transfer za nasza zachodnią nie dojdzie do skutku, Śpiączka może zostać zakontraktowany w Jagiellonii Białystok.
Równie dobrą rundę wiosenną zaliczył Grzegorz Bonin. Pomocnik będzie wzmocnieniem dla większości drużyn. W ekstraklasie występował już w Koronie Kielce, Górniku Zabrze, Polonii Warszawa, ŁKS-ie Łódź i Pogoni Szczecin, dlatego zaadaptowanie się w nowej szatni nie będzie dla niego problemem.
Tercet ofensywny Górnika, który bez problemów znajdzie sobie przyszły klub, uzupełnia Piotr Grzelczak. Napastnik na finiszu rozgrywek zdobył trzy bramki i czterokrotnie asystował przy golach swoich kolegów. 29-latek dał się poznać w ekstraklasie jako solidny ligowiec, więc nie będzie miał najmniejszego problemu w znalezieniu zatrudnienia.
Więcej TUTAJ
***
"Świetne wieści dla Jagiellonii! Sheridan gotowty do gry"
Znowu się udało, mogą powiedzieć członkowie sztabu medycznego Jagiellonii, którzy w tym sezonie dokonują cudów. Cillian Sheridan został postawiony na nogi i zagra w niedzielnym meczu z Lechem Poznań.
Więcej TUTAJ
***
"Fanatyk z Limanki piłkarzem jest tylko przez chwilę"
Dawid Sarafiński od grania w piłkę, woli atmosferę trybun. Jak sam przyznaje, kibicem będzie zawsze, piłkarzem jest przez chwilę.
Na pierwszy wyjazd pojechał z kibicami ŁKS, kiedy miał 11 lat. Później zaliczył ich jeszcze kilkadziesiąt. Spotkania przy alei Unii oglądał regularnie, zasiadając obok najbardziej zagorzałych kibiców. Dawid Sarafiński, bo o nim mowa, w ostatnim spotkaniu z Lechią Tomaszów Mazowiecki, strzelił do Rycerzy Wiosny gola na 2:0, ale jak sam mówi, lepiej czuje się na trybunach niż na boisku. – Jestem fanatykiem – przyznaje.
Ze wszystkich swoich wojaży, najbardziej zapamiętał dwa. Jeden do Szczecina, kiedy grający w I lidze ŁKS walczył o awans do ekstraklasy. – Mecz był w piątek, w sobotę powinienem być w Łodzi, bo miałem wystąpić w sparingu juniorów. Wolałem jednak jechać na drugi koniec Polski i wspierać naszych zawodników – opowiada Sarafiński. Tamtą podróż zapamiętał jeszcze z jednego powodu. Kiedy fani ŁKS wracali do domów specjalnym pociągiem, skrzydłowy razem z kilkoma kolegami postanowili zrobić zasypiającym kibicom psikusa i… oblewali ich pianą z gaśnic przeciwpożarowych. – Na wyjazdach czasem dzieją się takie rzeczy – uśmiecha się piłkarz.
Drugi to wyjazd do Bydgoszczy, gdzie Zawisza grał w rozgrywkach o Puchar Polski z Widzewem. Łódzkie kluby nie rywalizowały wtedy ze sobą w lidze, więc dla fanów oby drużyn, to spotkanie było jak derby. – Atmosfera na trybunach była znakomita – wspomina.
Więcej TUTAJ
***
"Śladami Garetha Bale'a w Cardiff"
(...) Zwiedzając Cardiff śladami najsłynniejszego syna miasta trafiamy do Whitchurch High School, którą kończył drugi najdroższy piłkarz świata. Przed bramą tablica z prośbą, żeby odwiedzający w tym media zgłaszali wizytę w reprezentacji. – Real tak często ostatnio gra w finałach. Ciągną do nas media z całego świata. Przed wami była ekipa z RPA i USA. A trwają egzaminy, nie można się włóczyć po szkole gdzie się chce – słyszymy podczas rejestracji.
Na terenie szkoły dwa wielkie trawiaste boiska. Lepsze wrażenie robi to do rugby. Piłkarskie, choć pokryte pięknym trawnikiem, ze starymi bramkami z powyginanymi słupkami. Oprowadza nas po nim nauczyciel wf, Gwyn Morris, który doskonale pamięta małego Garetha.
– Był grzeczny, miły, niesamolubny. I bardzo drobniutki. Nic nie zapowiadało, że zrobi taką karierę, a przy tym będzie wyglądał jak prawdziwy atleta. Natomiast od początku widać w nim było tę pasję, która zaprowadziła go tam gdzie jest. Wkładał ją w każdy mecz piłkarski i w każdą inną dyscyplinę, której się imał. Grywał także w rugby, zresztą z przyszłym kapitanem reprezentacji Walii, Samem Warburtonem. Biegał na długie i krótkie dystanse. Widać było, że ma w sobie ducha sportowca – mówi.
Więcej TUTAJ
***
"Boniek analizuje finał LM"
Sportowa złość Juve
To mecz z gatunku 50 na 50. Dawno nie było tak wyrównanego finału. Dwie świetne drużyny, w których trudno wskazać ubytki. Co ma Juve? Sportową złość, której nie może mieć Real. Królewscy co chwila brylują na salonach, są głównymi aktorami wieczoru. Z kolei turyńczycy niedawno wrócili z piekła, a dwa lata temu przegrali finał z FC Barceloną. Teraz aż ich nosi, żeby odmienić los. Mają więcej doświadczenia, obrona kipi od piłkarzy, dla których to może być ostatnia szansa na taki sukces. To jeszcze bardziej potęguje głód. Real też ma swoją motywację – chce po raz pierwszy obronić trofeum LM. To nie proste, gdy futbolu funkcjonuje tyle klasowych zespołów. Powtarzalność jest szalenie trudna. Przecież w finale spokojnie mogło grać osiem innych klubów i nikt by się specjalnie nie zdziwił.
Dwie różne linie pomocy
Real ma więcej piłkarzy kreatywnych, wspierających Benzemę czy Ronaldo. Nie boją się piłki, lubią ją mieć przy nodze, prowadzić grę jak Kroos czy Modrić. Nie chcę powiedzieć, że druga linia Juventusu jest słabsza. Tworzy mocne zasieki, ma inne walory – jest brudniejsza, ostrzejsza, niesamowicie świadoma taktycznie. Trudno powiedzieć, która filozofia zwycięży.
Więcej TUTAJ
***
"W hołdzie legendzie Juventusu. Niezwykła historia Andrzeja Zdebskiego"
W latach osiemdziesiątych Andrzej Zdebski był działaczem Górnika. Gdy w Pucharze UEFA Juventus wylosował śląski klub, w celu przygotowania analizy gry rywali, do Zabrza przyjechał ówczesny drugi trener włoskiego zespołu, a w przeszłości wybitny obrońca Juve Gaetano Scirea. W niedzielę 3 września Zdebski i Scirea wyruszyli z Zabrza do Warszawy, razem z tłumaczką Barbarą Januszkiewicz oraz kierowcą Henrykiem Pająkiem. Legendarny włoski zawodnik miał wylecieć z Okęcia do ojczyzny. – Był kompetentny i perfekcyjny w swojej pracy. Nawet w trasie cały czas robił notatki na temat zawodników, których obserwował. Opanowany, ale jednocześnie konkretny w działaniu – opowiada Zdebski.
Ich auto zderzyło się czołowo z Żukiem. Wybuchło paliwo, które wieźli w bagażniku. Na temat wypadku Zdebski napisał w swoich wspomnieniach: „Moje drzwi, jak mówi wikipedia wcale nie były sprawne a przed śmiercią uratowały mnie.. NIEZAPIĘTE pasy bezpieczeństwa przez co podczas zderzenia wypadłem przez przednia szybę.(…) w wyniku czego zostałem pokaleczony głównie na twarzy, głowie i rękach. Odniosłem też wiele innych obrażeń, ale największym problemem było leczenie chorej psychiki (wypadek ten wywarł wielką traumę, po dziś dzień widzę to wszystko przed sobą, ten samochód, ludzi płonących w nim..) byłem długi czas leczony, niestety robiłem to później na własną rękę, musiałem sprzedać duże mieszkanie, aby pokryć koszty licznych operacji, rehabilitacji oraz wyjazdów do szpitali zagranicznych." (pisownia oryginalna).
– Nie prostowałem wszystkich błędnych informacji, które pojawiały się w mediach na temat wypadku, głównie z uwagi na stan zdrowia. Nie chciałem wracać myślami do tej tragedii, nie szukałem informacji na ten temat i nie interesowało mnie, co o nich pisano – mówi w rozmowie z „PS” Zdebski. W miejscu wypadku jako pierwszy postawił krzyż. Po latach, gdy się zniszczył, dbali o niego kibice Juventusu.
Więcej TUTAJ
***
"Kiedyś w końcu musisz się odwrócić. Rzuty karne: wojna nerwów"
(...) Rzut karny to test ostateczny. Prostota futbolu przesączona nerwami trudnymi do utrzymania na wodzy – wystawiającymi na sprawdzian psychikę i technikę. Piłkarz kontra bramkarz. Samotność dwóch ludzi kontra stadion pełen kilkudziesięciu tysięcy ludzi wypełnionych oczekiwaniami. Gdy do głowy trafi jeszcze myśl o setkach milionów przed telewizorami? Noga może zadrżeć. Jedenastki są wdzięcznym obiektem badań, co prowadzi do zmiany przepisów. Choćby taka ciekawostka: jeśli strzelasz rzut karny jak pierwszy, masz o 60 procent więcej szans na zwycięstwo. Dlatego IFAB najprawdopodobniej zatwierdzi ważną zmianę w wykonywaniu jedenastek z systemu ABABABAB (piłkarze przeciwnych drużyn strzelają na zmianę na system ABBAABBA, aby wyrównać szanse obu zespołów. Wiąże się to z badaniami, które wykazały, że zawodnik wykonujący karnego mającego dać zwycięstwo na 92 procent wykona go dobrze, z kolei gracz podchodzący do jedenastki od której zależy pozostanie w finale wykona go poprawnie w 62 procentach przypadków. Przykłady? Szewczenko (2005), Mauricio Pellegrino (Valencia – Bayern 2001), Nicolas Anelka (Chelsea – Manchester United 2008).
Więcej TUTAJ
***
"Clarence Seedorf dla PS: Ten finał nie ma faworyta"
- Kto jest pańskim faworytem w finale Ligi Mistrzów?
Clarence Seedorf: - Nie mam takiego. Zmierzy się ze sobą 22 fantastycznych facetów, najlepszych na swoich pozycjach, więc niemal każdy scenariusz jest możliwy. Wiedzą o sobie wszystko, znają się na wylot, zadecydują więc drobnostki, detale. Real ma tak świetny atak i minimalnie więcej jakości w pomocy, że będzie atakował. Nie zdziwię się jeśli pierwszy zdobędzie gola. Zdziwiłbym się za to, gdy Juventus spanikował w takiej sytuacji. Mają bardzo doświadczony, zdeterminowany skład. Stać ich na to, żeby ewentualnie wyrównać i żeby przesądzić losy meczu.
Wiele zależy od tego jak wypadną Gonzalo Higuain, Mario Mandzukic czy Paulo Dybala. Na ile defensywa Realu zdoła ich powstrzymać, a pamiętajmy, że defensywnie minimalnie lepsi są Włosi. Stracili tylko trzy gole w całej edycji, co robi wrażenie. Real często zawdzięczał wygrane świetnie grającym w powietrzu Cristiano Ronaldo czy Sergio Ramosowi. Ale Giorgio Chiellini, Leonardo Bonucci i Andrea Barzagli są w stanie zdominować grę w powietrzu we własnym polu karnym. Znają się jak łyse konie, świetnie współpracują, wiedzą jak kontrolować przeciwnika. Udowadniali to przez cały sezon.
Więcej TUTAJ
"SPORT"
"Finał afery Milekicia - jednak walkower"
Jeśli komuś się wydawało, że w sprawie Milekicia chodziło o to, żeby założyć pas szahida i wysadzić się w powietrze razem z 18-zespołową tabelą, to niewiele zrozumiał.
Noc z piątku na sobotę była pierwszą od czterech dni spokojnie przespaną w Zabrzu, Chojnicach, Mielcu. I może jeszcze w paru innych miejscowościach, gdzie finisz I-ligowych rozgrywek budzi szczególne emocje. Scenariusz wczorajszych wydarzeń pokrył się bowiem dokładnie z treścią publikacji zamieszczonej w piątkowym wydaniu „Sportu”. Tabela pozostaje bez zmian, Stal Mielec płaci finansową karę, a dla Borisa Milekicia – od ponad miesiąca przebywającego na terenie Polski nielegalnie – sezon dobiegł już końca.
Usankcjonowano tym samym bardzo niebezpieczny precedens. Stało się to w chwili, kiedy futbolowa centrala wysłała w świat czytelny komunikat. Brzmi on tak: nielegalni imigranci mogą brać udział w rozgrywkach pod egidą PZPN tak długo, jak długo nikt nie zauważy. Dopiero kiedy ktoś wskaże ich palcem, muszą na chwilę zejść z boiska, żeby pozałatwiać swoje sprawy…
Afera z Milekiciem w roli głównej od samego początku była regulaminową bombą i trzeba się było spieszyć, żeby w porę ją rozbroić. W roli zaprawionego w takich próbach sapera wystąpił PZPN. I dał radę. Idąc na skróty, orzekł walkowera – „duch sportu” wygrał z przepisami prawa 3:0. Gładko i bezdyskusyjnie.
Więcej TUTAJ
***
"Mateusz Juroszek: Polacy kochają wielkie liczby"
KATOWICKISPORT.PL: - Zacznijmy od legendarnej afery „Mira”, „Rycha” i „Zbycha”, i od ustawy hazardowej, będącej jej wynikiem. Z wielu perspektyw - prawniczej i nie tylko - była mocno krytykowana. A jak - pana zdaniem - wpłynęła na rynek zakładów wzajemnych?
MATEUSZ JUROSZEK: - Ustawa hazardowa w Polsce była zawsze zła. Wcześniejsza nie pozwalała bukmacherom się reklamować ani działać w Internecie, a podatki przez nią ustanowione były zupełnie niekonkurencyjne w skali europejskiej. Ta z 2009 roku została stworzona w odpowiedzi na wspomniane nagrane rozmowy panów z branży automaciarskiej i dla mnie była pierwszą stycznością z wielką polityką: dowodem na to, że kiedy jest potrzeba i wola polityczna, pod uwagę nie są brane żadne argumenty merytoryczne. Projekt podniesienia - z 10 do 20 procent - podatku od zakładów bukmacherskich tak naprawdę doprowadziłby przecież do sytuacji, w których firmy zajmujące się zakładami wzajemnymi trzeba byłoby zamknąć. Trzy tysiące osób straciłoby tym samym pracę! Udało nam się z tymi argumentami do twórców ustawy dotrzeć, ale usłyszeliśmy tylko: „Musimy podnieść, bo taki jest prikaz polityczny” (obecnie podatek ten wynosi 12 procent - dop. red.). Projekt ustawy do konsultacji przekazano środowisku w piątek wieczorem, oczekując odpowiedzi w poniedziałek rano! Dotrzymaliśmy terminu, ale wszystkie nasze uwagi de facto wyrzucono do kosza. Nie chcę powiedzieć, że jakieś regulacje hazardu nie były potrzebne. Niezależnie od faktu, że mam dość liberalne podejście do hazardu, w pewnym momencie rynek automatów rozwijał się tak dynamicznie, że chciano je już niemal wstawiać do szkół! Zabrakło jednak w tych działaniach rozsądku.
Więcej TUTAJ
"SUPER EXPRESS"
"Vassiljev: Chciałbym wiedzieć, kto będzie nowym trenerem"
"Super Express": - To naprawdę twój ostatni występ w barwach Jagi?
Konstantin Vassiljev: - Żadne decyzje jeszcze nie zapadły, ale w rozmowach z szefami klubu o przedłużeniu kontraktu nastąpiła przerwa. Poza tym składając podpis pod umową, chciałbym wiedzieć, kto będzie nowym trenerem, jaka będzie jego wizja drużyny. Dlatego nie ukrywam, że rozważam również inne opcje.
- Pięknie byłoby się pożegnać z Jagiellonią zdobyciem mistrzostwa Polski.
- Niestety, w tej kwestii nie wszystko zależy od nas. Musimy pokonać Lecha i nasłuchiwać wieści z Warszawy. Ale jeśli się nie uda, to i tak uważam, że nawet wicemistrzostwo będzie wielkim sukcesem Jagi. Gdyby w poprzednim sezonie, kiedy broniliśmy się przed spadkiem, ktoś powiedział, że za rok do ostatniej kolejki będziemy się bić o tytuł, to zostałby skierowany do szpitala na badania psychiatryczne. A jednak dokonaliśmy tego!
Więcej TUTAJ
***
"Ruud Gullit przed finałem Ligi Mistrzów: Juventus skrzywdzi Real"
"Super Express": - Kto będzie lepszy w finale w Cardiff? Juventus czy Real?
Ruud Gullit: - Myślę, że wygra Juventus.
- Dlaczego?
- Jego piłkarze potrafią dokonać dwóch rzeczy naraz. I bawić się grą, i odpowiedzieć na plan przeciwnika. Real to piłkarska jakość. Jeśli ktoś strzeli im gola, to odpowiedzą dwoma albo trzema. Natomiast Juventus jest bardziej pragmatycznym zespołem. Chłopcy z Turynu bardziej grają "głową", zanim wyjdą na boisko, wnikliwie przeanalizują grę rywala.
Więcej TUTAJ