Autor zdjęcia: Mateusz Sokołowski
Reportaż 2x45: Mecz z Widzewem, pełne trybuny i dawna atmosfera. Miły przerywnik w ponurej rzeczywistości Polonii Warszawa
Debiut sponsora, komplet widzów i otoczka godna dawnych, lepszych czasów. Mimo że to tylko trzecia liga, mecz z Widzewem miał być dla Polonii świętem i miłym przerywnikiem szarej codzienności. Codzienności, która ponure barwy przybiera nie tylko przez jesienną aurę. Wybraliśmy się na Konwiktorską, by sprawdzić, co słychać u Czarnych Koszul cztery lata po upadku i pożegnaniu z Ekstraklasą.
WIERZYCIELE Z RATUSZA
Od czasu ostatnich potyczek z Widzewem w Polonii nie zmieniło się jedno: problemy finansowe. Wiosną 2013 r. zarządzane przez Ireneusza Króla Czarne Koszule były nad przepaścią. Właściciel nie płacił piłkarzom ani pracownikom. Co pewien czas przesyłał drobne kwoty, by utrzymać klub przy życiu do końca sezonu.
Przed wyjazdowym meczem z Widzewem zafundował drużynie nocleg w hotelu. Sztab Polonii z Piotrem Stokowcem na czele zdecydował jednak, że bez wiedzy Króla przeznaczy otrzymane pieniądze nie na hotel, lecz na wodę czy odżywki dla piłkarzy. Poloniści pojechali do Łodzi w dniu meczu. Przegrali 2:3.
Dzisiaj na Polonii znów ciążą długi - przede wszystkim wobec ratusza. Jako że stadion przy ulicy Konwiktorskiej formalnie należy do miasta, za każdy mecz Polonia musi płacić. Kwota jak na trzecioligowe realia nie jest mała - ponad 15 tysięcy złotych. Do tego dochodzą opłaty za wynajem biur, szatni, magazynu na sprzęt i treningi.
15 tysięcy złotych to i tak niewiele w porównaniu ze stawkami obowiązującymi w czasach Ekstraklasy. Wtedy rozegranie meczu w roli gospodarza oznaczało wydatek ponad 40 tysięcy złotych. W mediach wielokrotnie narzekał na to Józef Wojciechowski, zarzucając urzędowi miasta rzucanie kłód pod nogi.
Obecnie miesiąc funkcjonowania Polonii to ponad 200 tysięcy złotych. Jeśli pomnożymy to przez dwanaście, okaże się, że roczny wydatek to około dwa i pół miliona. Bez dużego sponsora to zaporowa kwota. Dla porównania - roczny budżet drugoligowej Legionovii Legionowo nie przekracza miliona złotych.
EUFORIA, ALE TYLKO DO CZASU
Miało być inaczej. W 2013 roku, tuż po krachu, reaktywacji klubu podjęli się kibice wspólnie ze stowarzyszeniem MKS Polonia - podmiotem zajmującym się szkoleniem młodzieży. Na fali pospolitego ruszenia, ze wsparciem kilku sponsorów w ciągu roku udało się awansować z czwartej do trzeciej ligi.
Ale kolejny sezon nie był już udany. Wśród kibiców opadła euforia, ostudzona przez konflikty i nieporozumienia wewnątrz klubu. Po raz pierwszy atmosfera zepsuła się latem 2014 roku, kiedy przed startem ligi z funkcji trenera zwolniono uwielbianego przez kibiców Piotra Dziewickiego.
- Przez rok pracowałem charytatywnie. (...) Kiedy wprowadziliśmy Polonię do III ligi, uznałem, że wypadałoby przestać być jedynym trenerem w Polsce, który pracuje za darmo. Choćby dla zasady - mówił Dziewicki we wrześniu 2014 roku na łamach Rzeczpospolitej. - Faktyczny szef klubu Paweł Olczak zaproponował skromne warunki i ja je zaakceptowałem. To działo się cztery dni przed pierwszym meczem w sezonie. Poprosiłem tylko o wstawienie do umowy punktu mówiącego o tym, że w przypadku zwolnienia mnie przed końcem sezonu klub wypłaci mi pozostałą część należności pomnożoną przez dwa. To nie były wygórowane warunki, ale pan Olczak stwierdził, że nie ma na to pokrycia - dodawał.
PLAN PIĘCIOLETNI
W sezonie 2014/15 Polonię prowadziło już czterech trenerów (Piotr Szczechowicz, Dariusz Dźwigała, Marek Końko i Igor Gołaszewski), ale drużyna z trudem utrzymała się w trzeciej lidze. Kiedy latem 2015 roku klub przejęła nowo powstała spółka założona przez Jerzego Engela, przyszłość rysowała się w różowych barwach. Nowy prezes szybko przeszedł do konkretów. Co zapowiedział? Budowę stadionu wraz z zapleczem biznesowym oraz awans do Ekstraklasy - jedno i drugie najpóźniej do 2020 roku.
Na Konwiktorskiej, jak na standardy trzeciej ligi, pojawiły się luksusy. Ściągnięto kilku dobrych (znaczy również: kosztownych) zawodników, zaplanowano zimowe zgrupowanie na Cyprze. Poloniści, mimo że za rywali mieli drużyny pokroju Warty Działoszyn czy Oskara Przysucha, - mogli poczuć się jak piłkarze z Ekstraklasy. Kiedy Polonia grała w drugiej lidze (awans w sezonie 2015/16), podczas zgrupowania przed jednym z wyjazdowych meczów drużynie zorganizowano nawet... sesję z bioenergoterapeutą. Kiedy uzdrowiciel zapytał, kto chce strzelić gola, zgłosiło się dwóch zawodników: Przemysław Szabat i Krystian Pieczara. Polonia zremisowała wówczas z Rozwojem Katowice 1:1 po golu… Szabata.
Zamiast kolejnych kroków w górę i awansu do pierwszej ligi sezon 2016/17 skończył się… spadkiem do trzeciej. Z klubu po dwóch latach odszedł też Engel. Co spowodowało, że z jego szumnych zapowiedzi wyszło niewiele? Pytamy o to Marcina Bratkowskiego, dziennikarza Przeglądu Sportowego oraz Faktu, który w swoich artykułach relacjonuje bieżące wydarzenia z Polonii.
- Co sprawiło, że Engel nie osiągnął z Polonią sukcesu?
- Zasadniczym problemem było to, że przez całą kadencję Engela w Polonii nie było żadnego pomysłu sportowego. To było trwanie przy trenerze Igorze Gołaszewskim, który - jak wszyscy widzieli - był sterowany z tylnego rzędu przez syna prezesa. Byłem świadkiem sytuacji podczas jednego z meczów wyjazdowych, kiedy trener Gołaszewski wyskoczył z ławki i krzyczał do jednego z zawodników: “wracaj, wracaj!”, a po chwili z tej samej ławki wyskoczył Jerzy Engel junior i do tego samego piłkarza krzyknął “zostań, zostań!”. Piłkarze często nie wiedzieli, co mają robić.
Polonia spadła z drugiej ligi z budżetem wyższym niż Sandecja, która awansowała do Ekstraklasy. Wiadomo, że robienie sportu w Warszawie jest droższe, ale gdyby ktoś z głową układał drużynę, zatrudniał zawodników, ustalał kontrakty, nie byłoby opcji, by Polonia znowu znalazła się na czwartym poziomie rozgrywkowym. To było działanie na zasadzie Football Managera. Kiedy spółka przejęła drużynę w 2015 roku wyszli z założenia, że ściągną najlepszych strzelców z niższych lig: Obłuskiego, Marczaka, Truszkowskiego, z którym zresztą szybko się pożegnano. To wszystko robione było trochę bez głowy. Gdyby ta drużyna była mądrze budowana, to teraz - tak jak ŁKS - byłaby blisko pierwszej ligi, albo już w poprzednim sezonie by do niej awansowała, bo awans z drugiej ligi to nie jest wielka sztuka. Ambicją, taktyką i kilkoma niezłymi zawodnikami można wiele osiągnąć.
- Skąd spółka Engela pozyskiwała pieniądze? Mówiło się o rocznym budżecie rzędu trzech milionów złotych.
- Pieniądze brały się z kolejnych emisji akcji. Pamiętam pierwszą konferencję Engela. Obiecywał, że do końca wakacji będzie dzierżawa stadionu, zaraz wjadą buldożery. Na początku bardzo wiele osób w to uwierzyło. Takich, które nie są zainteresowane sportem, ale uwierzyli, że to będzie dobra inwestycja i dali pieniądze. Raz - chętnie, drugi raz - trochę mniej chętnie, za trzecim razem pojawiły się niewygodne pytania. Za czwartym, po tym jak przeprowadziłem wywiad z wiceprezydent Warszawy Renatą Kaznowską, która powiedziała, że do budowy stadionu przez półtora roku zostały wykonane trzy ze stu kroków, akcjonariusze zaczęli zadawać prezesowi wiele poważnych pytań. Obecne problemy finansowe są efektem tego, że przestali oni wierzyć w to, że inwestycja kiedykolwiek im się zwróci.
- Jak obecnie wygląda finansowanie klubu?
- Cały czas to fundusze od akcjonariuszy. Od tych osób, które są trochę bardziej zainteresowane Polonią, albo wychodzą z założenia, że skoro stworzyli spółkę, to dobrze nie dawać jej umrzeć. To raczej podtrzymywanie przy życiu i czekanie na wiążące rozmowy z miastem, decyzje co do przyszłości obiektów. Już wiadomo, że pod względem finansowym działanie spółki zostało mocno ograniczone.
- Przed trwającym sezonem trenerem Polonii został Krzysztof Chrobak, który w środowisku kibiców został przyjęty bardzo pozytywnie. To właściwa osoba na właściwym miejscu?
- Zdecydowanie. Już po zwolnieniu Marka Końki (wiosna 2015 - przyp. aut.) podsuwałem na łamach Faktu nazwisko trenera Chrobaka. Zawsze sugerowałem, że byłaby to właściwa osoba. Trener Chrobak też nigdy nie mówił “nie”, ale czekał, aż ktoś się nim zainteresuje. Szkoda, że to się nie stało wcześniej. Myślę, że niezależnie od wszelkich problemów natury organizacyjnej on na pewno nie spuściłby Polonii z drugiej ligi. To było, w cudzysłowie, arcydzieło. Oczywiście, Chrobak to nie Nawałka, ale jest mądrym gościem, który potrafi zachować równowagę w drużynie i któremu kibice wierzą. W zeszłym sezonie wszystkie konferencje pomeczowe wyglądały tak samo. Nawet, jeśli Polonia grała fatalnie, wychodził trener Gołaszewski i mówił, że brakowało skuteczności; było zwalanie winy na arbitrów, na to, że autokar się zepsuł i podróż trwała dłużej, ale ani razu nie było dozy samokrytyki. U Chrobaka jest tak, że jeśli nawet wygra mecz, a nie gra nadzwyczajnie, zawodnicy i dziennikarze usłyszą analizę tego, co widzą.
BYŁ NAWET GRZELCZAK
W obliczu niepewnej sytuacji finansowej mecz z Widzewem stał się okazją do uzyskania większych niż zwykle przychodów z dnia meczowego. Stąd decyzja o przeznaczeniu ogromnej (około 1700 sztuk) puli biletów dla kibiców z Łodzi. Po pierwsze - od początku było pewne, że fani Widzewa niezależnie od ilości przyznanych im biletów wykupią wszystkie. Po drugie - na Polonii nikt nie obawiał się z tego powodu o bezpieczeństwo. Jeszcze w czasach ekstraklasowych zdarzało się, że kibice obu drużyn oglądali mecze w bezpośrednim towarzystwie.
Takiej liczby kibiców gości, jaka zapowiadała się na sobotę, nie było przy Konwiktorskiej od dawna. Ostatnio - ponad 7 lat temu, kiedy w 2000 roku podczas derbów stolicy pół stadionu zajęli kibice Legii.
Na sobotni mecz zmobilizowali się również fani Polonii. Po raz pierwszy w sezonie otwarto trybunę Kamienną, z której dopingują ci najbardziej zagorzali. Od momentu spadku z Ekstraklasy jest otwierana tylko sporadycznie (ze względu na finanse, bo udostępnienie większej liczby miejsc dla kibiców oznacza wyższy koszt organizacji meczu). Sprzedaż biletów rozpoczęła się tydzień przed meczem i już wtedy - co przy Konwiktorskiej jest rzadkością - przed kasami ustawiały się kolejki. Organizatorzy spodziewali się na trybunach kompletu (około 5,5 tysiąca widzów).
- To będzie jeden z nielicznych meczów, w których otoczka będzie namiastką tego, co mamy na meczach u siebie - mówił kilka dni przed meczem napastnik Widzewa, Daniel Mąka.
Pół godziny przed meczem na klubowym dziedzińcu zdecydowaną większość stanowili kibice Widzewa. Fani obu drużyn kręcili się na placu przed trybuną, wspólnie oblegali punkty gastronomiczne. Niektórzy z nich zwracali na siebie szczególną uwagę. Tak jak młody chłopak ubrany w widzewską koszulkę z numerem 26 i nazwiskiem Piotra Grzelczaka, byłego zawodnika obu klubów.
DODATKOWA MOTYWACJA
Na trybunach zapowiadało się święto, na boisku - walka o trzecioligowe punkty. Faworytem był Widzew, który z nowym stadionem, liczbą przychodzących na domowe mecze kibiców, budżetem oraz zawodnikami jest zdecydowanym faworytem do awansu. Faworytem, który póki co nie spisuje się do końca przekonująco. Jego ostatnie mecze to remis z zamykającym tabelę GKS Wikielec, wygrana z Pelikanem Łowicz po golu w ostatniej minucie i odpadnięcie z okręgowego Pucharu Polski po meczu z Andrespolią Wiśniowa Góra.
Trener Polonii Krzysztof Chrobak o pucharowej porażce Widzewa z zespołem z ligi okręgowej dowiedział się od dziennikarzy na konferencji prasowej po środowej, zaległej potyczce ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki. Nie krył zdziwienia, ale zachował obiektywizm.
- Z kim by Widzew nie grał, to pierwszą jedenastkę na pewno przygotują na mecz z nami. Obawiam się tylko o fizyczną formę moich zawodników. Jeszcze tydzień temu mieliśmy jedenastu ludzi w łóżkach, ale ten mecz na pewno wyzwoli w nich dodatkową motywację, a w takich sytuacjach wynik jest otwarty - powiedział.
Polonia zremisowała ze Świtem 2:2. Był to jej piąty remis z rzędu.
WIELU SIĘ ZRAZIŁO
W meczu z Widzewem Polonia po raz pierwszy od roku zagrała z logo sponsora na koszulkach. Dzień wcześniej klub ogłosił podpisanie umowy z Towarzystwem Funduszy Inwestycyjnych Agro. Brzmi nieźle - nowy sponsor, współpraca do końca sezonu. Ale w praktyce to tylko 200 tysięcy zł, które Polonia otrzyma do końca rozgrywek. Tyle, ile wynosi miesięczny koszt utrzymania drużyny. W perspektywie następnych miesięcy potrzeba więc kolejnych środków. Niezależnie od tego osobom odpowiedzialnym za pozyskanie sponsora należą się słowa uznania. Ostatnie miesiące pokazały bowiem, że to trudne zadanie, a firmy wcale nie walą drzwiami i oknami, by Polonię sponsorować.
WITAMY NOWEGO SPONSORA - TFI AGRO
— Polonia Warszawa (@polonia1911) 27 października 2017
➡https://t.co/isf9SjQMYi pic.twitter.com/t1vYxzuu6w
Czy jest coś, co mogłoby przyciągnąć na Konwiktorską kolejne przedsiębiorstwa? Pytamy Adama Drygalskiego, byłego rzecznika prasowego klubu. Drygalski pracował w Polonii, kiedy klub grał w Ekstraklasie, a także rok później, kiedy “Czarne Koszule” odradzały się w czwartej lidze.
- Kiedy pracowałeś w czwartoligowej Polonii, uczestniczyłeś w rozmowach ze sponsorami. Polonię wspierali wówczas m.in. SKOK Wołomin czy Drutex. Co cztery lata temu zachęcało firmy do zainteresowania się klubem?
- Ludzie na trybunach. Rodziła się fajna inicjatywa. Jakby ten projekt wypalił, kibice dalej by byli na stadionie i pewnie Polonia nie grałaby w trzeciej lidze, tylko może w pierwszej. Nie chcę być niczyim adwokatem, ale pamiętajmy, że Jerzy Engel też miał jeden wielki problem, którego sobie na głowę nie wziął, a zastał. To istnienie dwóch bytów. MKS Polonia z grupami młodzieżowymi i Polonia, klub seniorski. To powinno być jedno ciało, w którym młodzież przechodziłaby do pierwszej drużyny. Najprościej zwalić wszystko na Engela, a jego bilans wychodzi na zero. Zrobił awans i spadł z ligi. Czasy, kiedy jego spółka przejmowała władzę pokazały słabość tego środowiska. Niezależnie od modelu, który jest przyjęty i tak zawsze ktoś się z kimś nie może dogadać. To jest kulą u nogi Polonii.
- W sezonie 2013/14 mecze czwartej ligi przyciągały na Polonię dużą liczbę kibiców, która później sukcesywnie spadała. Nie dało się temu zapobiec?
- To była fala, “wszystkie ręce na pokład”. Każdy czuł się współodpowiedzialny za Polonię. Później kibicom nie spodobało się to, jak MKS chciał sam wszystkim rządzić. Był jeszcze wtedy Marek Tronina, chciał się włączyć w budowę modelu socios, który mi też bardzo się podobał. Kiedy okazało się, że ten model nie będzie funkcjonował, bo ktoś ma partykularne ambicje, żeby tutaj prezesować, też dałem sobie z Polonią spokój. Jak ktoś się bierze głównie za budowanie swojej pozycji w klubie, a nie ma pieniędzy…
- Inni też się zrazili?
- Myślę, że bardzo wielu kibiców się zraziło. Znaleźli sobie inne zajęcia. Jedni zaczęli bawić się w koszykówkę kobiet, część zaczęła robić jakieś swoje inicjatywy. Rozmawiałem niedawno z Piotrkiem Dziewickim. Powiedział, że chętnie wróciłby na Polonię, jeśli ludzie rządzący klubem zrozumieją, że ważne od budowania budynków i stadionu jest budowanie właśnie relacji międzyludzkich i społeczności lokalnej.
Widzisz szansę, by ponownie przyciągnąć na Polonię rzesze kibiców i sponsorów?
Argumenty sportowe nie istnieją, bo to czwarty poziom, na którym Polonia jest średniakiem. Nie ma entuzjazmu, nie ma sukcesu sportowego, który objawiał się przy okazji awansów. Wszyscy skupili się na tym, że będzie dzierżawa, ale to była wielka naiwność, że miasto odda tak świetną działkę klubowi, który nie chciał pokazać inwestora, którego ma. Nie wiem, czy jest jakiś plan działania na kolejne miesiące.
MIASTO NIE POMOŻE
O ile pozyskanie sponsora było wiadomością bezwzględnie pozytywną, o tyle pojawiła się również negatywna. Władze Polonii - natchnione przykładem Rakowa Częstochowa, który otrzymał od ratusza pół miliona złotych za promocję miasta - postanowiły wystosować identyczną prośbę do władz Warszawy. Odpowiedź przyszła bardzo szybko.
Niestety, takie argumenty są nie do wytrącenia. Olbrzymie zainteresowanie meczem z Widzewem to wyjątek. W tym sezonie największą publiczność przyciągnął na Polonię mecz z ŁKS-em Łomża. Było to niewiele ponad tysiąc kibiców. Trzy dni przed Widzewem, kiedy na Konwiktorską przyjechał Świt, na trybunach było - na oko - nie więcej niż 500 osób.
Marcin Bratkowski: - W czwartej lidze nawet, gdy przyjeżdżał tutaj Naprzód Skórzec czy Amator Maszewo, na trybunach była świetna atmosfera i doping. Potem wszystko siadło. Kibice nie czuli się docenieni. Byli traktowani bardziej jako petenci, niż jako osoby współuczestniczące w odbudowie klubu. Wiele osób się zniechęciło. Nie wierzyli w skuteczność tego, co się dzieje. To też trochę przestroga dla Widzewa. Polonia jak na swoje możliwości miała potencjał, wszystko wyglądało obiecująco. W pierwszym sezonie był awans z czwartej do trzeciej ligi, byli trenerzy związani z klubem i kochani przez kibiców, ale jeżeli popełnia się za dużo błędów, każde pole position można zepsuć. I to właśnie nastąpiło.
Całą sytuację dość zabawnie spuentował na internetowym forum jeden z fanów: - Lepiej było zgłosić się do miasta Zakopane. Bardziej prawdopodobne, że dadzą.
DESZCZ, WIATR I… DYM
W sobotę przy Konwiktorskiej kompletu nie było, choć frekwencja - w porównaniu z poprzednimi meczami - i tak była imponująca. Kibice obejrzeli zacięte i wyrównane spotkanie. Już po pięciu minutach Polonia mogła prowadzić, ale najbardziej doświadczony z jej zawodników Mariusz Marczak (11 meczów w ekstraklasie w barwach Jagiellonii dziesięć lat temu) - trafił w poprzeczkę. Dobrych momentów nie brakowało, a na poziom widowiska nie wpłynęła paskudna pogoda.
W pierwszej połowie sędzia przerywał grę dwa razy. Raz, kiedy po odpaleniu rac przez kibiców Widzewa stadion spowił gęsty dym. Drugi, kiedy na boisku wylądowały serpentyny rzucone przez fanów Polonii. To zresztą tylko część atrakcji wizualnych przygotowanych przez jednych i drugich.
Polish 4th division:
— Supporters (@footysupport) 29 października 2017
Polonia Warszawa vs Widzew Łódź 28-10-2017 pic.twitter.com/i0iTVyzh1L
NAPASTNICY DALI SHOW
Bohaterami zostali napastnicy. Najpierw prowadzenie dał Polonii Tomasz Chałas (znany m.in. z występów w Pogoni Szczecin czy Zawiszy Bydgoszcz). W drugiej połowie z rzutu karnego wyrównał Daniel Gołębiewski.
Gołębiewski pierwsze kroki w dorosłej piłce stawiał właśnie przy Konwiktorskiej. W Polonii grał też w poprzednim sezonie, w drugiej lidze. To jedyny zawodnik, który wystąpił zarówno w sobotnim meczu oraz w ostatnim ekstraklasowym spotkaniu Polonia - Widzew rozegranym w Warszawie.
Wtedy, w rundzie jesiennej sezonu 2012/13, też strzelił gola, a Czarne Koszule wygrały 3:1. Po boisku biegali m.in. Łukasz Teodorczyk, Paweł Wszołek (obaj zdobyli po bramce) czy Wladimier Dwaliszwili. Mariusz Stępiński był zaledwie rezerwowym, a pierwsze skrzypce w łódzkiej ekipie grali m.in. Alex Bruno czy Mehdi Ben Dhifallah. Co ciekawe, asystentem trenera w Widzewie był obecny szkoleniowiec Czarnych Koszul, Krzysztof Chrobak.
W sobotę największe nazwisko znalazło się nie na boisku, a obok niego. Mowa o trenerze Widzewa Franciszku Smudzie, który na początku sezonu zasłynął powiedzeniem, że w trzeciej lidze nie będzie analizował rywali; zajmie się tym dopiero na etapie europejskich pucharów. Przeciwnicy oczywiście są analizowani (Polonię obserwował asystent Smudy, Marcin Broniszewski), ale feralny cytat wraca jak bumerang przy każdym potknięciu Widzewa.
PODTRZYMAĆ ATMOSFERĘ
A remis z Polonią to nic innego jak właśnie potknięcie. Miernikiem wartości jednego punktu może być zachowanie kibiców. Kiedy po ostatnim gwizdku sędziego piłkarze Polonii podeszli pod trybunę, usłyszeli podziękowania za walkę - mimo że ostatni mecz wygrali w połowie września, a sobotni remis był szóstym z rzędu. W tym samym czasie fani Widzewa wystosowali w stronę swoich zawodników krótki postulat:
- Widzew grać, kurwa mać!
Przeglądając po meczu kibicowskie fora oraz polonijne strony na Facebooku można było spotkać się tylko z jednym przekazem: lepsze czasy wróciły. Przynajmniej jeśli chodzi o zainteresowanie i atmosferę, bo poziomu ligowego nikt z dnia na dzień nie przeskoczy.
Polonia - Widzew na trybunach EKSTRAKLASA 💪💪💪 pic.twitter.com/1VPqlfixFB
— Marcin Płuska (@MarcinPluska) 28 października 2017
Czas pokaże czy lepsze wróciło tylko na jeden dzień, czy zostanie podtrzymane dłużej. Najbliższa okazja do weryfikacji już za dwa tygodnie. 12 listopada “Czarne Koszule” zagrają u siebie z rezerwami Legii.
ERRATA: Już po zredagowaniu tekstu, w poniedziałek 30 października wieczorem, rezygnację z funkcji prezesa Polonii złożył Janusz Kopeć. Stanowisko piastował od czerwca tego roku. Trudno ocenić jak wpłynie to na dalsze funkcjonowanie klubu.
Mateusz Sokołowski