Autor zdjęcia: własne
W przerwie: "Uli Hesse - Bayern. Globalny superklub". Historia niemieckiej potęgi nie tylko od strony futbolu
Dożyliśmy czasów, gdy piłka nie tylko jest obecna praktycznie 24 godziny na dobę w telewizji i internecie, ale możemy też czytać świetne pozycje o jej historii. Można pomiędzy meczami, można w drodze do pracy, można tam, gdzie królowie chadzają piechotą. Możliwości jest multum. Od dziś w każdy weekend będziecie mieli okazję przeczytać nasze polecenia. Pewnie częściej będziemy chwalić niż ganić, bo na słabe książki szkoda nam czasu, więc potraktujcie to jako przewodnik po wartościowej lekturze na czas przerwy. Teraz pod lupę wzięliśmy pozycję o Bayernie Monachium od Uliego Hesse.
Uli Hesse - Bayern. Globalny superklub (SQN)
Już kiedyś to pisałem, ale nie mogę się nie powtórzyć - mają Niemcy wielkie szczęście do autorów pozycji piłkarskich. Uli Hesse i Ronald Reng to kronikarze najwyższej próby. Nie sztuką jest bowiem tylko zebrać fakty, ułożyć je chronologicznie i przelać to na papier. Sztuką jest tak je poukładać i opisać, by człowiek czytając pozycję poświęconą futbolowi, czuł się jak przy najlepszej beletrystyce i nie chciał stracić nawet sekundy. Czytasz, czytasz i nagle zastaje cię środek nocy. To jest coś wspaniałego i właśnie to doświadcza nas przy okazji najnowszego dzieła Hessego.
Dziś Bayern to rzeczony superklub. Komplet sprzedanych biletów na wszystkie mecze od lat, kontrakty dla największych gwiazd (pozdrawiamy Roberta Lewandowskiego) liczone w dziesiątkach milionów euro, regularna gra w wiosennej fazie Ligi Mistrzów, rozpoznawalność pod każdą szerokością geograficzną. Bayern to przedsiębiorstwo, Bayern to marka, symbol siły, mocy, sukcesu.
Hesse pozwala nam poznać całą historię monachijskiej potęgi, od samego początku, gdy piłka nożna była w Niemczech traktowana po macoszemu. Granie w piłkę było czymś niegodnym, rywalizacja sportowa miała bowiem w założeniu przyczyniać się do jednoczenia ludzi i stwarzać im szansę na wspólne rozwijanie, a nie rywalizację. Autor oprowadza nas po stolicy Bawarii, po nieistniejących już restauracjach, gdzie odbywały się rozmowy stanowiące podwaliny klubu. Hesse pokazuje, jak rodził się Bayern, odnosząc zarazem się często do tego, co działo się za jego plecami, czyli w drugim klubie z Monachium - TSV 1860. Nie ogranicza się przy tym tylko do wątków strice sportowych - są odniesienia do historii Niemiec, do wpływu, jaki mieli obywatele żydowscy, ale też chociażby Anglicy, którzy uczyli naszych zachodnich sąsiadów, czym jest futbol. Wątki społeczne Hesse opisuje z niebywałą kulturą słowa, smakiem - wątek prezesa Kurta Landauera, którego odsunięto z klubu ze względu na żydowskie korzenie, to niesamowicie mocna rzecz.
Bayern długo zmagał się z licznymi problemami organizacyjnymi. Bardzo długo nie był nie tylko najważniejszym klubem w Niemczech, co nawet w Bawarii. Ba, nie był najważniejszy w samym Monachium! Z perspektywy ostatnich kilku dekad jawi się to jako coś niezrozumiałego, ale właśnie za sprawą lektury możemy to wszystko sobie poukładać, możemy śledzić proces, zrozumieć, jak wiele decyzji składa się na ostateczny sukces.
Hesse pisze w sposób obiektywny, dzięki czemu “Bayern. Globalny superklub” nie stanowi lektury-laurki. Znajdziemy w książce wiele informacji, które wskazują absurdy i niezrozumiałe decyzje klubu, ale jak to w życiu - bardzo często to właśnie umiejętność wyciągania wniosków z tego, co złe, ostatecznie pomaga zmienić front i ruszyć do przodu. To właśnie to sprawiło, że Bayern będący niemieckim przeciętniakiem pod koniec lat 60., w następnej dekadzie stał się jedną z najważniejszych i najlepszych drużyn świata. Czasem potrzeba było trochę szczęścia, czasem to innym powinęła się noga, ale summa summarum to właśnie bilans tego farta rodzi potęgę.
Wśród pozycji poświęconym konkretnym klubom, dzieło Hessego plasuje się w najściśleszej czołówce. To historia wielowątkowa, pisana losem setek fascynujących postaci i tysiącami niezapomnianych meczów. “Bayern. Globalny superklub” zafascynuje każdego fana futbolu, nawet jeśli Bundesliga nie jest jego konikiem, a monachijski klub ma się na liście “wrogów”. To absolutnie bez znaczenia, gdy dostajemy do ręki tak fantastyczną lekturę.