function onFinishedPlaying() { $("#footerAdvert").remove(); } $(document).ready(function() { setTimeout("onFinishedPlaying()", 15000);


Autor zdjęcia: https://www.facebook.com/jacekmagdzinskifanpage/

Reportaż 2x45: Malaria, dachowanie i gra w reprezentacji Angoli. 32. urodziny Jacka Magdzińskiego

Autor: Krystian Juźwiak
2018-09-20 13:00:10

Jacek Magdziński – trzeci polski piłkarz w Afryce. Pierwszy pod względem zdobytych bramek. Ku swojemu zaskoczeniu wyjechał do Angoli. Karierę zaczął w Academice Lobito, potem grał m.in. w Benfice Luanda. Tyle co przeżył w miesiąc na Czarnym Lądzie, niektórzy nie przeżyją przez całe życie. Od malarii przez dachowanie na autostradzie, po łączenie go z reprezentacją Angoli. Dziś Jacek Magdziński kończy 32 lata. To świetna okazja, żeby poznać jego historie.

20 września 1986 w Poznaniu na świat przyszedł Jacek Magdziński. Karierę zaczął jednak nie w miejscowym Lechu, a w Promieniu Kowalewo Pomorskie. Bardzo szybko wrócił do Wielkopolski. W latach 2003-05 grał już w zespołach juniorskich Dyskoboli i Obry Kościan. Szybko, bo gdy miał 20 wiosen na karku wyjechał za granicę. Trafił za naszą zachodnią granicę, do klubu o dźwięcznej nazwie 1.FC Germania Egestrof/Langreder. Choć przebywał w Niemczech w czasie mundialu, nie zrobił kariery na miano ani Ireneusza Jelenia, ani Bartosza Bosackiego.

Gdy przechodził z Floty Świnoujście do Zawiszy Bydgoszcz, był wyceniany na 200 tysięcy euro – najwięcej w karierze. Puszcza Niepołomice, Gwardia Koszalin, angielskie Walton & Hersham FC – to kolejne kluby Magdzińskiego.

W styczniu 2015 chciał skończyć karierę. Wrócił do rodzinnego Kowalewa Pomorskiego, gdzie co prawda grał jeszcze w Promieniu, ale myślami był już poza boiskiem. – W IV lidze znalazłem się trochę przypadkiem. Chciałem kończyć z piłką, a zająć się innymi rzeczami. Kowalewo Pomorskie to moje rodzinne miasteczko, a w klubie grało dwóch moich braci. Założenie było takie, że to brat ma strzelać gole, a nie ja. Sama IV liga to najniższy poziom rozgrywkowy, w jakim grałem – tłumaczy Magdziński.

W momencie, gdy miał wieszać buty na kołku, dostał telefon od menadżera z Niemiec. – Mówi do mnie: mam dla ciebie ofertę z Angoli. Chcesz jechać? Myślałem, że chodzi mu o Anglię, tylko pomylił słowa – śmieje się jubilat.

Śladami Rivaldo

Chodziło o Angole. Państwo w południowo-zachodniej Afryce nad Oceanem Atlantyckim, które uzyskało niepodległość dopiero w 1974 roku, kiedy ostatecznie wyparto stamtąd Portugalczyków. Do dziś kolonializm odznacza się w Angoli. Przykładowo, jedynym z klubów tutejszej ekstraklasy jest Benfica Luanda. Jej logo praktycznie niczym nie różni się do słynnej imienniczki z Lizbony.

Jacek Magdziński trafił do zespołu ze stolicy Angoli w 8 lipca 2016. Nim to się jednak stało, musiał wyrobić sobie markę na Czarnym Lądzie. Afrykańską przygodę zaczął od występów w Academice Lobito.

Niemiecki menadżer, oprócz niego ściągnął sporą grupkę piłkarzy z Europy. Razem z Polakiem do Lobito przyjechał Bułgar, Emil Rachew (zmarł 27 sierpnia br. na skutek ataku serca podczas meczu trzeciej ligi bułgarskiej), Ibrahima Sory Cisse i Daniel Ujazdowski. Ten ostatni, choć brzmi jak by był Polakiem, pochodził z Niemiec. Dłużej niż pół rok wytrzymał tylko Jacek.

Nie wiedziałem, czego mogę się spodziewać w Angoli. Czy tam będą silni zawodnicy? Czy poukładani taktycznie? Czy będą dobrzy technicznie? Tak naprawdę nie wiedziałem nic! Jedyne co wiedziałem to, że grał tam Rivaldo. A Rivaldo na pewno nie zdecydował się na granie w Giraboli (nazwa najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju – przyp. KJ), jeżeli poziom organizacji nie byłby odpowiedni. Właśnie fakt, że on tam grał, miał wpływ na moją decyzję – wyjaśniał Magdziński

Na początku cel był taki, żeby załapać się do składu, potem, żeby grać i zdobywać bramki, a finalnie udało się utrzymać Academicę w Giraboli. Myślałem sobie: może będę gwiazdą, a może wrócę po 3 miesiącach. Nic nie było pewne.

Ten biały będzie grał w reprezentacji

Academica była wówczas beniaminkiem ligi i mało kto dawał jej większe szanse na utrzymanie. Do tego, że klub z północno-zachodnich rubieży Angoli utrzymał się w lidze, w dużym stopniu przyczynił się Magdziński. Choć w lidze był znany raczej jako Jacek. Nikt nie przejmował się jego trudnym i niewymawialnym nazwiskiem.

W pierwszej rundzie było ciężko, bo i żar lał się z nieba, i nowa kultura, i nowi ludzie. Strzeliłem tylko trzy bramki, ale nadrobiłem w drugiej i to jeszcze w takim momencie, kiedy tych bramek potrzebowaliśmy. Bardzo cieszę się, że dołożyłem cegiełkę do utrzymania Lobito w Giraboli.

Pojawiły się nawet głosy o powołaniu. Powołaniu do reprezentacji Angoli. – Byłem ze znajomymi na meczu Angola — RPA i na trybunach słyszałem głosy, że ten biały z Academiki, nie długo będzie grał w reprezentacji Angoli – opowiadał Magdziński – Nie mówię nie. To zawsze jakaś nowa przygoda. Zwłaszcza że nie mam szans na grę dla Polski, bo mamy napastników z najwyższej półki.

Ostatnio reprezentacja Angoli pokonała 1:0 Botswanę. W kadrze pojawiły się takie tuzy jak Mabululu, Fredy i Bastos. Ten ostatni to już bez żartów pan piłkarz – ponad setka występów w Rostowie i Lazio. Jacek Magdziński nigdy nie dostał powołania.

Ogólnie wszystko ucichło. Wiadomo, jak się nie gra i nie strzela bramek, to nie będą o mnie mówić i pisać. Aczkolwiek po dwóch bramkach strzelonych Interclube ten temat powrócił. Z tym że kryzys odbija się na każdym polu. Też na piłce. Obcokrajowcy nie są chętnie zatrudniani w Giraboli. Też nie ma chętnych, żeby tu przyjechać. Przypuszczam, że jak ja bym dostał teraz ofertę gry w Angoli, to bym jej nie przyjął. Ten rok bardzo otworzył mi oczy. Po tym roku myślę, że moja gra w ich kadrze jest niemożliwa. Po tym czasie w Luandzie zauważam te różnice w traktowaniu i podejściu do białych.

– Nie padłem ofiarą rasizmu, ale dużo słyszałem. Zdarzały się przypadki, że kolor skóry ma znaczenie.

Kryzysy dwa

Kryzys, o którym wspomniał Magdziński, był największym jaki dotknął Angolę od czasu odzyskania niepodległości. Inflacja wzrosła o 30%. Przelewy zagraniczne zostały wstrzymane. Różnica między kursem dolara do kwanzy na ulicy i w banku była jak dwa i pół do jednego.

W takich warunkach kryzys dopadł też napastnika. Pierwszy sezon i dziesięć goli strzelonych dla Acadeimki Lobito stało się historią. Polak przeniósł się do Progresso Sambizangi. W nowym klubie o miejsce w składzie musiał rywalizować z królem strzelców Giraboli – Yano.

Byłem bardzo zbudowany tym, jak to miało wyglądać, a troszkę się przejechałem. Jak to w Angoli, nie tylko względy sportowe mają wpływ na wyjściowy skład. Yano ma bardzo mocną pozycję w Progresso, jest kapitanem. Też nie mogliśmy uczciwie powalczyć na treningach, bo na samym początku doznałem kontuzji.

Za szybko rozpocząłem trening. Było bardzo gorąco i po prostu doszło do przeciążenia. Naderwałem mięsień. To była najgorsza kontuzja w życiu. Notabene zdarzyła się w najlepszym okresie mojej kariery.

Pojawiły się propozycje leczenia w Namibii i Brazylii. Sam Jacek, choć pozytywnie wypowiadał się o namibijskiej służbie zdrowia, naciskał władze klubu, by pozwoliły mu przejść rehabilitacje w klinice Orthosport w Polsce.

Obyło się bez operacji, tylko na pobraniu komórek macierzystych i wstrzyknięciu ich w ten naderwany mięsień. Potem rehabilitacja i powrót do klubu.

Powrót do klubu okazał się zderzeniem. W Progresso już go nie chcieli. Było to o tyle absurdalne, że to oni opłacili leczenie Magdzińskiego w jakimś nic niemówiącym Angolczykom Szczecinie.

Możemy się zastanawiać, o co tam chodziło, ale to będzie tylko nasze gdybanie. W Angoli wiele rzeczy nie ma racjonalnego wytłumaczenia. Nie wiem, czym to było spowodowane. Nie chcę się nad tym zastanawiać, bo mógłbym kogoś urazić

Miałem umowę na rok i jakbym chciał, to mógłbym siedzieć w Progresso, a tę sprawę rozwiązać przez FIFA albo prawników. Ale nie czułem takiej potrzeby, bo faktycznie nie zrobiłem dla tego klubu wiele. Wyszło na dobre. Trafiłem do Benfiki Luanda.

Kopać rowy, nosić cegły

Benfica Luanda powstała w 1922, ale jej sukcesy wyglądają bardzo blado. Tylko raz – w 2014 zdobyła Puchar Angoli. Nie chodziło jednak o sukcesy, a o regularną grę.

Widziałam ten błysk w oku trenera Amarala jeszcze, jak grałem w Academice Lobito. Gdzieś tam, SMS-em, został powiadomiony, że jestem wolnym zawodnikiem. Był zainteresowany transferem. W ogóle w Benfice mieli problem z napastnikiem. Ich dotychczasowy snajper źle się czuł w Afryce i przyszedłem na jego miejsce. Cieszę się, że trener mi zaufał i regularnie dostawałem szansę.

Do października 2017 Magdziński skompletował trzy trafienia w sześciu meczach. Jednak ten transfer miał drugie dno. Benfica to proeuropejska dzielnica Luandy. Klub miał kilka boisk treningowych. Standardy naprawdę wysokie.

Do tego pracę w Luandzie znalazła partnerka Magdzińskiego, Kinga. – Została zatrudniona przy budowie luksusowego osiedla – Boa Vida. Kopie rowy, nosi cegły – śmiał się piłkarz – Fajnie się złożyło, że jest tutaj ze mną. W Afryce poznajemy siebie na nowo.

Jej praca nie jest dla nas bezpieczną emeryturą. To w ogóle nie jest tak, że teraz chcemy wycisnąć z Angoli, jak najwięcej i uciec. Budujemy znajomości i kontakty. Kto wie może nawet na lata – tłumaczył w 2017 Magdziński.

W tak zwanym międzyczasie obronił tytuł magistra na kierunku menadżer sportu. W 2017 Benfica Luanda wycofała się z ligi z powodu problemów finansowych. Kolejnym klubem Jacka była Sagrada Esperanca.

(Nie)sielskie życie

Jacek regularnie opisywał swoje życie na łamach portalu Weszło. Z jego reportaży wynikało, że w Angoli czas biegnie inaczej. Że mimo tych ochroniarzy z kałachami i kłopotów na tle rasistowskim, to jednak w Afryce żyje się dość sielsko.

Pierwsze kłopoty przytrafiły się jeszcze w Lobito.

Po gorszym okresie postanowiłem zrobić sobie badania. Długo nie miałem informacji co do wyników. Po jakimś czasie sam zadzwoniłem do lekarza. Kolega rozmawiał z doktorem po portugalsku, a potem mówi mi, że mam ‘’paludismo’’. Pytam:

– Co to jest?

– Taka niegroźna choroba przenoszona przez komary.

Na drugi dzień wyjeżdżaliśmy na mecz. Ustaliłem z trenerem, że jak będę się dobrze czuł, to zagram. Nie mogłem nawet sprawdzić w Internecie co, to jest "paludismo", bo akurat w ten dzień nie było prądu, no ale brałem jakieś tabletki. Dopiero wieczorem okazało się, że to malaria. Spędziłem noc ze świadomością, że mam w sobie śmiercionośnego pasożyta. Na drugi dzień wysłałem wyniki badań do naszego doktora. Na szczęście okazało się, że jestem całkowicie zdrowy. Przyjąłem tylko serie leków na darmo. Ale myślę, że dzięki temu się uodporniłem.

Grając w Academice Lobito, przeżył też wypadek samochodowy.

Jechaliśmy autem z kolegą dwupasmową drogą i kilka kilometrów przed naszym celem ktoś wszedł na jezdnie. Kolega gwałtownie skręcił i dachowaliśmy. Na szczęście wyszliśmy z samochodu cali i zdrowi. Ale było blisko.

– Wysiedliśmy z auta, akurat przejeżdżał tamtędy nasz doktor. Pojechaliśmy do szpitala. Sprawdzili, czy wszystko z nami w porządku, na szczęście nie miałem większych obrażeń. W tym przypadku lekarze nie zawiedli – dodawał.

Bywało też całkiem zabawnie.

Jedziemy na mecz i łapiemy gumę. Trzeba było się przesiąść w kandungi. To taki mikrobusik. Charakterystyczna taksówka w Angoli. Ale chyba nikt się nie dowiedział, bo przed stadion wyjechał po nas taki mniejszy autobus klubowy i już nim wjechaliśmy na stadion. Zabawna sytuacja jakich wiele w Angoli. To już druga guma odkąd gram w Benfice. Wcześniej złapaliśmy w czasie powrotu z Lunda Sul. Wracając do tej sytuacji, to jak w Angoli się jeździ na centymetry, to kierowca wiozący nas na mecz jechał na milimetry.

– Inna sytuacja. Czekamy na klubowy autobus, który ma nas zabrać na trening. Pięć minut – nie przyjeżdżam. Dziesięć minut – dalej go nie ma. Kwadrans – nadal czekamy. No i co? Zatrzymujemy przejeżdżającego pick-up, ładujemy się na pakę i jedziemy nim na trening.

Bez bólu

Magdziński ostatni mecz w Giraboli zagrał 15 kwietnia 2017. Jego klub – Sagrada Esperanza pokonał 1:0 Bravos do Maquis. Polak przebywał na boisku 10. minut. Od tamtej pory zmagał się z kontuzją. – Pojechałem na spotkanie z Santa Ritą, ale kolano odmówiło posłuszeństwa. Wiedziałem, że co najmniej rundę muszę pauzować – mówił.

Kontuzja go nie wyhamowała. Po obronie magistra wraz z dwójką znajomych otworzył agencje menadżerską Perfect Sport Promotion. – Jestem jeszcze piłkarzem, tak jakby głosem doradczym, a moi dwaj koledzy Grzesiek Mania i Michał Wilkus otworzyli agencję Perfect Sport Promotion. Jest już kilku zawodników, którzy do niej należą. Między innymi ja. W poprzedniej rundzie wysyłaliśmy zawodników do Gwardii Koszalin, która awansowała teraz do II ligi – mówił na łamach www.2x45.info. Najsłynniejszym klientem PSP jest reprezentant Panamy i były piłkarz Lecha Poznań, Luis Henriquez. Oprócz niego w stajni Magdzińskiego i spółki znajdziemy, chociażby zdobywcę Pucharu Białorusi, Pawła Wojciechowskiego oraz Jakuba Wilka.

Przez ostatni rok nie grałem w piłkę – przyznał Magdziński – Pozostawałem w kontakcie ze sport poprzez zajęcia typu CrossFit. Dopiero pod koniec września wziąłem udział w turnieju amatorskim na sztucznej nawierzchni. Pierwszy raz od dwóch lat mogłem kopnąć piłkę bez bólu w kolanie.

Zdrowie pozwala patrzeć w przyszłość z ogromnym optymizmem – kończy jak zawsze uśmiechnięty Magdziński.

 

Wszystkie zdjęcia pochodzą z fanpage Jacka Magdzińskiego: https://www.facebook.com/jacekmagdzinskifanpage/


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się