
Autor zdjęcia: własne
W przerwie: Stefan Szczepłek - "Deyna", czyli nostalgiczna podróż do świata genialnego introwertyka
Dożyliśmy czasów, gdy piłka nie tylko jest obecna praktycznie 24 godziny na dobę w telewizji i internecie, ale możemy też czytać świetne pozycje o jej historii. Można pomiędzy meczami, można w drodze do pracy, można tam, gdzie królowie chadzają piechotą. Możliwości jest multum. W każdy weekend będziecie mieli okazję przeczytać nasze polecenia. Pewnie częściej będziemy chwalić niż ganić, bo na słabe książki szkoda nam czasu, więc potraktujcie to jako przewodnik po wartościowej lekturze na czas przerwy. Tym razem padło na pozycję, która przybliża jedną z najważniejszych postaci w historii polskiego futbolu.
Stefan Szczepłek - Deyna (Marginesy)
W mijającym tygodniu premierę miała nowa pozycja Stefana Szczepłka pt. “Szkoła falenicka”. Z nią nie miałem jeszcze okazji się zapoznać, za to z niekłamaną przyjemnością odświeżyłem ostatnio książkę poświęconą jednemu z najwybitniejszych (jeśli ktoś ostro zaprotestuje i powie, że najwybitniejszemu, to absolutnie nie będę polemizował) piłkarzy w historii rodzimego futbolu.
Opisywana pozycja liczy sobie 6 lat i jest jedną z kilku dostępnych na naszych rynku, których bohaterem jest Deyna. Na pewno atutem tej autorstwa Szczepłka jest to, że był on przyjacielem ikony Legii Warszawa. Zmienia to bardzo wiele w narracji, pozwala też nam dotknąć wielu smaczków, o których nie miałby pojęcia ktoś znający “Kakę” tylko z pozycji trybuny prasowej, powtórek spotkań oglądanych na wideo czy też nudnych wywiadów oraz strzępków konferencji.
Talent zrodzony w biedzie
Gwiazdor futbolu przyszedł na świat 23 października 1947 r. w Starogardzie Gdańskim, w rodzinie wielodzietnej. Miał ośmioro rodzeństwa, a dodatkowo w jego rodzinnym domu mieszkała także przybrana siostra Wanda. Nie ma co lukrować - nie przelewało się. Jedno to kwestia powojennej Polski, dopiero co powstającej z gruzów, a drugie to fakt, iż w tak licznej rodzinie pracował tylko ojciec, będący robotnikiem. Siłą rzeczy Kazimierz smak luksusu, życia w komforcie zaznał dopiero, gdy rozwijała się jego kariera. Do sportu garnął się od małego, a piłka nożna była tylko jednym z jego zainteresowań, które obejmowały również m.in. skok wzwyż i tenis stołowy. Żywiołem młodzieńca był jednak futbol, a pierwszą osobą, która w pełni dostrzegła talent Deyny był trener Henryk Piotrowski z Włókniarza Starogard Gdański.
Jako że recenzja książki to jednak nie miejsce na szczegółowe wypracowanie poświęcone kolejnym etapom piłkarskiej drogi śp. Pana Kazimierza, skupię się tylko na tym, w jaki sposób poprowadził to Szczepłek. Otóż jest to forma najbardziej klasyczna - chronologiczna. Autor przedstawia kolejne losy Deyny - zawieszenie w czasach juniorskich, przejście do ŁKS-u, historyczne wyczyny w Legii, łącząc to rzecz jasna z wątkiem reprezentacyjnym. Podróżujemy przez jego karierę krok po kroku, bez udziwnień, ale w żadnym momencie czytelnik nie odnosi wrażenia, że ma do czynienia z nudnym schematem.
Wirtuozeria słowna Szczepłka
O tym, że nie jest “Deyna” jedynie hagiografią w temperaturze pokojowej, decyduje pisarski sznyt Stefana Szczepłka, jak ulał skrojony właśnie pod taką pozycję. To redaktor pozycji decyduje bowiem o tym, że mocno siermiężny świat Polski lat PRL-u, również ten związany ze sportem, mieni się tutaj tysiącem barw. Każda z przedstawionym anegdot, historii, każdy z wątków czy to klubowych, reprezentacyjnych czy związanych z życiem pozapiłkarskim bohatera książki, jest w zasadzie osobnym, niezwykle wciągającym rozdziałem.
Podróż zaczyna się od Starogardu Gdańskiego, czyli jednego z dziesiątek tysięcy miejsc w Polsce, których powojenny rytm wyznaczały impulsy dzisiaj w zasadzie kompletnie obce, nieznane, takie które czytelnikom w wieku załóżmy 12-13 lat należałoby tłumaczyć z osobna. To był kompletnie inny świat, to było zupełnie inne życie rodzinne i być może patrząc na to z dzisiejszej perspektywy mogą nam się on wydawać wręcz odrealnione, za to tłumaczą bardzo wiele w kontekście życiowych wyborów i częstych dylematów Deyny.
Najsłynniejsza polska piłkarska “dycha” to postać wybitnie książkowa, również (a może przede wszystkim?) właśnie z racji na to, jak skomplikowanym był człowiekiem. Szczepłek pewne kwestie sygnalizuje, zarysowuje, ale zapewne z racji na charakter ich życiowej zażyłości nie drąży. Z tej książki dowiemy się, że był Deyna introwertykiem, za to w żadnym wypadku nie był wzorowym mężem. Autor nie czyni z bohatera książki może postaci pomnikowej, ale przyjacielska lojalność nie pozwoliła mu chyba pewnych wątków pociągnąć i ja w pełni to rozumiem, doceniam. Tym bardziej, że język z jakim tutaj się spotykamy w pełni to usprawiedliwia, swoim jak najbardziej dalekim od rynsztoku charakterem.
Do słabości z dystansem
Szczepłek pozwala nam jako odbiorcom wejść w koszulkę Deyny, zajrzeć z nim do piłkarskich szatni, ale nie stara się wsadzić nas w jego życiowe buty. Każdy może sam ocenić, na ile to słuszne i uczciwe podejście, ale - powtórzę się - ja biorę to z pełnym dobrodziejstwem inwentarza.
Bo chociażby ten język, którym tutaj się zachwycam… Naprawdę trzeba mieć wybitny talent, ogromną wrażliwość, by tak słowami malować obrazy, jak czyni to Szczepłek. W jego opowieściach jest melancholia, jest dużo sentymentu, a być może tak po prostu (do czego autor sam zresztą się momentami przyznaje) pewna “obawa”, że nigdy już nie będzie mu dane podziwiać drugiego takiego piłkarza i przeżywać takich kibicowskich chwil, jakie zapewniał mu Deyna i drużyny, w których grał.
I tylko przykre jest, jak szybko i jak tragicznie ta historia się skończyła. Deyna zginął w wieku niespełna czterdziestu dwóch lat, po okresie życiowego załamania, oszukany na przestrzeni kilku lat przez kilka osób, którym wierzył. Szukający za często uspokojenia i zapomnienia w alkoholu. Próbując do samego końca grać w piłkę na najwyższym poziomie, bo… tak naprawdę niewiele więcej robić umiał.
Książka Stefana Szczepłka “Deyna” to jednak nie tylko historia życia wybitnego piłkarza. To też obraz Polski czasów komunizmu. To też opis afer, które z dzisiejszej perspektywy (machlojki dolarowe, rywalizacja działaczy sportowo-resortowych, w której piłkarze byli tylko pionkami) wydają się cokolwiek abstrakcyjne. To też zbiór wspaniałych zdjęć, wycinków prasowych, bo też koniecznie należy podkreślić i pochwalić to, jak świetnie książka jest wydana, łącząc w sobie cechy doskonałego czytadła i albumu jednocześnie.
Na końcu zaś, choć to nie mniej istotne, to po prostu opowieść o geniuszu, który często bywał niezrozumiany, niedoceniony, który chadzał własnymi drogami i któremu zabrakło w pewnym momencie wewnętrznego, życiowego żółtego światła sygnalizacji. Lektura “Deyny” na pewno pozwala nam poznać go bliżej. Na tyle bliżej, na ile sam pozwolił się poznać…
Nasza ocena: 5,5/6