Autor zdjęcia: Youtube / KoronaTV
Michał Przybyła dla 2x45: Jeszcze niedawno nie byłem gorszy od Krzyśka Piątka i Mariusza Stępińskiego
Polski Thomas Mueller. Parafrazując klasyka, to był Mueller na skalę naszych możliwości. Człowiek, który sezon 2015/16 zaczął od kilku absurdalnych trafień, a jego poczynania boiskowe stały się rodzajem symbolu śmieszności Ekstraklasy. Oprócz strzelenia kilku goli w polskiej lidze, zdążył jeszcze zadebiutować w reprezentacji U-21 Marcina Dorny i, jak sam mówi, nie odstawać tam poziomem od Krzysztofa Piątka czy Mariusza Stępińskiego. Michał Przybyła, dziś gracz trzecioligowej Kotwicy Kołobrzeg, opowiada o swoich pięciu minutach i o tym, dlaczego nie udało mu się zaistnieć dłużej.
Jan Mazurek (www.2x45.info): - Słyszałeś do jakiego topowego piłkarza jesteś porównywany?
Michał Przybyła (obecnie Kotwica Kołobrzeg): - Znanego? Nie mam pojęcia.
- Podpowiem, że jest to Niemiec.
- Dalej nie mam pomysłu. Aż dziw, że nigdy nic takiego nie obiło mi się nawet o uszy.
- Michał Przybyła to polski Thomas Mueller.
- Niezmiernie mi miło.
- Problem w tym, że masz chyba tylko złe i powierzchownie toporne cechy jego boiskowej prezencji.
- Dotyczy to pewnie moich bramek przeciw Jagiellonii z sezonu 2015/16. Przy pierwszej bramkarz Jagi wpakował piłkę w moją wątrobę tak mocno, że z bólu nie mogłem nawet normalnie cieszyć się z pierwszego trafienia w Ekstraklasie, a przy drugiej nie trafiłem czysto w piłkę, a ona i tak wpadła do siatki. I zaczęli mówić, że mam szczęście, ale nie mam umiejętności…
- Słusznie?
- Trzeba się umieć znaleźć w odpowiedniej sytuacji. Bramka jest bramką i nią pozostaje. Bez względu na styl.
- Nie da się jednak ukryć, że zawsze szwankowała u ciebie technika.
- Nie jestem drewniany. To na pewno, ale uważam, że faktycznie jakieś braki są. Bardzo wysoki poziom to nie jest.
- Czym nadrabiałeś ten brak?
- Od młodzieżowca radzę sobie w grze w powietrzu, a przecież nie mam wybitnych warunków fizycznych. Ba, jak na polski standard jestem dosyć wątły. Wielu trenerów uważa, że potrafię używać w głowy…
- W aspekcie czysto fizycznym.
- W tym kontekście właśnie o to mi chodzi (śmiech).
- Co jeszcze? Próbuję zrozumieć co pozwala się zawodnikowi nietechnicznemu wybić do Ekstraklasy.
- GPS na znalezienie sobie dogodnej pozycji strzeleckiej, że tak to określę. Piłka mnie szukała, a może inaczej… ja potrafiłem ją znaleźć.
- Co do gry głową, to przypomina się jedna sytuacja z pewnego meczu z Podbeskidziem.
- Pamiętam. Barwna.
- Piłka odbiła się od twojej głowy w tak kuriozalny sposób, że poleciała w zupełnie przeciwnym kierunku niż bramka rywala.
- Źle obliczyłem wysokość futbolówki, za wcześnie wyskoczyłem i w momencie, kiedy już spadałem, trafiła ona na moją głowę, a próba ratunku skończyła się kiksem. Absolutnie nic specjalnie kompromitującego, ale z takich rzeczy jest się zapamiętanym.
- Zostałeś obśmiany.
- Taka jest specyfika polskiej piłki. Kiedy przydarzy się taki błąd, potęguje się go do rangi symbolu ligowej miernoty. Polska z tego słynie. Jak coś nie wychodzi, to każdy jest pierwszy do krytykowania. Internet ten proces rozszerzył, bo filmiki z kuriozalnymi sytuacjami i kompromitacjami roznoszą się najlepiej. Trzeba być odpornym.
- Udawało się być?
- Nie bolało. Jak śmiali się, że jestem niedołęgą, bo dostałem w brzuch z Jagiellonią i że nic pewnie nie umiem, a dopisuje mi tylko ślepe szczęście, to dla mnie to było całkowicie obojętne. Że niby ślepej kurze ziarno. Tę sytuację z Podbeskidziem przeżyłem może już trochę bardziej. Piłka leciała za wysoko, można by się tłumaczyć, ale po co?
- Żeby nie mówili, że nie umiesz grać w piłkę.
- Nie ma sensu. Sam nawet zapomniałem dokładnego przebiegu tamtej sytuacji. A mówić będą zawsze.
- Uważa się ciebie za meteoryt. Pojawił się, zrobił trochę szumu i zniknął.
- Trochę tak to wygląda jak na razie.
- Wydaje się, że w żadnym innym klubie niż tamta Korona nie mógłbyś grać. Tam liczyła się zadziorność, fizyczność, bieganie, napastnik był pierwszym obrońcą. Wpisywałeś się w to.
- Patrząc na moje warunki fizyczne, to w ogóle nie powinienem się przebić w Polsce. Tu napastnik ma być wysokim, dobrze zbudowanym, agresywnym atletą. To się liczy. Musiałem nadrabiać innymi aspektami.
- Konkretnie jednym. Zadziornością.
- Walką. W Koronie przeszedłem kilka szczebli akademii od juniora i zawsze założenia były takie same. Napastnik ma wywierać presję na wyprowadzających piłkę obrońcach. To kluczowe dla tej pozycji. Nie mogę stać i mieć wolną rękę w szukaniu pozycji strzeleckiej. Przesuwanie się, odcinanie, cały czas praca.
- Dlatego tylko ta Korona. Nigdzie indziej nie doceniono by napastnika w takim typie.
- Weźmy takiego Rafała Siemaszko. Wybitny technicznie? Obdarzony dobrymi warunkami fizycznymi? Wprost przeciwnie, ale potrafił się odnaleźć. W Arce nawet dosyć niedawno strzelał bramki, radził sobie w Ekstraklasie. Naprawdę spokojnie mógłbym się odnaleźć w innym klubie. W odpowiednim systemie.
- W takim razie, dlaczego się nie udało?
- Nie dostałem kredytu zaufania od Marcina Brosza. Początek miałem dobry, liczby przemawiały za mną, ale trener nie widział dla mnie miejsca w składzie. Żarło, żarło, ale nie zostało podtrzymane. Brosz wprowadzał wtedy Airama Cabrerę, który otrzymał o wiele większe zaufanie. Zresztą początkowo szło mu średnio, nie trafiał, ale z czasem zaczął i odpalił. A mi było ciężko. Odstawiony, zaginąłem w tym wszystkim.
- Cabrera był dużo lepszym piłkarzem od ciebie?
- Oczywiście. Dobry zawodnik z klasowym wyszkoleniem technicznym, potrafił utrzymać się przy piłce. Nie mam nawet wątpliwości, że był lepszy. Aczkolwiek, do Korony przychodził całkowicie nieprzygotowany fizycznie i uważałem, że bardziej zasługiwałem na grę niż on, tym bardziej, że trochę punktów Koronie wcześniej zapewniłem. Zaś jego dyspozycja to najlepsza forma odwdzięczenia się Broszowi za olbrzymie zaufanie, bo trener zachowywał wobec niego ponadprzeciętną cierpliwość.
- Marcin Brosz ceni sobie zawodników technicznych, potrafiących zagrać szybko na jeden-dwa kontakty, mających smykałkę do gry kombinacyjnej. Może u ciebie tego po prostu całkowicie brakowało.
- Trener miał taką wizję gry. W Górniku też postawił od razu na Igora Angulo. Też Hiszpan, do tego o podobnej specyfice do Cabrery. Takich zawodników lubi i takich dostosowuje do swojej taktyki. A mój sposób realizowania się na boisku jest zupełnie inny.
- Nigdy nie zwracano ci uwagi, że powinieneś poprawić się w aspektach technicznych?
- Nigdy nie miałem indywidualnych zajęć, na których ktoś mógłby podejść do mnie z większym zainteresowaniem niż do innych. Ćwiczenia zawsze dostosowane były do całej grupy.
- Nie jesteś przystosowany do nowoczesnego futbolu. Teraz trzeba myśleć szybciej, więcej grać piłką, ten toporny polski futbol - przynajmniej na etapie akademii - zastępują zachodnie modele. Kiedy się wychowywałeś piłkarsko chyba trochę brakowało tej nowoczesności.
- Zgadzam się, polska piłka jest z tyłu za zachodem. I za czasów mojego dorastania w futbolu też tak było. Rozmawiam z kolegami grającymi w ligach zagranicznych i oni mówią wprost, że tam się szybciej myśli. Przed podaniem trzeba już wiedzieć, co się zrobi. Szybkość myślenia i technika to dzięki czemu ligi zachodnie są przed nami.
- Jeśli chodzi o szybkość myślenia, to mam proste, ale niebanalne pytanie, bo twoje słowa nieco zakrawają o taki klasyczny truizm.
- Proszę.
- Naprawdę jak jesteś na boisku, to w momencie, kiedy otrzymujesz piłkę, nie wiesz, gdzie ją zagrasz? Brzmiałoby to nieco przerażająco.
- Zależy od sytuacji. Jeśli wiem, że dostanę piłkę, bo widzę, jak ustawiony jest mój kolega z drużyny, to w porządku, mogę przemyśleć następny ruch. Ale czasami jest też inaczej. Trzeba analizować, myśleć w przód, zauważać pewne rzeczy. Często nie zwraca się uwagi na to, ilu przeciwników jest wokół ciebie i co z tym faktem zrobić. Odegrać, szukać faulu, odwracać się, dryblować? Szybkość myślenia. To się da wypracować, ale trzeba to rozumieć od małego. Brak tego jest odczuwalny.
- Zagrałeś w Ekstraklasie około czterdzieści spotkań. Był jakikolwiek obrońca, który potrafił cię całkowicie zneutralizować?
- Arkadiusz Głowacki. Z jego Wisłą Kraków zagrałem tylko połówkę, ale zostałem całkowicie zjedzony przez jego doświadczenie. Przewidywał moje ruchy. Poruszałem się dla niego zbyt schematycznie. Według jakichś wyznaczonych linii. Przed każdą główką potrafił sobie mnie ustawić. Był lepszy.
- W Legii też byli obrońcy niczego sobie. Wtedy tacy, którzy dziś grają na poziomie międzynarodowym.
- Strzeliłem im bramkę nawet. Grałem przeciw Kubie Rzeźniczakowi, Michałowi Pazdanowi, Igorowi Lewczukowi. Dobrzy stoperzy, ale nie patrzyłem na to. Serio. Żadnego respektu.
- To było twoje pięć minut.
- Może nie dokonałem niczego wybitnego, ale zaistniałem w świadomości części kibiców chociaż w minimalnym stopniu.
- Wierzysz, że w życiu człowieka tych pięciominutowych wystrzałów może być więcej?
- Tak. Trzeba być silnym psychicznie, bo jeśli ma się swój moment, a później przestaje wychodzić, to załamanie przychodzi samo. I klasą jest, jeśli potrafi się z tym walczyć. Być jeszcze ambitniejszym, jeszcze bardziej zmotywowanym i cierpliwszym. U mnie tego zabrakło. Po lepszym okresie przyszedł gorszy i zdołowany cały czas patrzyłem za siebie, a forma cały czas była gorsza.
- Ale zdążyłeś zadebiutować też w reprezentacji U-21 Marcina Dorny.
- Zagrałem trzy mecze w młodzieżówce.
- Jak Dorna argumentował twoje powołanie?
- Nie odbyłem z nim dłuższej rozmowy. Byłem na trzech zgrupowaniach, ale to były wszystko towarzyskie spotkania i trener skupiał się na testowaniu bez większej indywidualizacji zadań taktycznych pod konkretnych zawodników. Oczekiwania do napastnika były oczywiste. Miałem szukać sobie okazji do strzelenia gola.
- Nie odstawałeś poziomem od tamtego pokolenia U-21?
- Nie czułem różnicy. Ani na gierkach, ani na treningach, ani podczas meczów nie czułem się mniej utalentowany. Rywalizowałem z Krzyśkiem Piątkiem i Mariuszem Stępińskim, którzy robią karierę w Serie A. Ja jestem w Kotwicy Kołobrzeg w III lidze, ale wtedy nie byłem od nich gorszy. Na zajęciach na pewno nie było widać między nami wielkiej różnicy. Oni byli pierwszym wyborem, ale ja też dostawałem swoje szanse. Nie udało mi się strzelić bramki, ale coś tam pokazałem, skoro Dorna powoływał mnie trzy razy.
- Czy w Stępińskim albo w Piątku widziałeś coś, co chciałbyś od nich wziąć, co pozwoliło im stać się lepszymi od ciebie?
- Warunki fizyczne. W szczególności Piątka. Lepiej grał tyłem do bramki, potrafił utrzymać piłkę. Na tamten moment więcej grali ode mnie w klubach, a schemat jest prosty - im więcej przebywasz na boisku, tym większą pewność siebie zyskujesz. I więcej możesz zdziałać. Jeśli grasz mniej, to z czasem musi to w końcu negatywnie na ciebie wpłynąć. Niezależnie na jakim szczeblu. Liczy się sam fakt regularnej gry. Ogranie jest najważniejsze.
- Warunki fizyczne to twój kompleks?
- Może nie kompleks, ale bardzo często słyszałem, że nie mogę gdzieś zagrać, bo jestem za wątły i za niski. Menadżer nawet czasami mi mówił, że gdzieś tam mnie nie chcą, bo nie pasuję im do profilu napastnika. Taka jest polska piłka. Pierwsze na co się patrzy to warunki fizyczne.
- Uważasz się za dobrego piłkarza?
- Dziwne pytanie. Jeśli byłbym dobrym piłkarzem, to mógłbym kontynuować karierę w Ekstraklasie. Popełniłem wtedy za dużo błędów.
- W żadnych kręgach nie mówiło się o tobie w perspektywie sodówki po kilku bramkach.
- Bo nigdy w życiu nie odgrywałem „piłkarza”.
- Czyli te błędy na jakim podłożu?
- Zabrakło mi trochę fizyczności, trochę umiejętności, trochę techniki, ale też trochę odpowiedniej mentalności. Były takie momenty, że trener nie dawał mi szans, a ja reagowałem negatywnie. Nie że pyskowałem. Nie stawiałem się. Nie sprzeciwiałem, a po prostu traciłem motywację. Tak nie można. Uważałem, że coś mi się należy, bo miałem dobry początek w Koronie i przyzwoite liczby. Mam pretensje do siebie o to, że nie pracowałem ciężej.
- Uważasz, że możesz wrócić do Ekstraklasy?
- Tak. Ale kiedy to jedna wielka niewiadoma.
www.2x45.info